Sukces czy porażka zależy wyłącznie od nas. W razie czego zawsze możemy się poddać terapii. Jeśli którejś się nie uda, to wyłącznie jej wina.
Akuszerki transformacji Agnieszki Mrozik to mocna kandydatka na najważniejszą książkę feministyczną roku. Imponująco szczegółowa i zarazem syntetyczna, odkrywcza, ale nie przytłaczająca. Inspirująca do dalszych lektur i analiz. O jej retorycznej sile decydują uderzająco celne reinterpretacje książek, których sens wydawał się już na dobre ustalony, i nowe spojrzenie na znane zjawiska. Książka stanowi bilans osiągnięć i zaniechań polskiego ruchu feministycznego i literatury kobiecej po 1989 roku.
Z marginesu do mainstreamu
Tytułowa metafora zwięźle oddaje główną tezę autorki – że feminizm w Polsce (literatura, krytyka literacka, publicystyka, teoria) dość szybko przeszedł z pozycji marginalnej do mainstreamu, ponieważ przystał na kompromis z hegemonicznym dyskursem transformacji. Zrymował się z neoliberalizmem i ustabilizował jako język inteligenckich, wielkomiejskich elit, służący ich celom politycznym. Dziś częściej reprodukuje dyskryminujące reguły komunikacji społecznej, niż stawia opór ich władzy, choć są oczywiście wyjątki, które Mrozik z wyczuciem i radością odnotowuje.
Zasady, które trzeba (?) było zaakceptować i głosić, żeby zyskać legitymację, są proste. PRL to czyste zło – odcinamy się od niego za wszelką cenę. Z przeszłości przywołujemy za to międzywojnie. Wzorujemy się na Zachodzie. Interesujemy się opresją kulturową, nie dostrzegamy rygoru społeczno-ekonomicznego. Jesteśmy indywidualistkami, które dokonują autonomicznych wyborów, kowalkami swego losu. Sukces czy porażka zależy wyłącznie od nas, od naszej zaradności i wytrwałości. W razie czego zawsze możemy się poddać terapii. Emancypujemy się również na własną rękę. Jeśli którejś się nie uda, to wyłącznie jej wina.
Zadziwiające, w jak wielu różnych książkach (w tym bardzo wyrafinowanych) można znaleźć te dyrdymały. Unoszą się w powietrzu i nie sposób ich nie wdychać. Autorka Akuszerek transformacji wydobywa je z tekstów z dużą wyrozumiałością i tylko łagodnie uświadamia, jak uproszczony obraz świata się za nimi kryje i ile możliwości tracimy, trzymając się neoliberalnego płota. Przypomina też o realnych krzywdach, które się z tym wiążą.
Książka utrzymana jest raczej w tonie smutnego wyrzutu niż oskarżenia, choć w cytacie z Davida Osta pojawia się słowo zdrada. Mrozik zdaje sprawę z uwarunkowań, w jakich doszło do oswojenia literackiego i pozaliterackiego feminizmu, sugerując, że w pewnym sensie nie mogło być inaczej.
Na początku lat 90., kiedy „pojawił się” w Polsce feminizm, łatwiej było zabiegać o uprawomocnienie osobliwej nowinki, niż forsować lewicową, socjalistyczną wizję równouprawnienia. Wymagałoby to dodatkowej odwagi przyznania się do peerelowskiego piętna, które i tak do feminizmu lgnęło za sprawą Seksmisji.
Emigrantki i emigrantki
Mrozik docenia zdobycze ruchu i literatury feministycznej, ale przestrzega przed zbyt długim cieszeniem się pierwszymi sukcesami i namawia do zastanowienia nad zakresem przyjętej strategii i jej rezultatów. Kobieca tożsamość, acz przenicowana i uczyniona przedmiotem publicznej debaty, jest ciągle kwestią otwartą. Podlega różnym mechanizmom opresji, zdemaskowano tylko niektóre. Mrozik pisze na przykład, że pisarki-emigrantki, takie jak Filipiak i Gretkowska, przedstawiały swoją tożsamość jako konstrukt podlegający indywidualnemu wyborowi. Szokowały zerwaniem z polskością i ostentacyjnym ignorowaniem społecznych oczekiwań. Ich wyzwolenie było jednak doświadczeniem młodych, samodzielnych intelektualistek, pracujących w wolnych zawodach, a książki zawierały subtelne, ale twarde dystynkcje klasowe. Podlegające przymusom i ograniczeniom emigrantki zarobkowe gdzieś w tym euforycznym zamieszaniu przepadły.
Jako przeciwwagę Mrozik przywołuje i analizuje bardziej skomplikowane narracje Joanny Pawluśkiewicz, Grażyny Plebanek (Przystupa), Natalii Bielawskiej i Olgi Tokarczuk (Numery), których bohaterki, wykonujące za marne pieniądze tradycyjne kobiece prace, zatrzaśnięte są w pułapce zdegradowanej tożsamości i wystawione na przemoc. Jednak bywa, że i tu, niejako wbrew literackiemu obrazowi bezlitosnych mechanizmów społeczno-ekonomicznych, niczym neoliberalne ciało obce pojawia się dyskurs wyboru, indywidualnej odpowiedzialności, wykorzystywania porażki jako lekcji.
