Około 8 milionów Niemców na umowach śmieciowych to elektorat, jakim nie może pogardzić żadna partia.
„Mam wizję kraju, w którym każdy może utrzymać się ze swojej pracy. W którym umowa o pracę na czas nieokreślony, oskładkowanie umów o pracę jest standardem”. To jedno z pierwszych zdań, jakie kandydat SPD na stanowisko kanclerza Niemiec, Peer Steinbrück, wypowiedział w telewizyjnej debacie z Angelą Merkel. W jak dotąd dość nudnej kampanii wyborczej przed zaplanowanymi na 22 września wyborami do Bundestagu w końcu pojawił się ciekawy temat.
Niemiecka gospodarka postrzegana jest obecnie na arenie międzynarodowej jako przykład sukcesu. Rządzące partie – CDU, CSU i FDP – prowadziły politykę oszczędności właśnie po to, by statek niemieckiej gospodarki był schronieniem na wzburzonym, kryzysowym morzu. Na jej sukces składa się nie tylko wysoki – na tle Europy – wzrost gospodarczy i wychwalane nadwyżki handlowe, ale także spadające w ostatnich latach bezrobocie. W 2012 roku stopa bezrobocia wynosiła w Niemczech tylko 5,5% – najmniej od zjednoczenia kraju.
Spadek bezrobocia ma jednak swoją cenę. Wiąże się ze wzrostem liczby osób pracujących w ramach „nietypowych form zatrudnienia”, takich jak umowy na czas określony, prace na ułamki etatu, czy tzw. miniprace (prace przynoszące do 450 euro dochodu miesięcznie, faktycznie nieobjęte ubezpieczeniem społecznym). Tak jak w innych krajach europejskich w Niemczech od 1990 roku te i podobne prekarne formy zatrudnienia zyskują na znaczeniu. Wtedy pracowało w Niemczech w ten sposób ok. 15% aktywnych zawodowo osób. Dziś co czwarty pracownik pracuje mniej niż 20 godzin w tygodniu, na umowę na czas określony, za pośrednictwem agencji pracy lub wykonuje „minipracę”.
Znaczenie nietypowych form zatrudnienia wzrosło gwałtownie zwłaszcza po reformie rynku pracy przeprowadzonej przez czerwono-zieloną koalicję w latach 2002-2004.
W okresie rządów obecnej koalicji takie formy zatrudnienia stały się jeszcze bardziej powszechne. Dlaczego temat niestandardowego zatrudnienia pojawił się tak wyraźnie w niemieckiej debacie wyborczej? Były ku temu trzy powody: dwa polityczne i jeden gospodarczy. Z gospodarczego punktu widzenia nietypowe formy zatrudnienia stają się coraz bardziej widoczne – podczas gdy bezrobocie jest coraz mniej społecznie odczuwalne. Politycznie rzecz ujmując, podniesienie problemów prekariuszy pozwala SPD na wyraźniejsze zaznaczanie opozycji wobec rządu. Już w poprzednich wyborach do Bundestagu w 2009 roku Zieloni i Lewica potępiali zjawisko nietypowych form zatrudnienia i wiążącego się z nimi problemu braku podstawowych zabezpieczeń socjalnych. Ale SPD odpowiadało wtedy za poprzednie cztery lata rządu i nie chciało podnosić tego problemu.
Ale już w tych wyborach Peer Steinbrück i jego towarzysze chętnie sięgają po każdy temat, który może przysporzyć kłopotów Angeli Merkel. Dziś można już zadać pytanie, czy Niemcy powinni cieszyć się z niskiego bezrobocia w sytuacji, gdy alternatywą dla niego są niskopłatne i pozbawione zabezpieczeń socjalnych miejsca pracy.
Drugi polityczny powód to głosy niemieckich prekariuszy. Około 8 milionów Niemców na umowach śmieciowych to elektorat, jakim nie może pogardzić żadna partia. W 2009 roku ta grupa głosowała przede wszystkim na Lewicę i Zielonych. SPD nie może teraz pozwolić na to, by głosy te w całości przejęła jej lewicowa konkurencja.
Jakie stanowisko zajmują poszczególne niemieckie partie polityczne wobec nietypowych form zatrudnienia? CDU, co zrozumiałe, nie chce dyskutować o problemie, w jego interesie jest to, by w kampani było o nim jak najmniej. W ich programie prace na czas określony, niepełne etaty, prace na umowach śmieciowych przedstawiane są jako szansa na zwiększenie liczby posad. Także w takich problematycznych sprawach, jak nierówności kobiet i mężczyzn na rynku pracy, CDU preferuje rozwiązania wypracowywane między pracodawcami i pracownikami (np. bardziej elastyczne formy pracy dla kobiet pozwalające im łączyć pracę z macierzyństwem) niż prawną interwencję państwa. FDP przedstawia nietypowe formy zatrudnienia w jeszcze bardziej pozytywnym świetle, choć partyjna dyskusja nad dalszą deregulacją rynku pracy jest dość ostrożna i zróżnicowana. Można powiedzieć, że partie na prawo od centrum nie podejmują w obecnych wyborach problemu konieczności dalszej deregulacji rynku pracy. Co odbija szerszy, raczej centrowy charakter polityki gospodarczej Merkel.
Z kolei SPD po raz pierwszy w historii tak wyraźnie podnosi w tych wyborach problem coraz bardziej powszechnych niestandardowych form zatrudnienia. Ich program wyborczy stawia za cel tworzenie „dobrych”, a nie „jakichkolwiek” miejsc pracy, i obiecuje walkę z „nadużyciami” niestandardowych form zatrudnienia. Co sprowadza się do skromnego programu regulacji rynku pracy. Innym ważnym postulatem SPD jest wprowadzenie powszechnej, gwarantowanej przez prawo płacy minimalnej w wysokości 8,5 euro za godzinę [1]. CDU i FDP odrzucają ten postulat, Zieloni i Lewica popierają (nawet w kwocie większej niż 8,5 euro). W rzeczy samej płaca minimalna może faktycznie uniemożliwić funkcjonowanie niektórych, opartych na niestandardowych formach zatrudnienia miejsc pracy. Dlatego wielu ekonomistów zastanawia się nad jej możliwymi negatywnymi skutkami.
Lewica i Zieloni żądają ściślejszej regulacji niestandardowych form zatrudnienia i poprawy warunków socjalnych osób pozostających bez pracy. Obie partie chcą przede wszystkim podwyższyć zasiłki dla bezrobotnych („Hartz IV”) i złagodzić albo nawet w ogóle znieść sankcje za niepodejmowanie przez nich pracy. Najkrócej mówiąc, zmienić kryteria umożliwiające odebranie prawa do zasiłku. Obie partie chcą zapewnić osobom zatrudnionym niestandardowo większy poziom bezpieczeństwa socjalnego i, jeśli to możliwe, także dochodów. Przy czym Lewica mówi o problemie prekariatu wyraźniej, ale stawia przy tym nierealistyczne, populistyczne żądania. Zielonym o wiele lepiej udaje się zachować bilans między marzeniami, a zasadą rzeczywistości.
To ważne, że w tej nudnej kampanii partie polityczne zaczęły nagle otwarcie mówić o problemie coraz bardziej powszechnych niestandardowych form zatrudnienia. Szkoda tylko, że wraz z pewnym zwycięstwem Merkel wzmocni się tylko samozadowolenie i pozycja drobnych ciułaczy i ich interesów. To, czy temat prekariatu nie zniknie z debaty publicznej, zależało będzie teraz głównie od koalicyjnych negocjacji i tego, na jakie problemy poszczególne partie położą w nich nacisk.
Przełożył Jakub Majmurek
1. W Niemczech nie ma ustawowo gwarantowanej płacy minimalnej. Co roku negocjowana jest ona w poszczególnych branżach przez przedstawicieli pracodawców i związków zawodowych [przyp. tłum.]
Georg Picot – politolog, wykłada w Nuffield College na Uniwersytecie Oxfordzkim.