Film

Maziuk: Kolorowe bajki dla dorosłych

Stworzenie animacji jest bardzo czasochłonne i kosztowne. Realizacja 10-minutowego obrazu zajmuje czasem lata. Relacja z festiwalu Animator.

Festiwal animacji jest bardzo przyjemną formą spędzania czasu. Animacje są wdzięczne, ładne, kolorowe. To w zasadzie takie bajki dla dorosłych, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Za ich pomocą łatwiej przemycić pewne treści. Fakt, że jest zapotrzebowanie na taką formę kinematografii, najlepiej obrazowały wypełnione po brzegi sale kinowe na niemal każdym z seansów szóstej edycji poznańskiego festiwalu Animator.

Początek filmu ‒ napisy końcowe. Na białym tle pojawiają się kolejno czarne plamy. Niekształtne twarze, jakby odrysowane ręką dziecka. Wypełniające większą część kadru głowy zaczynają mówić. Przemawiają mechanicznie brzmiącymi głosami. Wyrażają oburzenie – przecież to oni zagrali w kończącym się właśnie filmie, a w napisach końcowych wymienieni zostali jacyś obcy ludzie. Chcą zaprotestować i wysłać list do reżysera Phila Mulloya, ale uświadamiają sobie, że nie znają jego adresu. Ba, nikt z nich nawet Mulloya nie widział na oczy. Tak zaczyna się Ból i współczucie Phila Mulloya, jeden z filmów, który brał udział w konkursie festiwalowym tegorocznego Animatora.

Absurdalność tej pierwszej sceny to dopiero przygrywka. Po chwili bohaterowie orientują się, że drzwi, którymi weszli do kina, zniknęły. Sprawy komplikują się lawinowo. Można tu znaleźć nawiązania do Cube’a Vincenzo Natali ‒ ciasna przestrzeń bez wyjścia, która tak jak w przypadku tamtego obrazu zmienia się i przenosi bohaterów gdzie indziej po naciśnięciu czerwonego przycisku. Zaś atmosfera wzajemnych oskarżeń, podejrzliwości oraz zatracenia pewnych cech właściwych ludziom cywilizowanym (w sytuacji, kiedy z głodu zjadają wywar z zamordowanego kolegi) przypomina nieco tę z ekranizacji Miasta ślepców w reżyserii Fernanda Meirellesa. Mulloyowi w prosty sposób udało się oddać całkiem zawiłą historię i nie znudzić widza. W tym przypadku maksymalne uproszczenie obrazu i użytych środków doskonale zbudowało napięcie i niepokój.

Długometrażowe animacje dla dorosłych to wciąż nisza, na świecie powstaje ich tak mało, że wszystkie nadesłane zostały zakwalifikowane do konkursu.

Poza wspomnianym już filmem Mulloya zaprezentowano jeszcze cztery inne długie metraże. Apostoł Hiszpana Fernanda Cortizy to animacja utrzymana w klimacie horroru, która mogłaby zyskać dużą popularność, gdyby tylko trafiła na afisz. Mamy tu zbiegłego więźnia Ramona, upiornie wyglądających starców, pielgrzymów ginących po drodze do Santiago de Compostela, 600-letnią klątwę, Świętą Kompanię i osnute mrokiem miasteczko. Choć od początku domyślamy się nikczemnych zamiarów złowrogich staruszków, obraz zbudowany jest w taki sposób, że trzymani jesteśmy w napięciu do ostatniej sceny. Wrażenie robi zarówno misternie skonstruowana przestrzeń wioski i okolicznych lasów, jak i plastyczne postaci ulepione z plasteliny, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia z animacją poklatkową. Całość dopełnia niezwykle sprawne operowanie światłem i muzyka skomponowana przez Philipa Glassa.

Na uwagę zasługuje niewątpliwie także Co za piękny dzień Amerykanina Dona Hertzfeldta. Hertzfeldt przedstawia świat widziany oczami Billa – bohatera trzyczęściowej animacji (powstałej z połączenia trzech krótkometrażówek), który choruje na nieznaną nam chorobę. To pełna absurdu, opowiedziana w ironiczny sposób historia o pięknie i unikatowości życia. Opowieść snuta przez proste patyczkowate rysunkowe postaci jest niezwykle wymowna, także dzięki mocnej warstwie dźwiękowej.

Anima Buenos Aires Marí Verónicy Ramírez była z kolei pewnym rozczarowaniem, choć dzięki użyciu w każdej z czterech etiud tego trwającego półtorej godziny filmu innej techniki udało się stworzyć niezwykle różnorodny i efemeryczny zarazem obraz argentyńskiej stolicy. Najbardziej urzekła mnie – stworzona w przepięknej animacji wycinankowej – dowcipna historia rzeźnika Alberta borykającego się z konkurencją w postaci nowo powstałego centrum handlowego Guggenheim. Pozostałe jednak coraz bardziej mnie nudziły. Nie pomogły nawet energiczne dźwięki tango.

Jak zwykle na program Animatora złożyły się też retrospektywy mistrzów – w tym roku prezentujące skrajnie różne nazwiska. Z jednej strony mieliśmy m.in. ambitnych twórców polskiego filmu surrealistycznego Franciszkę i Stefana Themersonów, z drugiej – szalonego, ekscentrycznego amerykańskiego twórcę telewizyjnych kreskówek Johna R. Dillwortha.

Znanego przede wszystkim z serii Chojrak, tchórzliwy pies stworzonej dla Cartoon Network Dilwortha ciężko zakwalifikować do grona twórców kina ambitnego. Jego bajki są bardzo dosłowne, pełne czarnego humoru i przemocy. Na szczęście Dilworth nie stara się im przypiąć na siłę łatki artyzmu. „Amerykański gwiazdor” powtarzał, że jego zadaniem jest przede wszystkim dostarczenie widzom rozrywki.

Podczas przeglądu rosyjskiej młodej animacji można było się przekonać, że nasi wschodni sąsiedzi równie chętnie sięgają po animację lalkową i rysunkową co komputerową. Pojęcie animacji jest dziś w ogóle o wiele szersze niż dawniej. Czasem ciężko nawet odróżnić animację tradycyjną czy poklatkową od komputerowej. Wielu twórców niezwykle sprawnie wykorzystuje tę możliwość łączenia technik. Mając do dyspozycji tak wiele środków, artyści swobodnie mogą decydować się na ekstrawagancję, jak w przypadku jednego z rosyjskich shortów, który okazał się absolutnym hitem – Chinti Rosjanki Natalii Mirzoyan, stworzonego za pomocą liści herbaty.

Większość z zaprezentowanych artystów wywodzila się z tak zwanej szkoły uralskiej. Siłą rosyjskiej animacji, poza solidnym warsztatem, jest dopracowana warstwa dźwiękowa. Są niestety i niedostatki, w takim zestawieniu wyraźnie zauważalne – ocieranie się o banał, brak oryginalności i odwagi w eksperymentowaniu z treścią. Można było odnieść wrażenie, że pokazywane filmy powstały pod okiem tego samego mistrza. Elementem wspólnym wszystkich tych bajkowych opowieści jest pewna doza smutku i melancholii. Podobna poetyckość charakteryzuje animacje Dimitry Gellera, które jednak wyróżniają się na tle dokonań reprezentantów szkoły uralskiej. To nie tylko wzruszające opowieści okraszone wspaniałą muzyką, ale przede wszystkim przepiękne kadry. Szczególnie poruszająca jest historia starego konia zatytułowana Chłopiec oraz urocza opowieść o kocie, który nocą zostaje sam w domu i wówczas przed jego oczami rozgrywa się teatr Małej nocnej symfonii do akompaniamentu Jana Sebastiana Bacha.

Największym problemem Rosjan, podobnie zresztą jak Polaków, jest to, że tworzone przez nich animacje powstają w prywatnych studiach i nie docierają do szerszej publiczności.

Poza amerykańską i rosyjską jedną z najstarszych kinematografii w dziedzinie animacji ma jeszcze Francja. Tegoroczny Animator odwoływał się do jednego z najstarszych i najważniejszych festiwali filmów animowanych na świecie – francuskiego festiwalu w Annecy. Podczas jednego z przeglądów mogliśmy się zapoznać z wyśmienitym warsztatem Francuzów, w dodatku sięgającym wstecz nawet do pierwszej połowy XX wieku – najstarszy z prezentowanych filmów powstał w 1944 roku. Stworzony w konwencji disneyowskiej Złodziej piorunochronów Paula Grimaulta to zabawna przypowiastka z morałem. Na uwagę zasługuje także film Trzech wynalazców Michela Ocelota z 1980 roku wykonany w formie animacji z papierowej wycinanki.

Na tle produkcji zagranicznej polska animacja prezentuje się zdecydowanie dobrze – pod względem technicznym, treściowym, a także jeśli chodzi o innowacyjność. Zobaczyć to można choćby na przykładzie mocnych pod względem przekazu i strony wizualnej zwycięskich filmów konkursowych – Toto Zbigniewa Czapli i Ab ovo Anity Kwiatkowskiej-Naqvi. Jednak żadna z długometrażowych animacji konkursowych nie była polskiej produkcji. To o czymś świadczy. I zdecydowanie nie jest to brak motywacji i niewystarczający poziom polskich twórców. Stworzenie animacji jest bardzo czasochłonne, zazwyczaj także kosztowne. Dlatego o wiele więcej powstaje filmów animowanych krótkich niż długich. A realizacja obrazu, który będziemy oglądać przez 10 minut, zajmuje czasem nie miesiące, a lata. Niestety ta gałąź sztuki wciąż jest w Polsce niedofinansowana. Ale żeby znalazły się pieniądze, animacja musiałaby zostać doceniona na poziomie mainstreamu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij