Obecnie coraz oczywistsze staje się, że monogamia na całe życie to bardziej mit niż fakt, zaś rodzina nuklearna należy do zagrożonych gatunków.
W swoim stosunku wobec poliamorii określałam się zawsze raczej jako „pro-choice”, czyli zwolenniczka wolnego wyboru, niż antymonogamistka. Jednak po trzydziestu latach, które spędziłam jako uczestnicząca obserwatorka w tym dziwnym nowym świecie, naprawdę nie mam już jednoznacznej opinii co do tego, czy ludzie zasadniczo „powinni”, czy „nie powinni” być monogamiczni. W rzeczywistości wyjątkowo trudno znaleźć osobę, która przez całe życie miałaby jednego seksualnego partnera lub partnerkę. W dzisiejszych czasach coraz rzadziej spotyka się ludzi, którzy mieli w życiu tylko jedną lub jednego „znaczącego innego” bądź „znaczącą inną” (significant other). Pytanie nie brzmi więc, czy kochać więcej niż raz, lecz: czy lepiej sprawdza się posiadanie wielu partnerek i partnerów po kolei, czy jednocześnie. Niektórym zdecydowanie lepiej wychodzą wyłączne relacje z tylko jedną osobą, lecz pewne życiowe okoliczności wręcz wołają o inne rozwiązanie. Z jednej strony nieustannie zadziwiają mnie pomysłowość, odwaga i wrażliwość osób, które czynią swoje ciała i serca przestrzenią badania prawdziwej natury miłości, z drugiej – przeraża mnie, jak często inne i inni usprawiedliwiają samooszukiwanie się, brak wewnętrznej uczciwości i nieczułość, nazywając swoje postępowanie poliamorią.
Osoby, które wprowadziły mnie w świat świadomych związków, same żyjące w pełnym miłości i doskonale funkcjonującym grupowym małżeństwie, wielokrotnie przestrzegały, żebym nie dała się porwać urokowi relacji z wieloma partnerkami i partnerami. Forma związku nie jest aż tak ważna – słyszałam od nich. Forma może zmienić się w każdej chwili. Należy pozwolić, by to miłość nadawała kształt relacji, zamiast wciskać ją przemocą w kształt, jaki nasz umysł uznał za właściwy. Wiele lat zajęło mi zrozumienie mądrości, jaką się ze mną dzieliły i dzielili, nic więc dziwnego, że największe problemy napotkałam, próbując sama przekazać tę koncepcję innym. W poliamorii mniej chodzi o to, z jak wieloma osobami uprawiasz seks i/lub do ilu czujesz miłość, a bardziej o to, by pozwolić, by miłość (nie żądza) prowadziła nas ku odpowiedniej dla siebie formie związku. Koncepcja seksualnej płynności (sexual fluidity), którą omawiam w rozdziale 8, w najlepszy sposób opisuje to, co starałam się przekazać, kiedy po raz pierwszy zaczęłam pisać o poliamorii, a co często bywa pomijane zarówno przez osoby określające się jako poliamoryczne, jak i te, które badają poliamorię lub o niej piszą.
Z kilkoma znaczącymi wyjątkami większość autorytetów, czy to duchowych, czy naukowych, wciąż głosi wyższość monogamii nad poliamorią; niekiedy wyrażają też przekonanie, że poliamoria jest po prostu niewykonalna w praktyce. Często poliamoria bywa odrzucana jako realna opcja, a mówi się o niej jedynie z perspektywy monogamii i niewierności. Ta odmiana kulturowego uprzedzenia została nazwana mononormatywnością. Badaczki i badacze akademiccy dopiero od niedawna zaczęli ją kwestionować. Przyznaję, że mnie samej, kiedy w swoich relacjach stawiałam czoła szczególnie trudnym dylematom, zdarzało się zwątpić w to, czy związek z wieloma osobami może rzeczywiście funkcjonować. Nieraz obserwowałam, jak przez podobne problemy przechodzą moi klienci i moje klientki. Z pewnością sporo monogamistek i monogamistów także zastanawia się, czy monogamia w ogóle jest możliwa, chociaż o wiele bardziej prawdopodobne, że upatrują wówczas winę w sobie czy w żonie lub mężu, a nie w samej instytucji małżeństwa.
To nie możliwość lub niemożność posiadania jednej, dwóch czy wielu partnerek i partnerów równocześnie jest sednem, lecz raczej odpowiedź na pytanie, czy pozwolić miłości, by nas prowadziła, i czy poddać się jej wskazaniom, zamiast poddawać się warunkowaniu społecznemu, rozhukanym emocjom, presji rówieśniczej czy cenzurze społecznej.