Matki i Córki Polki
Wiele wysiłku włożono po 1989 roku w próby ograniczenia fatalnego wpływu figury Matki Polki, której mit od ponad dwustu lat służy do dyscyplinowania realnych kobiet. Tym próbom Mrozik poświęca najbardziej wielowątkowy i najmniej konkluzywny rozdział. Pokazuje, jak uparta, skromna, ofiarna i przedsiębiorcza superbohaterka ewoluowała od wersji romantycznej przez pozytywistyczną do peerelowskiej (oficjalnej i opozycyjnej), a na koniec odnajduje najnowsze jej wcielenie w kapitalizmie, który zagospodarował etos Matki Polki, wymagając spełniania niekończących się oczekiwań i ukrywając wyzysk pod ładnym słówkami, takimi jak przedsiębiorczość czy samorealizacja.
Najczęstszą odpowiedzią na dyktat Matki Polki był bunt córek, które bez litości oskarżały matki, że nie zdobyły się na sprzeciw i podtrzymały patriarchalne status quo. Absolutna amnezja Filipiak, Katoniela Madeyskiej, Zimno mi, mamo Samson, Utwór o matce i ojczyźnie Keff i wiele innych książek to żarliwe rozprawy z matką jako udręczoną superbohaterką. Zerwana więź domaga się odtworzenia na nowych zasadach. Matki są spisywane na straty, ale pojawiają się również próby ratowania ich z patriarchalnej pułapki, kreowania nowej przestrzeni spotkania.
Przebijają się głosy, że antagonizowanie matek i córek to zabieg celowy, służący zamazywaniu kobiecej genealogii. A jednak wciąż od nowa dokonuje się literackie matkobójstwo.
Z rzadka tylko przełamuje się narzuconą konwencję, archetypiczny dramat rozpisywany jest inaczej albo zastępowany innymi konfiguracjami, np. narracjami o siostrach czy przyjaciółkach, które stwarzają alternatywę dla samotnego heroizmu Matki Polki.
Kolonizacja brzucha
Rozdział o Matce Polce nie mógł się obejść bez aborcji. W Polsce początku lat 90. konstytuowanie się nowej władzy, zgodnie z dekolonizacyjną prawidłowością rozpoznaną przez Fanona, odbyło się kosztem kobiet. Mrozik przywołuje tezę autora Wyklętego ludu ziemi, żeby powiązać zakaz aborcji z fantazjami i niepewnością postsolidarnościowych rządów, ale we mnie budzi niejaki sprzeciw poprzestanie na dekolonizacyjnej wykładni najnowszych dziejów Polski. Jeśli już użyłabym w tym kontekście słowa dekolonizacja, mówiłabym o jednoczesnej kolonizacji neoliberalnej. Ustawa antyaborcyjna byłaby wówczas jeszcze okrutniejszym działaniem państwa, które wycofuje się z wielu obszarów życia społecznego i gospodarczego, ustępując pola globalnemu kapitałowi, ale markuje swoją władzę przez kontrolę nad brzuchami kobiet.
Wątki aborcyjne, które pojawiły się w literaturze, zdominował dyskurs etyczno-moralny i terapeutyczny, skupiony na kobiecie wyizolowanej z kontekstu społeczno-ekonomicznego. Tutaj też, jak twierdzi Mrozik, przegrana została bitwa o język. Tylko bohaterka Dziewczyn z Portofino czuje ulgę po zabiegu. Tylko Terakowska w okropnej książce Ono pokazała, że kobiety nie zawsze mogą swobodnie decydować o ciąży. Aborcję Jadzi Chmury w Piaskowej Górze Joanny Bator Mrozik interpretuje jako zawoalowaną krytykę zbyt łatwej dostępności aborcji w PRL-u.
Przypomnijmy – Jadzia nie ma warunków ani pieniędzy, więc nic nie mówiąc nikomu, nawet mężowi, i niewiele myśląc, usuwa ciążę. Zawsze mi się wydawało, że Bator, schowana zresztą za narracją oddającą punkt widzenia bohaterki, aprobuje ład społeczno-prawny, w którym taki przebieg wydarzeń jest możliwy. Czytałam tę scenę z dużą przyjemnością jako kompletnie wolną od współczesnej aborcyjnej paniki moralnej. Na miejscu autorki Akuszerek transformacji wykorzystałabym ją jako jeden z nielicznych przykładów otwartego traktowania tematu.
Kompensacje
Mrozik zajmuje się nie tylko krytycznym, ale też (zazwyczaj bagatelizowanym) kompensacyjnym pisarstwem kobiet. Drugą część książki poświęca popularnym powieściom spod znaku Bridget Jones i sagom rodzinnym. Oba gatunki są reakcją na feministyczne demaskacje i dekonstrukcje. Odwołują się do lęków współczesnych kobiet lub wręcz je wzniecają, by potem koić pozytywną propozycją tożsamościową.
Wbrew lekceważeniu ze strony krytyki powieści Matuszkiewicz, Grocholi, Kosmowskiej, Sowy, Szwai, Kalicińskiej są według Mrozik bardzo ważne, bo dają czytelniczkom coś, czego literatura „wysoka” nie była w stanie dać – wizję Polski okresu przemian przedstawioną na przykładzie bohaterki będącej przeciętną kobietą, której jednak powodzi się lepiej niż czytelniczce.
W ten sposób rodzima Bridget Jones gwarantuje podwójny, realistyczno-pocieszycielski efekt. Nie obowiązują jej już tradycyjne role płciowe, więc musi zrekonstruować swoją tożsamość, naprawić zakłócone relacje, przywrócić ład społeczny. Dzięki przynależności do klasy średniej dokonuje terapii czytelniczek zręcznym połączeniem kariery i miłości, indywidualizmu i życia rodzinnego. Stwarza złudzenie siły kobiet.
Podobną funkcję pełnią autobiografie i biografie Ligockiej, Tuszyńskiej, Olczak-Ronikier, Kuryluk, Rottenberg, w których opowieści o przodkach, a przede wszystkim przodkiniach, służą wytworzeniu przeszłości wspierającej współczesność. Autorki w centrum sytuują rodzinę i własność prywatną. Często oferują nostalgiczny obraz stabilnego i bezpiecznego międzywojnia. Wygładzona przeszłość odzwierciedla status uprzywilejowanych inteligentek o rodowodzie mieszczańskim czy arystokratycznym. Ich rodziny przed wojną żyły dostatnio i kulturalnie, miały dostęp do wszystkiego oraz dyktowały wzorce prestiżu. Dziś sagi rodzinne wzbudzają w czytelniku poczucie uczestnictwa w tak wyobrażonej przeszłości.
Jak chce dyskurs dominujący, najważniejszym (i bywa że jedynym) elementem tożsamości konstruowanej w oparciu o rodzinę jest narodowość. Komponenty płciowe, seksualne, klasowe rzadko wychodzą na jaw. Kuryluk zaznacza, że jej punkt widzenia nie jest społecznie uniwersalny. W innych sagach pojawia się napięcie między ideałem tradycyjnej rodziny a obserwowaną rzeczywistością, jakby tylko opowieść skrojona na wzorcową miarę mogła dać autorce poczucie władzy nad pamięcią. Kobiece doświadczenie nie rozsadza tego monolitu, a jedynie sączy się szczelinami. Autorki piszą tęsknie o czasach, w których ich przodkinie tkwiły w złotej klatce konwenansu, ale też z nieskrywanym podziwem przywołują przykłady kobiet wyzwolonych.
Dziura w narracji
Na koniec wypada wspomnieć o wielkim strukturalnym braku tej przebogatej książki. Nie zależy on w żaden sposób od autorki. Akuszerki transformacji – pomyślane jako rzecz o tym, co zostało napisane, powiedziane, zbadane, przyswojone – po prostu nie mogły nie odwzorować luki w analizowanej feministycznej narracji. Luka ta otwiera się w miejscu, gdzie powinna się bujnie rozrastać opowieści o PRL-u. Mrozik tu i ówdzie wskazuje ten defekt, uzupełnia wywód o peerelowską wersję mitu Matki Polki czy przypomina o legalności aborcji jako wielkiej zdobyczy działaczek kobiecych, ale nie może napisać alternatywnej historii feminizmu po 89 roku.
Przy okazji takich literackich tematów, jak konflikt matka-córka, aborcja czy tożsamość nowoczesnej kobiety aż się prosi o sięgnięcie po literaturę popularną, publicystykę i inne formy wypowiedzi powstałe w PRL-u. To przecież ważna baza językowa i wyobraźniowa kilku pokoleń czytelniczek. Bezpośredni układ odniesienia zaprzepaszczony przez dekret o absolutnej amnezji. Tymczasem ponieważ przez ostatnie ponad dwadzieścia lat nikt się nią nie zajmował, Mrozik, żeby zbudować kontekst, musi sięgać po książkę Szczuki o aborcji w literaturze pierwszych dekad XX wieku i książkę Martuszewskiej o Rodziewiczównie.
Dziś trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby książka Agnieszki Mrozik, gdybyśmy od prawie ćwierćwiecza badały, interpretowały i wykorzystywały doświadczenie emancypacyjne poprzedniej epoki (wraz z ograniczeniami, rzecz jasna). Utwierdzam się w przekonaniu, że byłoby to lepsze, bardziej oczywiste, płynniejsze, wszechstronniejsze, praktyczniejsze rozwiązanie.
Stało się, akuszerki wylały dziecko z kąpielą. Nie traćmy już więcej czasu.
Agnieszka Mrozik, Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku, Instytut Badań Literackich PAN 2012
Czytaj też:
Płasko, plastikowo, ładnie – rozmowa Marty Konarzewskiej z Agnieszką Mrozik