Przegląd niemieckiej, francuskiej, angielskiej i amerykańskiej prasy.
„Aneksja Krymu to problem gospodarczy, infrastrukturalny i społeczny także dla Rosji”
przegląd prasy francuskiej i niemieckiej opracował Jakub Majmurek
Większość francuskich dzienników wysłało na Krym swoich reporterów bezpośrednio relacjonujących zdarzenia na miejscu: referendum w cieniu rosyjskich sił okupacyjnych, entuzjazm części rosyjskojęzycznej ludności, rezygnację lojalnych wobec Kijowa mieszkańców Krymu, przekonanych że bojkot referendum jest jedynym sposobem na wyrażenie sprzeciwu.
Centrowy „Le Monde” już we wtorek 11 marca pisał, że w obecnej sytuacji referendum jest w zasadzie wyłącznie formalnością, decyzja o przyłączeniu Krymu już zapadła na Kremlu, a Moskwa użyła wszelkich dostępnych środków, by dopilnować wdrożenia w życie tej decyzji. Zdaniem francuskiej gazety cała ta sytuacja dowodzi, że w sprawie Ukrainy „Putin ma plan i konsekwentnie realizowaną strategię”, Zachód „jedynie interesy”, w obronie których występuje reaktywnie i chaotycznie. „Putin staje do walki bokserskiej, Zachód chce z nim grać w kometkę” – konkluduje redakcyjny komentarz. Zdaniem gazety, Putin na Ukrainie konsekwentnie realizuje strategię geopolityczną wyłożoną przez barwnego, kontrowersyjnego rosyjskiego intelektualistę Aleksandra Dugina w pracy Podstawy geopolityki (1997). Dugin pisze tam o konieczności budowy „trzeciego – kontynentalnego, eurazjatyckiego, planetarnego – imperium rosyjskiego”. Imperium to nie może tolerować istnienia niepodległej Ukrainy w jej obecnych granicach, musi kontrolować całe północne wybrzeże Morza Czarnego.
Dziś rano w „Le Monde” Mathilde Gerard analizuje także problemy, jakie przed Rosją piętrzy aneksja Krymu – od prawnych, przez ekonomiczne, po infrastrukturalne. Duma ma w piątek zdecydować o przyłączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej, nie wiadomo jednak jaki właściwie status w jej granicach miałby mieć Krym – obwodu, tak jak Obwód Kaliningradzki? Autonomicznej republiki z własnym parlamentem? Drugi problem prawny łączy się z tym, że żadne państwo poza Rosją nie uzna rewizji granic i aneksji Krymu.
Krym, jeśli zostanie częścią Federacji Rosyjskiej, stanie się jej najuboższą częścią. Średnia płaca wynosi na półwyspie zaledwie 250 euro miesięcznie, rosyjska około 640 euro. W samej Rosji różnice pomiędzy regionami są bardzo znaczące (moskiewska średnia pensja to prawie dwukrotność średniej krajowej), ale Krym będzie pozostawał na szarym końcu. Można się więc będzie spodziewać emigracji mieszkańców Krymu do innych regionów Rosji. Krym to także problem starego społeczeństwa. Odsetek emerytów na Krymie jest o 17 punktów procentowych większy niż średnia rosyjska. Średnia emerytura na Krymie wynosi tylko 105 euro, w Rosji 195. Gdyby rosyjski system ubezpieczeń społecznych miał to jakoś wyrównać, byłoby to dla niego spore obciążenie. Wreszcie Krym, jak zauważa dziennikarka, jest dziś zupełnie pozbawiony infrastruktury łączącej go z Rosją. Nie dzieli z nią granicy lądowej, 85% elektryczności i 82% wody pitnej na półwyspie pochodzi z ukraińskich źródeł. Rzeczywista integracja Krymu z Rosją wymagała będzie potężnych inwestycji, które zajmą sporo czasu.
W zeszłym tygodniu centrolewicowe „Liberation” publikuje analizę na temat prawnomiędzynarodowych aspektów secesji Krymu. Władze Krymu powoływały się na trzy argumenty uzasadniające secesję: secesję Kosowa z 2008 roku, zatwierdzoną przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w 2010 roku, zapisane w Karcie Narodów Zjednoczonych „prawo narodów do samostanowienia, precedens jaki stanowi szkockie referendum na temat niepodległości tego kraju, jakie odbędzie się we wrześniu. Pytany przez gazetę ekspert, dyrektor paryskiego Centrum Prawa Międzynarodowego, Jean-Marc Thouvenin, zbija wszystkie te argumenty. Jego zdaniem, nie można porównywać sytuacji Kosowarów i mieszkańców Krymu. Secesja Kosowa była koniecznym środkiem zaradczym, w sytuacji, gdy jego mieszkańcy narażenie byli na poważne prześladowania ze strony państwa, którego wcześniej częścią było Kosowo (Serbii). Taka sytuacja nie zachodzi na Krymie. Prawo narodów do samostanowienia zostało sformułowane w kontekście dekolonizacji i nie aplikuje się do Krymu. Zgodnie z rezolucją nr 1514 przegłosowaną w 1960 roku przez Zgromadzenie ONZ prawo to przysługuje narodom, które są ofiarą „zewnętrznego podporządkowania, dominacji i wyzysku”. Czyli Algierii, Czadu, Nigru, Kenii – nie ukraińskiego Krymu. Wreszcie szkocka analogia jest chybiona, gdyż szkockie referendum odbywa się za zgodą Londynu.
W bliskim tradycyjnie rusofilskiej Francuskiej Partii Komunistycznej dzienniku „L’Humanité”, rosjoznawca z Uniwersytetu w Grenoble, Jean Geronimo pisze o wydarzeniach na Krymie i wschodzie Ukrainy, jako o przebudzeniu się ukraińskiej „cichej większości”, buntującej się przeciw „kierowanemu przez zachód zamachowi stanu”, który zainstalował w Kijowie „proamerykańskie, liberalne władze, umożliwiając przy tym infiltrację rządu przez elementy skrajnie prawicowe i neonazistowskie”. Zdaniem autora, wydarzenia na Ukrainie, można czytać jako część długotrwałej strategii amerykańskiej w regionie: obalania legalnych władz przez wspierane z zewnątrz ruchy społeczne, wynoszące do władzy proamerykańskich polityków. Ukraina wydaje się być szczególnie ważnym polem w tej grze. Według Geronimo, Ameryka realizuje tu doktrynę „nieustającego doradcy wszystkich kolejnych prezydentów”, Zbigniewa Brzezińskiego, zgodnie z którą wciągnięcie Ukrainy w „euro-atlantycką” sferę wpływu oznaczałoby prawdziwe i ostateczne zwycięstwo Stanów w Zimnej Wojnie i ustanowienie jednobiegunowego świata, gdzie żaden inny biegun nie równoważy amerykańskiego imperializmu i związanej z jego panowaniem neoliberalnej polityki, którym zdaniem gazety przeciwstawiać się ma putinowska Rosja.
Niemiecka prasa wzywa w dzisiejszych komentarzach do sankcji gospodarczych i analizuje ich potencjalne skutki. W redakcyjnym komentarzu we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Reinhard Vesser przestrzega, że aneksja Krymu może być tylko pierwszym krokiem na drodze do podporządkowania większej części Ukrainy Rosji. Zdaniem autora, możemy teraz oczekiwać scenariusza destabilizacji wschodu Ukrainy przez rosyjskich agentów, eskalowania napięcia do tego stopnia, by usprawiedliwić rosyjską interwencję. W czym mogą pomóc, faktycznie grające na korzyść Rosji, skrajnie prawicowe siły w Kijowie. Zajęcie wschodniej Ukrainy jest dla Rosji szczególnie ważne także w kontekście odcięcia Krymu od kontynentalnej Rosji – opanowanie wschodu Ukrainy połączyłoby półwysep lądowo z Federacją i zabezpieczyło linie dostaw najważniejszych surowców.
W „Süddeutsche Zeitung” komentarz Daniela Brösslera wzywa: „Dość dyplomatycznej rutyny”. Pora na sankcje – twierdzi autor. Jego zdaniem nikt nie mógł powstrzymać Rosji przed przyłączeniem Krymu. Ale jeśli teraz zachód ostro nie zareaguje, Putin uzna to za sygnał, że może więcej. Choć sankcje będą wiązały się z wymiernymi stratami dla Europy to Putin bardziej straci na nich w dłuższym okresie czasu. Celem dyplomacji rosyjskie będzie teraz powrót do „normalności”, nie tyle nawet uznanie aneksji, co przejście nad nią do porządku dziennego. Na to zachód nie może pozwolić, zdaniem Brösslera. Musi obecnie izolować Rosję i odpowiedzieć całym arsenałem dostępnych mu dyplomatycznych i ekonomicznych środków.
Lęk przed sankcjami wśród rosyjskich elit gospodarczych opisuje konserwatywny „Die Welt”. Od początku kryzysu krymskiego moskiewska giełda nerwowo reaguje na poczynania Putina. Gdy 3 marca senat Federacji Rosyjskiej dał prawo prezydentowi do użycia siły militarnej na Ukrainie, indeks RTS spadł o 12%. Od tego czasu na giełdzie trwa wyprzedaż aktywów, szczyt osiągnęła w piątek, dwa dni przed referendum. Indeks Micex zanotował w piątek najniższą wartość od jesieni 2009 roku – w środku globalnego kryzysu ekonomicznego.
Wszystko to dzieje się w momencie, gdy rosyjska gospodarka wyraźnie łapie zadyszkę. Od 2011 roku nieprzerwanie spada tempo wzrostu gospodarczego. W zeszłym roku wyniosło ono jedynie 1,3%. Handel zagraniczny i spójność budżetu Rosji zależą głównie od eksportu surowców energetycznych – dlatego z potencjalne sankcje rosyjska gospodarka może zapłacić bardzo wysoką cenę.
Choć zapłaci ja także Europa. Mimo tego, że w ostatnich latach dużo mówiło się o dywersyfikacji dostaw gazu, to nic nie zrobiono w tym kierunku. W ciągu ostatnich trzech lat udział Gazpromu w europejskim rynku wzrósł – z 23% w 2010 roku do prawie 30% w zeszłym.
***
„Polityka Zachodu potyka się o swoją zachowawczość”
przegląd prasy angielskiej i amerykańskiej opracował Jakub Dymek
Anglojęzyczne media w większym stopniu odnotowały krymskie referednum, niż je skomentowały. Łatwiej o pobieżne materiały newsowe, choć częściej niż w przypadku Majdanu podbudowane relacjami korespondentów na miejscu, niż szczegółowe analizy lub wykraczające poza doraźną politykę państw Zachodu (i ich optykę) komentarze. Choć są od tej reguły wyjątki.
Brytyjski „Daily Telegraph” relacjonuje wydarzenia w Doniecku, gdzie ma swojego korespondenta, rozmawiającego między innymi ze zwolennikami referendum – nie tylko dotyczącego Krymu, ale i domagającymi się dalszych rozwiązań w kierunku podziału Ukrainy, w tym odłączenia się właśnie regionu donieckiego. „Donieck od zawsze był rosyjski” powiedział reporterowi „Telegraph” Andrej Luniow, jeden z organizatorów prorosyjskich protestów „w imię sprawiedliwości”. Duża część materiałów dotyczy jednak nie tego, co dzieje się na Ukrainie, co reakcji społeczności międzynarowej – a przede wszystkim Stanów. Komentowany jest każdy tweet i najmniejszy nawet komunikat Departamentu Stanu. Rosyjski korespondent pisze, że upubliczniona lista osób, objętych amerykańskimi sankcjami jest wśród całego zalewu dyplomatycznych depesz sygnałem naprawdę znaczącym – „Choć brakuje na niej grubych ryb, nie ma tam ludzi w rodzaju Aleksieja Millera, szefa Gazpromu, to jest to groźba, która mówi że jeśli będzie trzeba, to uderzymy i w osoby na wysokim szczeblu”.
Na stronach „Daily Telegraph” sytuację na Krymie komentuje też były ambasador Wielkiej Brytanii w Rosji, Tony Brenton, który uważa, że najrozsądniejszym krokiem ze strony europejskiej są nie sankcje, a “drabina, po której Putin mógłby wyjść z Krymu” – czyli skierowane w rosyjską stronę zapewnienia, że dalszych prób stowarzyszenia i propozycji wejścia do NATO dla Ukrainy nie będzie. Dziennik pisze też o próbach stworzenia polsko-ukraińsko-litewskiej brydady wojskowej i podjęcia prób zbliżenia między Ukrainą, a aktualnymi państwami członkowskimi Sojuszu – czyli dokładnie o tym, przed czym przestrzega na łamach „Daily Telegraph” Brenton.
Więcej komentarzy można znaleźć na stronach lewicowego „Guardiana”. W patetycznym stylu, z lejącą się wódką, bijatykami i Matką Rusią w tle, pisze o krymskim referendum Ian Birell, komentujący sprawy ukraińskie z Symferopola na Krymie. W komentarzu dziennikarza dostaje się brytyjskim politykom opcji konserwatywnej „Widzimy Torysów, pytających na Twitterze czy są w ogóle jakieś dowody na oszustwa wyborcze na Krymie. Są tak wrodzy Europie, że nie są w stanie zauważyć ludzi walczących o swojej podstawowe wolności. Są też Ci rozpamiętujący Irak tak dalece, że niezdolni potępić inwazji na inne państwo”. Daniel W. Drezner przypomina zaś, że Krym to nie Kosowo „W Kosowie działania NATO pozostawiły po sobie de facto niezależne państwo. Tyle że Kosowo podjęło działania dążące do uzyskania niepodległości po dziesięciu latach frustrujących negocjacji, w których musiano zaspokoić tak Serbskie, jak i Rosyjskie interesy. Referendum na Krymie wymyślono po dwóch tygodniach militarnej obecności Rosji”. Cały komentarz jest wart uwagi, bo Drezner wymienia po kolei argumenty w toczącej się dyskusji o podobieństwie obu konfliktów i polemizuje z każdym z osobna, ale też poddaje w wątpliwość jakość Zachodniej debaty.
Amerykańska prasa podobnie jak brytyjska, zezuje. Jednym okiem patrzy na Krym, ale w nagłówkach przebija się często, odmieniane we wszystkich formach, słowo „my”. „Putin, sprzeciwiając się Zachodowi, ogłasza niepodległość Krymu” – głosi tytuł artykułu w „New York Times” komentującego ostatnią decyzję Putina – podpisanie dekretu sankcjonującego wynik referendum. „Ruchy Putina pokazują, że Moskwa nie ma zamiaru zrezygnować w obliczu Zachodnich sankcji ze swojego stanowiska w konflikcie, który przesądził o olbrzymim rozłamie w relacjach między Wschodem, a Zachodem i stanowi zagrożenie dla granic stworzonych po upadku Związku Radzieckiego”. Tekst w „NYT” nawiązuje do byłego Związku Radzieckiego kilkukrotnie i cytuje nawet Michaiła Gorbaczowa, który aneksję Krymu popiera i stwierdza, że nie powinna być ona powodem do nałożenia sankcji. Ale to raczej amerykańsko-europejskiej współpracy, niż polityce Ukrainy czy Rosji poświęcona jest reszta komentarza. Choć sama współpraca nie jest też przyjmowana jako oczywistość, skoro „NYT” cytuje też Radosława Sikorskiego, który mówi, że „Europa jest z Marsa, a USA z Wenus i powinniśmy się z tym pogodzić”. „NYT” chwali Obamę za stanowczość w kwestii sankcji (w domyśle: większą niż europejska), ale w końcówce pyta też o interesy amerykańskiego biznesu „Mimo że Ameryka nie jest dużym partnerem handlowym dla Rosji, wiele amerykańskich korporacji jest bardzo zaangażowanych w rosyjski rynek, wśród nich ExxonMobil, Boeing, Ford i PepsiCo. Przedsiębiorstwa martwią się, że eskalacja konfliktu może wpłynąć na ich przedstawicieli i interesy w Rosji”.
Polityka Obamy jest też głównym tematem komentarza Davida Sangera, na łamach „International New York Times”. W ciekawej analizie podkreśla, przywołując głosy aktualnych i byłych doradców prezydenta, że taktyka „lekkich kroków” – cyberataków, sankcji, presji ekonomicznej – przestaje działać. O konieczności działań bardziej zdecydowanych pisze też konserwatywny „Washington Post”, grożąc też, że relacje Ameryki z Rosją Putina zmierzają w pustkę. Więcej miejsca Rosji i jej punktowi widzenia poświęca natomiast „Financial Times”, który pisze, że z punktu widzenia Moskwy aneksja Krymu jest, także prawnie, niepozbawiona logiki.