Wkrótce Rosję i Ukrainę może oddzielić płot, który zamierza wybudować oligarcha i gubernator obwodu dniepropietrowskiego Ihor Kołomojski.
O tym, że rosyjsko-ukraińska granica praktycznie nie istnieje, wiedziano od dawna, ale zaskakujące jest jednak to, że mogą przez nią „niepostrzeżenie” przejeżdżać ciężarówki czy nawet czołgi. Wkrótce Rosję i Ukrainę może oddzielić płot, który zamierza wybudować oligarcha i gubernator obwodu dniepropietrowskiego Ihor Kołomojski.
W odpowiedzi na brak działań ze strony Rosji ukraiński parlament przyjął ustawę o jednostronnej demarkacji granic. Ponadto ma zostać zwiększona liczebność wojsk straży granicznej i zostać określona liczba przejść granicznych. Przy okazji mają zostać zamknięte przejścia z nieuznawaną Naddniestrzańską Republiką Mołdawską, z której na terytorium Ukrainy trafiali bojówkarze.
Decyzja spotkała się z falą krytyki ze strony Rosji. Przewodnicząca Rady Federacji Walentina Matwijenko uznała to za prowokację. O bardziej niewybredny komentarz pokusił się przewodniczący komitetu Dumy Państwowej do spraw Wspólnoty Niepodległych Państw Leonid Sulicki. „Szczerze mówiąc, trzeba się szanować i przestać zwracać uwagę na te schizofreniczne bzdury faszystowskich bandytów, którzy teraz dorwali się do steru w Kijowie” – powiedział agencji RIA Nowosti.
Dzień wcześniej pojawiała się informacja, że w składzie wojska straży granicznej będą także snajperzy.
Wzmocnienie straży granicznej stało się palącym problemem po tym, jak po raz kolejny to jej funkcjonariusze stracili życie w rezultacie konfliktu. Ostatecznym impulsem stało się wydarzenie z 14 czerwca, gdy ich samochód został ostrzelany z granatnika. W rezultacie zmarły trzy osoby, a cztery zostały ranne.
Od samego początku konfliktu w Donbasie podnoszono kwestię podejrzanie mało czujnych rosyjskich strażników granicznych. Gdy jeszcze „ludowe powstanie” zamiast mundurów było ubrane w dresy, wielu z uczestników zamieszek okazywało się obywatelami i mieszkańcami Rosji. Szybko dostali przydomek „turyści”. To oni byli odpowiedzialni za wieszanie rosyjskich flag na budynkach administracji obwodowej, często też wszczynali burdy. Czasem dochodziło nawet do komicznych scen, jak ta, kiedy „mieszkańcy Doniecka” pomylili pomarańczowo-czarną flagę sławnej lokalnej drużyny piłkarskiej Szachtara z banderowską czerwono-czarną. – Spalcie ją w pizdu – mówił rozemocjonowany mężczyzna.
Wtedy po raz pierwszy podjęto próby ograniczenia przepływu ludności na granicy. Ukraińska straż graniczna w połowie kwietnia informowała, że na terytorium Ukrainy nie wpuszczono już dwunastu tysięcy Rosjan.
Z czasem jednak „turyści” w dresach okazali się być niewystarczający do destabilizowania wschodnich obwodów Ukrainy. Nie byli w stanie zastraszyć przeciwników – czy to milicji, czy kontrdemonstrantów. Na ich miejsce pojawili się – podobnie jak na Krymie – inni „ochotnicy”. Ci jednak mieli już broń ostrą.
W trakcie trwającego konfliktu w Donbasie notorycznie toczono walki na granicy. Za każdym razem ataki odpierała lub próbowała to robić tylko ukraińska strona. Rosjanie nie robili sobie nic z próśb Kijowa o zaprzestanie wspierania bojowników we wschodniej Ukrainie.
Gdy pod koniec maja konflikt ponownie się nasilił, zaczęły docierać kolejne informacje o osobach nielegalnie przekraczających granicę od strony Rosji i o przerzucanym przez nią uzbrojeniu. W trakcie walk część przejść granicznych została przejęta przez separatystów. Wreszcie w oddalonym kilkanaście kilometrów od granicy mieście Sniżne pojawiły się trzy czołgi bez oznaczeń – tak jak te, które wykorzystywano na Krymie. NATO poinformowało, że prawdopodobnie należą one do Rosji.
Niedawno wybrany prezydent Petro Poroszenko zapowiedział, że do końca tego tygodnia na granicy zapanuje spokój. Nie jest to jednak przekonująca deklaracja – do końca minionego tygodnia miał zapanować spokój w Donbasie. Tak się nie stało – konflikt trwa. Co więc zrobić z nieszczelną granicą?
Na razie z jedyną propozycją wyszedł Kołomojski i już zwrócił się z projektem do Poroszenki. Chce w pięć-sześć miesięcy wybudować płot o długości tysiąca dziewięciuset dwudziestu kilometrów, który odseparuje obwody charkowski, ługański i doniecki od Rosji. Wzdłuż niego – zgodnie z projektem – powinny zostać wykopane rowy, które zatrzymają pojazdy, pola minowe, a sam płot podpięty pod prąd. Jeśli prezydent się na to zgodzi, fundacja Kołomojskiego jest gotowa pokryć większość wydatków. W końcu to „tylko” sto milionów euro.