Ja w każdym razie nie umiem wyobrazić sobie, że kocham kogoś w jakikolwiek inny sposób.
Faktem jest, że kiedy miłość (oraz seksualne pożądanie, chociaż nie mam tu na myśli żądzy) zostanie uwolniona z restrykcji narzucanych przez prawo, społeczeństwo lub niedojrzałe osobowości, bardzo często oddala się od monogamicznego ideału, jaki nasza kultura stara się – zazwyczaj nieskutecznie – nam narzucić. Dyskusja o poliamorycznej praktyce w sposób nieunikniony kończy się jako rozmowa o niepokojących aspektach związków wieloosobowych lub otwartych, ponieważ ten aspekt poddania się miłości jest nieznany i zwykle z początku trudny, a jednocześnie sensacyjny, intrygujący i niekiedy dramatyczny. (…)
Ponieważ tak wielu ludzi dba o prywatność swojego życia, jestem przekonana, że poliamoria występuje o wiele częściej, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Wciąż jeszcze większość osób, gotowych mówić o swoich poliamorycznych doświadczeniach czy chociażby dać się policzyć, to aktywistki i aktywiści. (…)
Jednym z powodów, dla których poliamoria jednocześnie pociąga i przeraża, jest fakt, że uwidacznia ona kulturowe niejasności i chaos, jaki otacza sprzężenie pomiędzy seksem a miłością. W mojej pierwszej książce, Love without Limits (Miłość bez granic), opublikowanej w 1992 roku, użyłam określenia sexualove (miłosnoseksualność), aby opisać połączenie i zintegrowanie seksu z miłością. Oczywiście wiemy, że seks może mieć miejsce niezależnie od miłości (nawet jeśli myślimy o miłości romantycznej czy erotycznej) i vice versa. Ponadto większość ludzi, którzy się nad tym zastanawiają, dochodzi do wniosku, że brak wyraźnych cech, odróżniających miłość i seks. W wydanej w 2005 roku książce The Seven Natural Laws of Love (Siedem naturalnych praw miłości) podjęłam próbę zdefiniowania cech miłości, jednak przekonałam się, że w praktyce wiele osób identyfikujących się jako poliamoryczne wciąż myli seks z miłością i rozdziela je od siebie. (…)
W latach 80., gdy zamarła rewolucja seksualna z jej szaloną niekiedy beztroską i brakiem rozwagi, a na pierwszym planie znalazły się AIDS oraz kampanie na rzecz seksualnej wstrzemięźliwości nastolatek i nastolatków, osoby, które odmówiły powrotu do monogamii, wyróżniały się w większości poważnym podejściem do życia i skłonnością do introspekcji. Była to grupa ekscentryczek i oryginałów, niezmiernie twórczych, inteligentnych lub idealistycznych, ukształtowanych przez traumatyczne czy niestandardowe dzieciństwo, mających za sobą doświadczenia z pogranicza śmierci oraz duchowe przebudzenia. W tamtych czasach wybór niemonogamicznego stylu życia oznaczał płynięcie pod prąd w kontekście kulturowej wrogości i obaw wobec wszystkiego, co choćby odlegle kojarzyło się z wolną miłością. Poliamoria nie była czymś, w co przeciętna osoba z ulicy mogłaby się zaangażować po prostu dlatego, że to modne – inaczej niż zaczyna się dziać dzisiaj. A jednak nawet wtedy zdarzało się, że troje czy czworo ludzi na dalekiej prowincji przypadkiem zakochiwało się w sobie nawzajem i cichutko zabierało za budowanie wspólnego życia. Zanim dostęp do internetu stał się globalny, a Google i sieć niezwykle ułatwiły tworzenie wspólnot, ludzie tacy żyli w izolacji i często wyobrażali sobie, że tylko oni jedyni na całym świecie odkryli, iż miłość można dzielić z więcej niż jedną „znaczącą inną” lub jednym „znaczącym innym”.
Niektóre myślące jednostki zauważyły, że świadomie i dobrowolnie wybrana monogamia w niczym nie przypomina monogamii, której wymaga się jako warunku miłości lub którą narzucają kodeksy prawne, ograniczenia religijne, względy finansowe czy presja społeczna. Oczywiście mają rację, a ja, chociaż nie czuję się jak dotąd przekonana, by ta wyższego rzędu monogamia była lepsza od wszystkich innych form relacji, nie wiem, czy może tak właśnie nie jest. Niektórzy terapeuci i niektóre terapeutki sugerują, że związki wieloosobowe zapobiegają wytworzeniu się przywiązania. Moje doświadczenie tego nie potwierdza. Prawda, że dla mnóstwa ludzi relacje z wieloma osobami to – świadoma lub nieświadoma – strategia uniknięcia przywiązania, jednak przywiązanie jest potężną siłą, która potrafi pokonać każdy intelektualny argument czy sytuacyjną metodę obrony; nie działa ono w ten sposób jedynie u ludzi, których zdolność do przywiązywania się została zaburzona, gdyż nie miały okazji przywiązać się do swoich opiekunek lub opiekunów z dzieciństwa.
Skłonna jestem postrzegać różnorodne formy relacji, oparte na współodczuwaniu, szacunku, uczciwości i dobrej woli, jako odpowiednie dla różnych osób w różnych momentach i w różnych miejscach. Mimo to sądzę, że te i ci, którzy najpierw pozwolili sobie na swobodne odkrywanie rozmaitych związków natury seksualnej i intymnej, są w stanie w pełni przyjąć monogamię jako trwały i odpowiedzialny styl życia.
(…) W wydanej w 2009 roku książce Global Shift (Globalna zmiana) Edmund Bourne pisze:
Globalna zmiana wizji świata jest częścią szerszych przemian, które obejmują daleko idącą kulturową, ekonomiczną i polityczną restrukturyzację społeczeństwa. Do takiej zmiany doszło w Europie w epoce renesansu, a także, o wiele wcześniej, w starożytnej Grecji. Tym razem ma ona zasięg globalny i, inaczej niż w przeszłości, może nastąpić gwałtownie, w ciągu kilku dekad, nie zaś stulecia czy dwóch (…). Zmiana ta rozwijała się w przeciągu ostatnich trzech dziesięcioleci i będzie trwać przez większą część XXI wieku. (…) Główny problem polega na tym, że obecna wizja świata promuje separatyzm, który został wkodowany w wiele naszych instytucji społecznych i gospodarczych. Spowodował on, że jednostki i grupy zaczęły przedkładać swoje potrzeby nad dobro całej ludzkości, wykorzystywać innych, eksploatować środowisko naturalne i oddzielać swój dobrostan od dobrostanu świata, jaki je otacza. (…) Jednak pewne ruchy kulturowe, postęp nauki i nowe założenia myślowe przyczyniły się do szerszego zrozumienia tego, kim jesteśmy i czym możemy się stać.
Uważam poliamorię za jeden z ruchów kulturowych, o których wspomina Bourne. W początkach lat 80., podobnie jak często bywa dzisiaj, seks, miłość, rodzina i związki intymne były niemal całkiem nieobecne w toczących się w USA debatach na temat zrównoważonego rozwoju, ekologii i świadomości. Wprowadzono politykę zerowego wzrostu populacji (zero population growth, ZPG), nie zastanawiając się jednak nad jej konsekwencjami dla związków czy życia rodzinnego. (…)
Uczciwość każe mi powiedzieć, że po dwudziestu pięciu latach pracy jako trenerka związków, prowadzenia seminariów i bycia częścią społeczności poliamorycznej jako uczestnicząca obserwatorka, wcale nie jestem pewna, czy poliamoria zrealizuje swój potencjał w tworzeniu zrównoważonej intymności, o którym myślałam z nadzieją, kiedy w 1992 roku nadawałam książce Love without Limits (Miłość bez granic) podtytuł „W poszukiwaniu zrównoważonych relacji intymnych”. Tak czy inaczej,
obecnie, w początkach XXI wieku, coraz oczywistsze staje się, że monogamia na całe życie to bardziej mit niż fakt, zaś rodzina nuklearna należy do zagrożonych gatunków. Bardziej niż kiedykolwiek konieczne jest, żebyśmy porzucili i porzuciły wyuczone przekonania na temat miłości, seksu, intymności i zaangażowania na rzecz gotowości, by odkrywać i przyjmować wszelkie rozwiązania, które będą się sprawdzały.
Bez wątpienia to samo rozwiązanie nie musi być dobre dla każdej i każdego, a nawet dla tej samej osoby w różnych momentach życia. Ponadto, podczas gdy zasadnicze znaczenie mają zdrowie i szczęście dorosłych, w trudnych warunkach podejmujących wyzwanie tworzenia rozmaitego rodzaju intymnych związków, a jednocześnie z głębokim szacunkiem traktujących swoją seksualność, największą wagę musimy przywiązywać także do dobrostanu przyszłych pokoleń.
Deborah Anapol – doktor psychologii klinicznej na Uniwersytecie Waszyngtońskim. Jako trenerka relacji specjalizuje się w pracy z osobami odkrywającymi i zgłębiającymi poliamorię oraz świadome związki.
Przeł. Agnieszka Weseli
Fragment książki Poliamoria. Miłość i intymność z wieloma partnerami i partnerkami, Wydawnictwo Czarna Owca 2013
Czytaj też: