Kultura

Kim Dzong Un, drony i YouTube. 2014 w technologii i popkulturze

Nowe gadżety, stare problemy. Podsumowanie Pawła Klimczaka.

Kolejny rok za nami, a znów można odnieść wrażenie, że nowe (?) technologie – a przynajmniej ważne aspekty ich użytkowania – nie rozwinęły się ani o jotę. Wciąż nie doczekaliśmy się sensownej debaty na temat finansowania kultury w sieci i modeli dostępu do niej, prywatność użytkowników i użytkowniczek wciąż jest ofiarą merkantylnej filozofii, wciąż wobec tych tematów obojętna jest władza. Do tego dochodzą nowe, potencjalnie niebezpieczne zakusy na neutralność sieci, bo tak należałoby nazwać próby filtrowania, cenzurowania czy wprowadzaniu kolejnych pośredników już na poziomie dostawców. Internet powoli opuszcza okres niczym nieskrępowanego dzieciństwa. Nie jest to tendencja nienaturalna, ale dość niepokojąca. Zanim więc wkroczymy w 2015, przyjrzyjmy się niektórym zjawiskom i wydarzeniom z roku mijającego – ku przestrodze lub ku pokrzepieniu.

The Interview, czyli Kim Dzong Una fabryka marzeń

Kto by pomyślał, że zupełnie przeciętna komedyjka Setha Rogena i Jamesa Franco wywoła tak wielkie zamieszanie. To, że Korea Północna i Stany Zjednoczone są w stanie hakerskiej wojny, nie było tajemnicą. Podobnie jak fakt, że wielkie studia filmowe są prowadzone przez tchórzy (wystarczy rzut oka na ich ofertę). Niestety, defensywna decyzja o zdjęciu filmu z afisza wobec choćby groźby cyberterroryzmu to niebezpieczny precedens, jedynie odrobinę złagodzony przez późniejsze odkręcanie sprawy przez Sony. Można byłoby te wydarzenia zbagatelizować, gdyby chodziło jedynie o kaprysy odklejonego od rzeczywistości dyktatora. Ale kiedy tuzy rozrywkowego kapitału poddają się żądaniom kogoś takiego, to łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której o wstrzymanie dystrybucji filmu „prosi‟ ktoś poważniejszy.

Streaming płynie nieprzerwanie

Marc Ribot, gitarzysta jazzowy i prezydent Content Creators Coalition, dostarczył najlepszej metafory modelu, na którym opierają się usługi streamingowe (czyli te udostępniające muzykę on-line, ale nie pozwalające przechowywać jej na dysku czy kopiować): „Wszystkie serwisy streamingowe oddają nawet 70% dochodu artystom. To cudownie! Naprawdę. Tyle że gdy ja robię buty z materiału, który kosztuje sto dolarów, a właściciel sklepu sprzedaje je za dziesięć, to mnie naprawdę nie interesuje 70% zysku. Nie interesuje mnie też 100, a nawet 700% takiego utargu. Ja ciągle na tym tracę i ostatecznie wypadam z branży”.

Rok 2014 upłynął pod znakiem dalszej walki o streaming uczciwie wynagradzający artystów. Co ciekawe, oprócz Ribota, postaci raczej niszowej, do tej walki włączyła się megagwiazda Taylor Swift, która zdjęła swój cały katalog ze Spotify. Nie ulega jednak wątpliwości, że w jej przypadku był to ruch dyktowany przez odchodzący do lamusa świat wielkich wytwórni, które z roku na rok deklarują coraz większe straty. Niemniej Ribot i jemu podobni aktywiści dość logicznie wskazują na poważniejszą konsekwencję taniego streamingu, jaką może być zanik muzycznego zawodowstwa. Oliwy do ognia dolał serwis YouTube, który przy wprowadzaniu odpłatności za korzystanie z usług (subskrypcja premium) twórcom, których muzyka wypełnia dużą część serwisu zaproponował współudział w zyskach, mówiąc delikatnie, mało uczciwy. Za to zasady na jakich można było, lub nie, dołączyć do programu były bardzo rygorystyczne. Jeśli twórca nie wyrazi na nie zgody, to jego muzyka zniknie z serwisu, a jeśli w przyszłości zostanie tam uploadowana (np. przez fanów), to i tak nie będzie już na niej zarabiać. Warto w tym kontekście jeszcze wspomnieć o SoundCloud. Muzyczny start-up, który prężnie rozwijał się dzięki popularności wśród niezależnych wytwórni, DJ-ów i artystek, chcących nieodpłatnie dzielić się muzyką, jest powoli wykupywany przez wielkie wytwórnie, chcące decydować o rozumieniu praw autorskich przy korzystaniu z usługi (czyli także o nowych sposobach kontrolowania tego, co mogą i nie mogą użytkowniczki i użytkownicy) i sposobach obliczania tantiem dla artystów (które mają się pojawić w przyszłości).

Walka o uczciwy streaming ma kilka frontów i jeszcze więcej niejasności. Sprawa komplikuje się tym bardziej, że wielu jej uczestników stara się rozumieć argumenty zwolenników streamingu, przedstawiających go jako części wolnego i egalitarnego obiegu kultury. Szkoda, że to zrozumienie działa tylko w jedną drugą stronę. 

Dron najlepszym przyjacielem człowieka

Tak, jak wojskowe drony zmieniły współczesne pole bitwy, tak może się okazać, że drony w ogóle zmienią cywilne życie. 2014 stał pod znakiem rosnącej popularności bezzałogowych maszyn, używanych głównie do robienia zdjęć i kręcenia filmów. Latające urządzenie uzbrojone w kamerę tworzy spore pole do nadużyć. Chciałbym wierzyć, że amerykańska agencja kontrolująca przestrzeń powietrzną, czyli FAA (Federal Aviation Authority) również kierowało się podobnymi obawami, kiedy odmówiło poluzowania restrykcyjnych praw zabraniających używania dronów do celów komercyjnych. Internetowy gigant Amazon, który chciał przy pomocy dronów dostarczać przesyłki, nie podziela tego stanowiska – niedawno zagroził, że jeśli prawo się nie zmieni, „będzie zmuszony‟ przenieść swoje zespoły badawcze poza USA (część testów już odbywa się w Wielkiej Brytanii, gdzie przepisy nie są tak restrykcyjne, co więcej, wydano tam już ponad 300 pozwoleń na komercyjne użycie dronów, głównie dla branży foto/wideo). Na razie szantaż nie jest skuteczny, a w 15 stanach uchwalone zostały przepisy antydronowe, w większości ograniczające dostęp policji do urządzeń. Niestety, w związku z coraz większą popularnością dronów konsumenckich, pojawiają się głosy krytykujące ustawodawstwo. No cóż, nie będzie to pierwszy raz, kiedy konsumeryzm obróci się przeciw konsumentom…

Gamergate, czyli troll będzie trollem już na zawsze

Gry wideo nigdy nie były zbyt przychylne kobietom: czy to w ofercie, czy w reprezentacji na ekranie. Branża w ostatnich latach urosła w siłę, stając się rozrywką powszechną, wychodząc poza niszową, głównie męską i chłopięcą grupę odbiorców. Wydawać by się mogło, że krytyka jej mniej lub bardziej zamierzonego seksizmu wyjdzie całej branży na dobre – wszak kobiety to duży segment konsumentów. Niestety, jak pokazała afera zwana Gamergate, wprowadzanie choćby strzępków równouprawnienia do gier i ich trzeźwa krytyka pod tym kątem może okazać się zadaniem zbyt odważnym. Przynajmniej dla niektórych.

Głównym obiektem ataków seksistowskich trolli była Anita Sarkeesian, autorka feminstycznych recenzji dzieł kultury popularnej. Bez wdawania się w szczegóły – te można znaleźć w gigantycznych archiwach tweetów i artykułów w branżowych mediach – sprzeciw wobec rozsądnej krytyki antykobiecych elementów kultury graczy przybrał wymiary nagonki i pełnych przemocy pogróżek. To niewiarygodne, ale w 2014 roku wciąż trzeba tłumaczyć mężczyznom, że ta druga część ludzkości zasługuje na taki sam szacunek i prawo do wyrażania własnych oczekiwań wobec (pop)kultury…

YouTubersi, bohaterowie mediów przyszłości?

Popularność najróżniejszych osobowości z serwisu YouTube to nic nowego, ale dopiero 2014 rok przyniósł im sławę w mainstreamie. Najlepszy przykład to PewDiePie, zajmujący sie grami bloger ze Szwecji, który trafił do prestiżowego zestawienia magazynu „The Verge‟  jako „król YouTube‟ i zaliczył gościnny udział w serialu South Park. PewDiePie, szczęśliwy posiadacz ponad 33 milionów subskrybentów, ucieleśnia ducha nowej rozrywki i jej bohaterów: komentatorów, którzy mogą być głośni, chaotyczni czy nawet głupkowaci, ale dzięki bezpretensjonalności i bezpośredniości trafiają do milionów widzów na całym świecie. Popularni YouTubersi komentują dzisiaj coraz większy obszar rzeczywistości, ironicznie, zabawnie i nierzadko w żenujący sposób, ale osiągając wskaźniki oglądalności, o jakich wiele telewizji może pomarzyć. YouTubersi to demokratyczny wykwit cyfrowych społeczności, które do rozumienia kultury nie potrzebują kompetentnych autorytetów, a towarzyszy zabaw o równym statusie. Jak to zjawisko wpłynie jednak na kulturę? Czy YouTubersi nas nie zmęczą szybciej niż się pojawili, to okaże się w niedalekiej przyszłości.

Neutralność sieci, czyli ile jesteś w stanie zapłacić za mema

Amerykańska komisja nadzorująca telekomunikację, czyli FCC (Federal Communications Commission), pod naciskiem firm dostarczających Internet, zaczęła rozważać wprowadzenie nowych zasad, które dałyby korporacjom władzę nad tym, jak korzystamy z sieci. I to zarówno pod względem ekonomicznym (np. płatna priorytetyzacja dostępu do treści i usług), jak i politycznym (np. utrudnianie dostępu i zamykanie stron internetowych uznawanych przez korporacje za szkodliwe czy niebezpieczne). Byłby to poważny zamach na wolność i otwartość Internetu i kolejny krok w stronę urynkowienia wszystkich aspektów sieciowej rzeczywistości. Zwolennicy otwartego Internetu zyskali nieoczekiwanych sojuszników w postaci Baracka Obamy i gigantów takich jak Google (które bardziej niż o otwartość sieci walczy o obronę uprzywilejowanej pozycji), a losy nowych regulacji wciąż się ważą. Starcie między dostawcami sieci a obrońcami neutralności sieci może być jednym z ważniejszych w 2015 roku. 

Czy James Bond powstrzyma Elona Muska?

Prężny przedsiębiorca o bogatej wyobraźni pracuje nad technologiami przyszłości, a dodatkowo roztacza wokół siebie aurę, jakiej mógłby pozazdrościć któryś z kreskówkowych przeciwników agenta 007. Szef SpaceX, współzałożyciel PayPala i właściciel Tesla Motors przez cały 2014 zarażał świat – ze zmiennym skutkiem – swoimi futurystycznymi pomysłąmi. Jego głównym konikiem są pasażerskie wyprawy w kosmos: SpaceX jest najmocniejszym kandydatem do kontraktu z NASA, szczególnie po tegorocznej katastrofie SpaceShipTwo, należącym do konkurencyjnej firmy Virgin Galactic. Kolejną misją Muska jest przełamanie monopolu paliw kopalnych na rynku transportowym. Propozycja Tesla Motors to samochody elektryczne, które mimo udanych testów są w niełatwej sytuacji, a wiadomo, że amerykańska branża paliwowa nie podda się bez walki. Elon Musk zdaje sobie z tego sprawę i niestrudzenie inwestuje w rozbudowę sieci elektrycznych stacji napędzających pojazdy i prezentuje kolejne raporty, oczywiście entuzjastyczne wobec postępów Tesla Motors. Co ciekawe, technologiczny optymizm Muska kończy się na sztucznej inteligencji, którą uważa za bardziej niebezpieczną niż bomby atomowe. Musk, co zdaje się być typowe dla całej branży technologii, ma interesujące pomysły, ale nikt nie jest do końca pewien, czy mowa o pomysłach szlachetnego wynalazcy czy nieco pomylonego egotyka. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij