Skrajna prawica uniemożliwiła upamiętnienie zabitych obrońców praw człowieka.
19 stycznia to rocznica zabicia rosyjskiego obrońcy praw człowieka Stanisława Markiełowa i dziennikarki Anastasiji Baburowej, pochodzącej z Krymu. Oboje zostali zastrzeleni przez skrajną prawicę w 2009 roku. W rocznicę tej tragedii w Kijowie miały się odbyć dwie demonstracje upamiętniające zabitych. Do żadnej jednak nie doszło.
We wtorek o dziesiątej polskiego czasu obok kina Żowteń rozpocząć miała się pierwsza z demonstracji. Organizował ją Komitet 19 stycznia. Przed jedenastą zamiast organizatorów na miejscu pojawiła się skrajna prawica. Około czterdziestu osób wyłoniło się zza placu zabaw. Przeszli między policjantami i stanęli pod kinem. Policjanci niepewni patrzyli na siebie, zastanawiając się, kto to jest i co w tej sytuacji robić. Wreszcie Serhij, pseudonim „Fila”, organizator akcji związany ze skrajnie prawicowym cywilnym korpusem pułku Azow, czyli politycznym skrzydłem oddziału walczącego na Donbasie, podszedł do kilku funkcjonariuszy i się z nimi przywitał.
– My przyszliśmy tu porozmawiać, bo czujemy się obrażeni, że nazwano nas ręką Kremla – wyjaśniał jednemu z dowódców „Fila”. Jak mówił, sam był na froncie i został ranny w trakcie walk o Iłowajsk w sierpniu 2014 roku.
– Rozumiem was, tylko nie prowokujcie – powiedział policjant wykazując się zaskakującym w tej sytuacji zrozumieniem.
Podszedłem do jednego z kontrdemonstrantów i zapytałem, kim jest. Odpowiedział: „Turystą”. Okazało się to prawdą. Był to jednak turysta dość osobliwy – Roman Żeleznow, rosyjski neonazista, która jakiś czas temu uciekł z Rosji, gdzie odsiedział dwa wyroki: za postrzelenie niepełnoletniego punka z broni pneumatycznej i regularne kradzieże z supermarketu. Za pierwszym razem dostał trzy lata, za drugim – dwa miesiące. Sam był związany z Bojową Organizacją Rosyjskich Nacjonalistów, której członkowie zostali skazani właśnie za morderstwo Markiełowa i Baburowej. Na pytanie: „Czy można zabijać ludzi za poglądy?”, odpowiada: – Oczywiście, że tak. Jeśli nie współgrają z interesami narodu, trzeba położyć im kres. Żeleznow poprosił o azyl polityczny na Ukrainie i dołączył do pułku Azowa. Został ranny pod Szyrokine, w pobliżu Mariupola, więc teraz – podobnie jak „Fila” – zajął się działalnością „publiczną”.
Chociaż prawica oficjalnie zapowiedziała, że chce tylko porozmawiać, to nie do końca o to chodziło. Jeden z demonstrantów został pobity w metrze jeszcze zanim doszedł na marsz. Jak twierdzą organizatorzy, policja nawet nie próbowała reagować. Krążące w pobliskich uliczkach grupy prawicowców też nie wyglądały jak potencjalni dyskutanci. Gdy pod kino przyszedł jeden z demonstrantów, Żeleznow wraz z dwoma innymi nacjonalistami nagrali go na kamerę i zaczęli go popychać. Policja nie reagowała.
Organizatorzy demonstracji oficjalnie ją odwołali. Jak twierdzą przedstawiciele Komitetu 19 stycznia w oświadczeniu prasowym powodem tego był fakt, że policja miała im powiedzieć, żeby nie są w stanie zapewnić im bezpieczeństwa i powstrzymać ewentualnego napadu na uczestników zgromadzenia.
„Organizatorzy kijowskiej akcji pamięci adwokata Stanisława Markiełowa i dziennikarki Anastasji Baburowej podjęli decyzję o odwołaniu wydarzenia ze względu na obawę o bezpieczeństwo jej uczestników, a także, aby uniknąć zamieszek w centrum Kijowa” – napisano w oświadczeniu. Reakcja policji jest zaskakująca, bo w zeszłym roku funkcjonariusze byli w stanie zapewnić silną ochronę Marszu Równości, który wywoływał znacznie więcej emocji wśród skrajnej prawicy. Co nie oznaczy, że wówczas obeszło się bez zamieszek i pobić.
Akcja nie zapowiadała się na masową, ale nawoływania prawicy, aby do demonstracji obrońców praw człowieka nie dopuścić i stwierdzenia, że „dobry antyfaszysta to martwy antyfaszysta” zniechęciły pozostałych. Część już w drodze do Żowtnia zmieniła zdanie, gdy dowiedziała się, kto na nich czeka i czym udział w demonstracji grozi. Ostatecznie pod kino przyszło kilkanaście osób, które niknęły jednak wśród nacjonalistów, dziennikarzy i policji.
Wtedy z drugiej strony podeszła jeszcze jedna grupa prawicowców. Było w niej kilkanaście osób, na oko niepełnoletnich. „Sieg heil – Rudolf Hess – Hitlerjugend – SS” – krzyczeli i śmiali się. Okazało się, że nawet dla pierwszej grupy kontrdemonstrantów hasła tego typu są zbyt radykalne i „Fila” ogłosił, że kontrdemonstracja się zakończyła.
Policja odprowadziła kilku demonstrantów do metra, aby uniknąć ataków w momencie, kiedy wszyscy będą się rozchodzić. W rezultacie doszło „tylko” do jednego pobicia.
Anarchiści mieli rozpocząć akcję dwie godziny później niż Komitet 19 stycznia. Podobnie jak Komitet odwołali zgromadzenie tuż przed początkiem, oceniając, że uczestnikom demonstracji może grozić zbyt duże niebezpieczeństwo.
– Ukraina to zbyt mały kraj dla dwóch demokracji antyfaszystowskich – rzucił pół żartem, pół serio jeden z dziennikarzy. 19 stycznia pokazał, że nawet jedna byłaby sukcesem.
**Dziennik Opinii nr 20/2016 (1170)