Przemówienie Baracka Obamy w sprawie działań NSA mogło uspokoić samą agencję i korporacje, ale nie obywateli.
17 stycznia Barack Obama wygłosił długo oczekiwane przemówienie dotyczące prezydenckiej polityki w sprawie działań NSA, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, obejmujących zbieranie i przechowywanie danych o komunikacji elektronicznej. W ostatnich dniach Biały Dom miał pełne ręce roboty – opracowano szczegółowe dokumenty, zadbano o fachowy przekaz dla mediów, prezydent długo przemawiał przed Departamentem Sprawiedliwości. A ze wszystkim trzeba było jeszcze zdążyć przed urodzinami pierwszej damy. Fuszerka w sprawie najważniejszego od miesięcy komunikatu administracji Obamy na pewno popsułaby pierwszej parze święto. Nie mogło się więc nie udać.
No i się udało. Obama zadowolił właściwie wszystkich, poza tymi, których od początku nie miał zamiaru udobruchać. Narzeka więc brytyjski „Guardian”, jedna z redakcji, która upubliczniła informacje dotyczące aparatu masowej inwigilacji stworzonego przez NSA.
Powodów do zadowolenia nie może mieć też nikt, kto liczył na jakieś pojednawcze słowa wobec Edwarda Snowdena lub faktyczne ograniczenie kompetencji agencji. Szczęśliwi mogą być natomiast dużo poważniejsi gracze. Ci, do których Barack Obama tak naprawdę adresował swoje słowa.
Co więc powiedział Obama? Samą agencję zapewnił, że pełni kluczową rolę dla bezpieczeństwa narodowego. Zbieranie informacji – bez wdawania się w szczegóły, jakich i w jaki sposób – „pozwala na rozwój polityki zagranicznej oraz ochronę obywateli amerykańskich, jak i obywateli państw sojuszniczych przed krzywdą”. Program analizowania danych teleinformatycznych nie zostanie więc zawieszony, choć pod znakiem zapytania stoi ich przechowywanie. Zaniepokojonych obywateli i obywatelki prezydent uspokoił, przypominając, że sądy – w tym niesławny sąd FISC (Foreign Intelligence Surveillance Court), nadzorujący m.in NSA – będą przyglądać się agencjom bezpieczeństwa bardziej rygorystycznie, a same podejmą kroki na rzecz większej transparentności. Partnerom międzynarodowym obiecał „wzrost zaufania” – choć gwarancją tego ma być nieszpiegowanie „zwykłych ludzi” i niestosowanie profilowania potencjalnych podejrzanych pod kątem ich rasy, narodowości czy religii. Czyli coś, co – jeśli wierzyć oficjalnym komunikatom amerykańskiej dyplomacji – w ogóle nie ma i nie miało miejsca. Internetowi giganci otrzymali natomiast zapewnienie, że będą mogli z większą swobodą ujawniać (przynajmniej część) rządowych wezwań do udostępnienia danych swoich użytkowników w sprawach „dotyczących bezpieczeństwa narodowego”.
Z wszystkich tych zapewnień najciekawsze wydają się punkty, które Obama zaadresował – nawet jeśli nie wprost – do koalicji korporacji internetowych. Nie dlatego, że Google, Facebook i Yahoo dostały wszystko, czego chciały. Przeciwnie: właśnie dlatego, że przemówienie z 17 stycznia nie odniosło się do większości z ich żądań. Obok wspomnianych wyżej działań na rzecz transparentności jedyna nowa perspektywa to eksperci od technologii i wolności obywatelskich, których Obama obiecał zainstalować w sądach FISC. Dlaczego więc Dolina Krzemowa może się cieszyć, nawet jeśli nie otwiera jeszcze butelek szampana?
Dlatego że to konkretne przemówienie nie kończy działań lobbingowych prowadzonych w Kongresie, Senacie i Departamencie Sprawiedliwości przez internetowych gigantów. Zgoda na część postulatów otwiera drogę do dalszych negocjacji. Sojusznicy otrzymali zapewnienia, obywatele i obywatelki słowa otuchy, a firmy implicite zaproszenie do dalszych rozmów.
Nie chodzi tu o teorię spiskową – nikt się chyba nie oszukuje, że konsekwentny i hojnie finansowany lobbing korporacji technologicznych zacznie się dopiero teraz. Trwa 365 dni w roku, niezależnie od kalendarza prezydenckich działań. To, co powinno zapalić nam lampkę alarmową, to fakt, że po 17 stycznia to właśnie korporacje dostają najlepszą pozycję startową do walki na rzecz dalszych ustępstw NSA. Skąd to wiemy?
Rząd USA w sprawie bezpieczeństwa narodowego nie zwykł negocjować. Dlatego też nie traktuje poważnie partnerów europejskich, dlatego nie prowadzi konsultacji społecznych w sprawie uprawnień agencji, dlatego ściga Edwarda Snowdena, a ruch na rzecz zmiany polityki NSA buduje się w Kongresie bardzo powoli.
Tymczasem z korporacjami kontynuuje „wspólną pracę na rzecz utrzymania bieżącej dynamiki zmian”. Tak przynajmniej ujęły to w komentarzu same firmy technologiczne.
To, że firmy będą walczyły na rzecz korzystnej dla siebie zmiany polityki NSA, nie musi koniecznie odbyć się ze szkodą dla obywatelek i obywateli. Zamknięcie „tylnych drzwi”, jak nazywa się metody prześwietlania danych z portali społecznościowych bez uzyskania formalnej zgody, jest na rękę zarówno internetowym gigantom, jak i użytkownikom. Ale nie wszystkie możliwe scenariusze są tak bezkonfliktowe.
Na pewno jednak szkodliwe dla dyskusji o nadzorze i szeroko rozumianych prawach obywatelskich jest zaproszenie do stołu jedynie korporacji. Bez głosu obywateli i obywatelek – nawet jeśli Mitt Romney upiera się, mówiąc „corporations are people” – przyszłe rozwiązania będą w najlepszym wypadku niepełne. A w najgorszym przegraną państwowego nadzoru z prywatnym w batalii o nasze dane.
Ciekawe, czy za rok 17 stycznia będzie świętowany huczniej w Białym Domu czy Dolinie Krzemowej?
Czytaj także:
Katarzyna Szymielewicz, Prywatność 2014. Krajobraz po bitwie