Oscarowe hity, polskie premiery z Gdyni, Nowe Horyzonty w trasie i... „Gwiezdne wojny”.
Początek roku to w Polsce świetny okres dla kinomanów. Co roku po grudniowej, świątecznej posusze dystrybutorzy rzucają całkiem sporo wartych uwagi propozycji. Do kin wchodzą filmy z oscarowej stawki (w Stanach często mają premierę pod koniec roku), propozycje z festiwalu Gdyni, zaległości z ubiegłorocznych festiwali. Jak wybierać w tym nadmiarze? Jakie premiery są najbardziej godne uwagi w pierwszych miesiącach roku 2015?
Kategoria: Oscary
Zacznijmy od tego, co budzi największe emocje, czyli kina amerykańskiego, o którym – z racji działania potężnej oscarowej machiny promocyjnej – wszyscy będziemy mówić przez najbliższe dwa miesiące. Choć o Oscary powalczą też pewnie filmy, które miały w Stanach i w Polsce premierę jeszcze w 2014 roku (jak Boyhood Linklatera), to w styczniu i w lutym czekają nas pierwsze pokazy kilku obrazów kluczowych w oscarowym wyścigu.
Najbardziej faworyzowana jest w nim na razie Gra tajemnic (premiera 16 stycznia) – biografia Alana Turinga, genialnego brytyjskiego matematyka, twórcy podstaw współczesnej informatyki, skazanego za homoseksualne stosunki na kastrację chemiczną. Dwa lata po niej popełnił samobójstwo. Film skupia się na okresie II wojny światowej, gdy Turing kierował zespołem kryptologów usiłującym złamać kod Enigmy. Film wyprodukowała trójka młodych producentów – Ido Ostrowsky, Nora Grossman i Teddy Schwartzman – którzy dostrzegli potencjał w tej historii, wynajęli scenarzystów, chodzili z projektem od studia do studia, aż w końcu znaleźli partnera w Miramaxie. Do reżyserii wynajęli niezależnego reżysera z Norwegii, Mortena Tylduma, który dostał do dyspozycji najlepszych brytyjskich aktorów. Teraz promocją filmu zajmuje się Harvey Weinstein, któremu wiele razy w przeszłości udało się oczarować Akademię. Grę tajemnic wymienia się jako kandydatkę do głównej nagrody. Faworytami w aktorskich kategoriach są też Benedict Cumberbatch, odtwarzający rolę Turinga, i Keira Knightley w roli matematyczki i przyjaciółki Turinga, Joan Clarke.
Najpoważniejszym konkurentem Cumberbatcha będzie z pewnością Michael Keaton, odtwórca głównej roli w filmie Birdman (premiera 23 stycznia) Alejandro González Iñárritu. Wciela się w nim w zmęczonego życiem, przegranego aktora, znanego niegdyś z roli superbohatera, dziś na zawodowym i osobistym dnie. Dostaje jednak tę ostatnią szansę. Trudno nie dopatrzyć się w tej roli autobiograficznego wątku – kariera samego Keatona po dwóch Batmanach, mimo występów w ciekawych filmach (Jackie Brown Tarantino), też była tak mało spektakularna, że wielu z nas w ogóle zapomniało o tym aktorze.
Wśród kobiecych kandydatek do aktorskich laurów wymienia się z kolei Reese Witherspoon. W nowym filmie Jeana-Marca Vallée – twórcy Witaj w klubie – zatytułowanym Dzika droga (premiera 6 lutego) wciela się w kobietę w kryzysie, która by poradzić sobie ze swoimi problemami, rusza w pieszą wędrówkę przez całe Stany. Dzika droga, podobnie jak wymienione wyżej filmy, potwierdza oczywistą od jakiegoś czasu prawdę, że we współczesnym Hollywood to kino niezależne jest mainstreamem.
Kolejnym na to dowodem jest Foxcatcher (premiera 9 stycznia) Bennetta Millera (twórcy Capote i Moneyball) – oparty na faktach film o toksycznej relacji w trójkącie: młody zapaśnik (Channing Tatum), jego brat-trener (Mark Ruffalo) i sponsorujący ich milioner. W tego ostatniego wcielił się Steve Carell, komik do tej pory znany głównie z ról w filmach ze stajni Judda Apatowa (40-letni prawiczek) czy serialu Biuro. Tu nie tylko dokleił sobie sztuczny nos, ale w powszechnej opinii stworzył wybitną dramatyczną kreację.
Z filmów przedstawicieli starej gwardii w oscarowych wyścigach liczyć się będzie jeden – Snajper Clinta Eastwooda, 37 (!) film podpisany przez niego jako reżysera. Znów jest to historia oparta na faktach, tym razem na biografii Chrisa Kyle’a, najskuteczniejszego snajpera armii amerykańskiej w Iraku, z rekordową liczbą trafień. W jego rolę wcieli się Bradley Cooper, też nie bez szans przynajmniej na oscarową nominację. Zwiastun zapowiada świetną inscenizacyjną robotę, przyznam jednak, że przy tym temacie i przy tym reżyserze boję się trochę ideologicznego kiczu. Choć Listy z Iwo Jimy pokazały, że takie obawy nie muszą być słuszne.
Premiera, na którą czekam z największą niecierpliwością, będzie miała w Polsce miejsce dopiero w kwietniu. To Wada ukryta, czyli spotkanie najbardziej chyba utalentowanego amerykańskiego twórcy średniego pokolenia Paula Thomasa Andersona (Mistrz, Aż poleje się krew) i mojego ulubionego żyjącego amerykańskiego pisarza Thomasa Pynchona. Gdy kilka lat temu czytałem Wadę ukrytą, miałem wrażenie, że Pynchon, autor gęstych, labiryntowych, przeładowanych wątkami, postaciami, motywami i piętrowymi erudycyjnymi odniesieniami powieści, wreszcie zdecydował się napisać książkę, z której Hollywood będzie mogło zrobić film. I film powstał. Opinie krytyków są bardzo podzielone, ja nie mogę się doczekać, aż będę mógł się z wami podzielić swoją.
Polskie premiery
Początek roku to także kilka polskich premier, którym warto poświęcić uwagę. 6 lutego do kin wchodzi Polskie gówno, napisany przez Tymona Tymańskiego musical: zgryźliwa, niesmaczna, skatologiczna satyra na polski show biznes, świetnie przyjęta na festiwalu w Gdyni.
Obiecująco zapowiada się także – sądząc po zwiastunie – Ziarno prawdy (premiera 30 stycznia) Borysa Lankosza, jego drugi pełny metraż po świetnym Rewersie. Już w debiucie Lankosz pokazał, że czuje gatunek, tu ta umiejętność z pewnością mu się przyda: film jest adaptacją kryminału Zygmunta Miłoszewskiego o prokuratorze Szackim, drugą po Uwikłaniu Jacka Bromskiego. Czyżbyśmy mieli doczekać się w końcu polskiego kina gatunkowego dla dorosłych widzów z prawdziwego zdarzenia? Zobaczymy.
Jednak polską premierą, na którą najbardziej czekam w najbliższych tygodniach, jest Hiszpanka Łukasza Barczyka. O filmie od dawna było głośno: ta jedna z droższych polskich produkcji (budżet sporo miał przekroczyć 20 milionów złotych), która pochłonęła większość mocy Kadru, nie mogła nie budzić zainteresowania. Zwłaszcza że Barczyk, znany wcześniej z kameralnych dramatów psychologicznych, rusza tu na podbój nieznanych sobie terenów: kina kostiumowego i gatunkowego. I to gatunku w polskim kinie dotąd nieobecnego – steampunku. Film opowiada bowiem historię z okresu powstania wielkopolskiego z punktu widzenia dwóch, polskiego i niemieckiego, zespołów ponadnaturalnie uzdolnionych indywiduów. Nawet Anglosasom na ekranie steampunk wychodził średnio (dość wspomnieć spektakularną porażkę, jaką była adaptacja komiksowej klasyki gatunku, Ligii niezwykłych dżentelmenów), z tym większym niepokojem czekam więc na to, co z niego zrobi Barczyk. Z niepokojem, ale i z nadzieją – jeśli się uda, to będzie rewelacja, otwierająca w polskim kinie nowe drogi w myśleniu o widowisku i mówieniu o historii.
Nowe Horyzonty na trasie
Najlepsze filmy z ubiegłorocznego festiwalu Nowe Horyzonty wchodzić będą stopniowo do kin. Szczególnie chciałbym tu polecić trzy tytuły: Małego Quinquina (premiera 23 stycznia) Brunona Dumonta, Białego Boga Kornéla Mundruczó (premiera 20 lutego) i Sils Marię (premiera 20 marca) Oliviera Assayasa.
Ten pierwszy jest właściwie miniserialem nakręconym przez Dumonta dla telewizji Arte. Pokazywany był jednak na kolejnych festiwalach w Europie (mnie zachwycił w Karlovych Varach), a redakcja „Cahiers du Cinema” niemal jednomyślnie uznała go za najlepszy film roku 2014. Mały Quinquin jest równie zabawną, co makabryczną czarną komedią w konwencji kryminału. Przypomina w wielu aspektach głośny serial Nica Pizzolatto Detektyw – tylko zamiast bagien Luizjany mamy równiny Flandrii, a zamiast pary mrocznych, maczystowskich bohaterów, policjantów-gamoni jakby żywcem wyjętych z Głupiego i głupszego.
Biały Bóg jest z kolei bajką zwierzęcą, kinem familijnym i najbardziej wymowną metaforą Orbanowskich Węgier, jaką do tej pory widziałem.
W Sils Marii Assayas, sięgając po schemat fabularny znany z Wszystko o Ewie, raz jeszcze podejmuje refleksję nad przyszłością wysokiej kultury mieszczańskiej, w odświeżający sposób pokazując nam alternatywę dla (szczególnie silnych nad Wisłą) dominujących konserwatywnych klisz.
Kino festiwalowe
Na początku roku można też nadrobić zaległości z innych zeszłorocznych festiwali. Już 23 stycznia do kin wchodzi Złoty Niedźwiedź, Czarny węgiel, kruchy lód Yinana Diao. Film, osadzony w zimnym, ponurym, przemysłowym Shenyangu na północy Chin, opowiada o współczesnym Państwie Środka przez gatunek – konkretnie czarny kryminał. Przy tym nie tylko twórczo podchodzi do konwencji, ale dyskutuje z nią, zwłaszcza w jej genderowej polityce.
W kwietniu z kolei będzie można zobaczyć tyleż świetne, ile budzące wątpliwości ukraińskie Plemię, pokazywane wcześniej m.in. na Tygodniu Krytyki w Cannes i Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Cannes z sukcesem przyjęty został Turysta Rubena Östlunda (polska premiera 6 lutego) – kameralny dramat psychologiczny o brzemiennej w skutki wyprawie szwedzkiej rodziny we francuskie Alpy. Film jest kandydatem do Oscara, trafił na krótką listę i wymienia się go jako jednego z najpoważniejszych konkurentów Idy.
Co czeka nas w dalszej części roku?
Na grudzień wyznaczono premierę kolejnej części Gwiezdnych wojen. Bez wątpienia będzie to najmocniej wypromowany i oczekiwany blockbuster tego roku. Razem z kolejną częścią Avengersów Jossa Whedona (światowa premiera w maju). Z kolei już za miesiąc na festiwalu w Berlinie swoje nowe dzieła zaprezentują tacy autorzy jak Peter Greenaway (film o meksykańskiej wyprawie Eisensteina) i Terrence Malick.
Ja najbardziej czekam, aż w polskich kinach pojawi się kolejna fala filmów powstających na styku ze sztukami wizualnymi. Po produkcjach Piotra Uklańskiego i Sasnalów gotowe są kolejne. W Performerze Łukasza Rondudy i Macieja Sobieszczańskiego zobaczymy Oskara Dawickiego, grającego? performującego? samego siebie. Partnerować mu będą m.in. Andrzej Chyra i Agata Buzek. Z kolei Zbigniew Libera nakręcił postapokaliptyczny thriller Walser, w którym kolejarz zamykający stare stacje (Krzysztof Stroiński) znajduje żyjące tuż koło naszego świata tajemnicze plemię.
Na pewno jest na co czekać.