Gospodarka

Klaus Dörre: Pracownicza Kraina Czarów

O tym, jak Niemcy rozwinęły się w kierunku prekarnego społeczeństwa pełnego zatrudnienia.

Klasy, które tak wnikliwie ukazał Didier Eribon w swym Powrocie do Reims, mają znaczenie również wtedy, kiedy ruchom ani organizacjom politycznym nie uda się tak powiązać ich doświadczeń, aby prowadziły one do zbiorowego zaangażowania w imię poprawy wspólnej sytuacji życiowej. Jak pisze francuski autor, „kiedy «klasy» i stosunki klasowe usunie się z kategorii myślenia i pojmowania, a tym samym z dyskursu politycznego, nie zapobiega to bynajmniej poczuciu, że zostało się na lodzie u tych wszystkich, którzy mają obiektywnie do czynienia z relacjami, jakie się za tymi słowami kryją”.

To znaczy, że kiedy osłabione lub pokonane zostaną te polityczne przekonania, których zakotwiczenie w codziennej świadomości pozwalało niegdyś przekładać pionową nierówność na solidarne działanie, wówczas stosunki klasowe oddziałują w inny sposób. Daje się wówczas zauważyć mechanizm przyczynowy, który steruje zachowaniem społecznym poprzez to, co klasowo nieuświadomione – mechanizm dystynkcji, odgrodzenia i samowywyższenia poprzez poniżenie innych. W czasach, gdy walka klasowa przez wiele lat prowadzona była przede wszystkim od góry, w bogatych społeczeństwach Północy grupy podporządkowane kształtowały się głównie pod postacią „klasy konkurencyjnej”, a więc na zasadzie konkurencji i zbiorowej degradacji. W ten właśnie sposób – także w Niemczech, choć nie tylko – powstały zdemobilizowane społeczeństwa klasowe, w których wyraźnej klasowej nierówności i niepewności towarzyszą osłabione związki zawodowe i podzielona lewica.

 

Dörre: Prekariat jest tak stary jak kapitalizm

 

Zajmijmy się najpierw klasową niepewnością i nierównością w „Niemczech – Pracowniczej Krainie Czarów”. W kraju, gdzie w medialnym spektaklu wszystko wciąż idzie ku lepszemu, panuje tak naprawdę powszechne przekonanie o istnieniu społecznych nierówności i niesprawiedliwości. Ich obraz determinują trzy kluczowe doświadczenia, które łączą znaczną większość pracowników najemnych.

Pierwsze z tych doświadczeń wynika z rosnącej nierówności majątkowej i dochodowej. Republika Federalna należy dziś do „najbardziej nierównych krajów świata uprzemysłowionego”. Górny promil ludności dysponuje, wedle konserwatywnych szacunków, ponad 17 procentami całego majątku; najbogatsze 10 procent posiada ponad 64 procent udziału w całości bogactwa. Powiększyła się jednak nie tylko przepaść między bogatymi a biednymi, ale wzrosły też nierówności dochodów wśród pracujących. Połowa pracowników najemnych zarabia dziś mniej niż przed 15 laty, a dolne cztery decyle dochodowe, czyli robotnicy, stracili ponadprzeciętnie. Umiarkowane podwyżki płac, które zanotowano po 2013 roku, zmodyfikowały te nierówności, ale nie zasadniczo ich nie zmniejszyły.

Drugie kluczowe doświadczenie to kontrast między fasadą „pracowniczej Krainy Czarów” a utrzymującą się niepewnością społeczną. Między rokiem 1995 i 2014 stopa bezrobocia, która w roku 2005 osiągnęła szczyt 11,7 procent, spadła z 9,5 procent do 6,7 procenta. Do tego liczba aktywnych zawodowo wzrosła w latach 1991–2014 o 3,7 miliona. Co jednak charakterystyczne, ogólna liczba płatnych godzin roboczych, mimo rekordowych wskaźników zatrudnienia, nawet w 2016 roku znajdowała się poniżej poziomu z 1991 roku. O ile pracujący w roku 1991 przepracowywał przeciętnie 1554 roboczogodziny, o tyle w roku 2014 było ich już tylko 1366, co odpowiada spadkowi o 12 procent. Punkt dna wolumen pracy osiągnął dopiero w roku 2013 (1362 roboczogodziny).

Mogłoby to oznaczać tendencję na rzecz poprawy jakości życia, gdyby tylko czas pracy był równo rozdzielony. Tak się jednak nie dzieje. Zamiast tego integracja z rynkiem pracy, zwłaszcza kobiet w branżach usługowych, w dużej mierze dokonuje się przez prace niepewne, źle opłacane i nisko cenione. W sumie, mniej więcej co piąty zatrudniony pracuje w sposób nietypowy (21 procent, czyli 7,5 miliona w 2014 roku, na tle 19 procent w 2004 roku), to znaczy w niepełnym wymiarze godzin, dorywczo, na czas określony bądź przez agencję pośrednictwa pracy.

To prawda, że nie każdy nietypowy stosunek zatrudnienia ma charakter prekarny, ale też doświadczenia niepewności bynajmniej nie ograniczają się do tych właśnie form pracy. Niemcy mają bowiem jeden z największych sektorów pracy niskopłatnej w krajach OECD, który stale obejmuje od 22 procent do 25 procent zatrudnionych. Ponad 10 procent zatrudnionych w pełnym wymiarze należy do mało zarabiających. Do tego dochodzi rosnąca liczba samozatrudnionych, z których większość pracuje w warunkach prekarnych. Około 5 procent zatrudnionych pracuje w wielu miejscach. Wielu z nich ima się różnych zajęć, gdyż tylko w taki sposób mogą utrzymać siebie i swoje rodziny i związać koniec z końcem. Niemcy rozwinęły się zatem w kierunku prekarnego społeczeństwa pełnego zatrudnienia, w którym oficjalnie rejestrowane bezrobocie likwidowane jest dzięki ekspansji prekarnych stosunków pracy.

I ty możesz zostać gwiazdą prekariatu!

czytaj także

Mimo korzystnych tendencji koniunkturalnych i demograficznych, a także pozytywnego wpływu ogólnokrajowej płacy minimalnej na zatrudnienie liczba zatrudnionych w nietypowej formie od roku 2010 spadła tylko nieznacznie, a pracujących przez agencje pośrednictwa wręcz przybyło. Z drugiej strony niewykorzystany potencjał pracy w roku 2014 wynosił około 6 milionów ludzi (2,1 miliona bezrobotnych, 2,9 milionów zatrudnionych w niepełnym wymiarze, milion tak zwanej cichej rezerwy). Liczba długotrwale bezrobotnych spadła wprawdzie w latach 2006–2011 o około 40 procent, aby potem utrzymywać się na stałym poziomie. Wśród nich istnieje jednak „twarde jądro” około miliona osób, które przez ponad 10 lat nigdy nie wyszły z uzależnienia od pomocy społecznej.

Łącznie w 2014 roku 4,4 miliona ludzi było zdanych na zasiłki SGB-II, z czego 3,3 miliona to osoby długotrwale je pobierające. Jednocześnie zaledwie połowa uzyskujących zasiłki była bezrobotna; tylko około 770 tysięcy osób to osoby zarówno długotrwale bezrobotne, jak i długotrwale pobierające zasiłki. Za tymi danymi kryje się petryfikacja położenia społecznego na progu społecznej szacowności, w którym znajdują się osoby często opisywane jako podklasa czy ludzie rzekomo zbędni ekonomicznie, stygmatyzowane przez „społeczeństwo większości” i w ten sposób degradowane.

Trzecie kluczowe doświadczenie na pierwszy rzut oka wydaje się mało spektakularne, ale być może oddaje najważniejszą zmianę. Czynności zawodowe pracowników najemnych w ciągu ostatnich dekad dramatycznie się zmieniły. Robotnicy i pracownicy umysłowi także w samej przestrzeni doświadczanego miejsca pracy czują się jak przedmioty napędzanego przez rynek procesu uelastyczniania, który oni sami odczuwają głównie jako pozbawianie społecznej pewności i odbieranie gwarantowanych przez państwo opiekuńcze praw socjalnych. Dla wszystkich, których życie zależy od wynagrodzenia za pracę, opuszczenie „gry w zmianę, mobilność, ciągłe przystosowanie i przekwalifikowania” możliwe jest tylko za cenę „śmierci społecznej”.

Jednocześnie nawet ci zatrudnieni na stałe widzą, że są wystawiani na ciągłe próby wytrzymałości. W czasach kryzysu muszą wciąż podnosić swoje kwalifikacje w miejscach stałego zatrudnienia. Zagrożone jest bowiem nie tyle samo ich miejsce pracy, ale w miarę atrakcyjne stanowisko, praca na miejscu, w ich starym zakładzie czy w wymarzonym wydziale. Dlatego właśnie praca na stałe jest gwarantowana tylko pod pewnymi warunkami. Konkurencja o przyciągnięcie kapitału i permanentne restrukturyzacje wymagają coraz więcej indywidualnej gotowości do dostosowywania się, co wiąże się ze zwiększeniem wysiłku oraz fizycznymi i psychicznymi obciążeniami, które w medialnie zainscenizowanej Pracowniczej Krainie Czarów w ogóle nie są dostrzegane.

Czemu milion bezrobotnych to nie katastrofa, a upadłość banku tak?

Za to, że tak kluczowe przecież doświadczenia nie stają się z automatu katalizatorem solidarnego działania klasowego, odpowiadają cztery wiązki przyczyn.

Po pierwsze, mechanizm przyczynowy, który łączy wyzyskiwacza z wyzyskiwanym w globalnym kapitalizmie finansowym oraz wytwarza dramatyczne nierówności majątkowe i dochodowe, jest tak skomplikowany, że trudno go przejrzeć. Sprzyja to upraszczającym wyjaśnieniom i interpretacjom w duchu teorii spiskowych.

Po drugie, zmiana struktury społecznej oraz prekaryzacja stosunków pracy i zatrudnienia wraz z prowadzoną odgórnie w kontekście globalnym walką klasową osłabiły lub całkiem zniszczyły najważniejsze siły ekonomii politycznej świata pracy – związki zawodowe oraz partie socjaldemokratyczne, socjalistyczne i (euro)komunistyczne. Instytucje państwa dobrobytu w ich funkcji powściągania rynku zostały tak bardzo ograniczone, że nawet środki redystrybucji służące stabilizacji systemu przestają działać.

Po trzecie, partie centrolewicowe, włącznie z niemiecką socjaldemokracją, przez wiernych niegdyś wyborców robotniczych postrzegane są raczej jako sprawcy problemu niż część jego rozwiązania. Wraz ze swoim zwrotem ku Trzeciej Drodze à la Tony Blair z brytyjską New Labour czy przez politykę Agendy 2010 w przypadku niemieckiej SPD partie te zaakceptowały napędzaną przez rynki globalizację jako swego rodzaju konieczność, na którą zareagować można jedynie dostosowaniem się. Tego rodzaju dostosowania do władzy globalnych rynków kształtują w efekcie „produktywistyczny blok”, w którym elity, jak również pewne frakcje klasy średniej i robotniczej jako te „ciężko pracujące” wypowiadają solidarność i ochronę rzekomo „nieproduktywnym”, „zbędnym” podklasom.

Ten sam efekt wywołują państwowe polityki segregacji, które – zamierzenie czy nie – prowadzą do zbiorowej degradacji najwrażliwszych grup społecznych. Taki właśnie efekt przyniosły i wciąż przynoszą niemieckie reformy rynku pracy. Jeśli ktoś bowiem długo pozostaje w systemie wypłaty zasiłku podstawowego (Hartz IV), niechybnie spada poniżej progu społecznej szacowności. Człowiek staje się nierobem, półobywatelem czy półobywatelką z ograniczonymi prawami socjalnymi.

Obniżenie statusu do podopiecznego i związana z tym przynależność do podklasy działają jednak dyscyplinująco – czego socjaldemokratyczni inicjatorzy reformy do dziś zupełnie nie doceniają – również na tych pracowników, którzy mogą się cieszyć jako takim bezpiecznym zatrudnieniem. Rodziny robotników i prostych pracowników umysłowych niczego nie boją się bardziej niż spadku na poziomu Hartz IV. Dlatego właśnie zatrudnienie na stałe traktują jak przywilej, którego bronić trzeba rękami i nogami. A samo wykonywanie pracy, choćby w warunkach prekarnych, wydaje się czymś lepszym niż zejście poniżej poziomu społecznej szacowności.

Wszystko to, po czwarte, zwłaszcza wśród personelu stałego sprzyja spontanicznej tendencji, by walki o utrzymanie statusu rozgrywać za pomocą narzędzi resentymentu. Chodzi o wywyższenie siebie przez społeczną degradację innych. Ludzie potrafią być nad wyraz solidarni, ale głównie we własnym zakładzie i w stałym gronie współpracowników. Jednocześnie odgraniczają się nie tylko od góry, ale też od dołu i od tego, co inne. Solidarność staje się ekskluzywna, a zatem wykluczająca.

Polityka? Bez klasy, bez sensu [rozmowa z Maciejem Gdulą]

***

prof. Klaus Dörre – wykładowca Friedrich-Schiller-Universität w Jenie, współzałożyciel Instytutu Solidarnej Nowoczesności, zajmuje się teorią kapitalizmu i rynków finansowych, a także problematyką prekaryzacji oraz organizacji świata pracy. Współautor i redaktor m. in. książek Prekarität, Abstieg, Ausgrenzung: Die soziale Frage am Beginn des 21. Jahrhunderts (2010) oraz Sociology, Capitalism, Critique (2015).

Fragment książki Klasy w Polsce. Teorie, dyskusje, badania, konteksty pod redakcją Macieja Gduli i Michała Sutowskiego.

***

Klasy w PolsceKlasa średnia i prekariat, klasy ludowe i „słoiki”, biznesmeni z Marriotta i wolnorynkowi pionierzy ze szczęk i łóżek polowych – krajobraz polskiego kapitalizmu rozpięty między transformacją ustrojową a integracją europejską wciąż domaga się sprawiedliwego opisu. Czy Polska to kraj liberalnej merytokracji, peryferyjnego wyzysku, a może terytorium zakryte mapą symulakrów i fantazji o dobrobycie na wzór zachodni? I czy jest gdzieś jeszcze dobry świat, jakaś Pracownicza Kraina Czarów, do której moglibyśmy aspirować? Na te wszystkie pytania próbują odpowiedzieć socjolodzy i socjolożki różnych pokoleń – prof. Henryk Domański, dr hab. Adam Mrozowicki, dr Magda Szcześniak, dr Sylwia Urbańska, Adrianna Drozdowska, dr hab. Maciej Gdula oraz prof. Klaus Dörre.

Autorzy książki badają różne wycinki złożonej rzeczywistości – od możliwości awansu społecznego i zmiennych hierarchii statusów od schyłku PRL po czasy dzisiejsze, przez proces prekaryzacji pracy i zmiany świadomości poddanych mu robotników, przecięcie kwestii gender i klasy w polskich społecznościach imigranckich czy kulturową utopię „wielkiej klasy średniej” z początków transformacji aż po segmentację i segregację klas realnie zamieszkujących Polskę współczesną. Tłem dla patchworkowej opowieści o naszym kraju są Niemcy po reformach słynnej Agendy 2010 – kraj pełnego, acz sprekaryzowanego zatrudnienia, w którym do bram sektorów bezpieczeństwa i dobrobytu dobijają się szeregi „pracujących biednych”, zaś syci i zamożni wybierają prawicowych rewolucjonistów w imię obrony status quo.

 

Książka Klasy w Polsce. Teorie, dyskusje, badania, konteksty pod redakcją Macieja Gduli i Michała Sutowskiego to pokłosie konferencji Systemy klasowe w Europie Środkowo-Wschodniej zorganizowanej przez Instytut Studiów Zaawansowanych we współpracy z Fundacją im. Friedricha Eberta.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij