W swoim czasie Pulsujący Interes opublikował artykuł o rewelacyjnej ekologicznej korporacji taksówkowej, która wprowadza w Warszawie nie tylko elektryczne taksówki, ale także genialny system.
Smyk Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie informuje, iż wprowadzona do obrotu zabawka Sailing Pchacz Drewniany Żabka nie spełnia zasadniczych wymagań określonych w przepisach rozporządzenia Ministra Gospodarki z dnia 5 kwietnia 2011 w sprawie zasadniczych wymagań dla zabawek, z uwagi na pojawienie się w wyniku badania małego elementu (oko żaby) stwarzającego ryzyko uduszenia w przypadku jego połknięcia lub przedostania się do dróg oddechowych.
Takie oto fascynujące ogłoszenie niedawno przeczytałem, a nawet reklamę, bo wyżej zacytowany tekst został opublikowany pod nagłówkiem: REKLAMA. Proszę Państwa, tak się składa, że czytam pewne pismo biznesowe, nazwijmy je Pulsujący Interes. Do tej pory uważałem je za rzetelne (pomijając oczywiste przesiąknięcie ideologią neoliberalną, ale to raczej nieuniknione: jeżeli chcemy mieć keynesowskie pismo o gospodarce, to musimy je sami założyć). Nieraz nawet polecałem Państwu lekturę Pulsującego Interesu. Uważałem, że czytając między wierszami, można się wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć. Niestety, u mnie też w wyniku badania pojawił się mały element, oko żaby, które stanęło mi w gardle.
W swoim czasie Pulsujący Interes opublikował artykuł o rewelacyjnej ekologicznej korporacji taksówkowej, która wprowadza w Warszawie nie tylko elektryczne taksówki, ale także genialny system. Taksówki należą do korporacji, nie do taksówkarza, kierowca nie wybiera zlecenia ani trasy, robi to za niego komputer w centrali, przyporządkowując każdemu kierowcy znajdującego się najbliżej klienta. Przez to dojazd trwa krócej i kierowcy mają więcej kursów. Według Pulsującego Interesu, 100 taksówek ekologicznej korporacji zarabia tyle, ile 500 samochodów w innej korporacji. Dzięki temu korporacja może brać mniej za kurs, co jest dodatkową korzyścią dla klienta. To jeszcze nie wszystko: zamawiając taksówkę możemy zażyczyć sobie ulubionej piosenki lub zapachu w samochodzie. No miodzio po prostu. W jednym z felietonów odniosłem się do tego artykułu, bo nasunęły mi się oczywiste pytania. Czy kierowcy jeżdżący pięć razy więcej niż inni zarabiają proporcjonalnie do intensywności swojego jeżdżenia? Czy kierowca praktycznie pozbawiony przerw między jednym kursem a drugim nie dostaje oczopląsu? Czy nie stanowi zagrożenia na drodze, szczególnie pod koniec dnia? Autor artykułu nad tymi kwestiami się nie zastanowił. Zaznaczył wprawdzie, że nie wszystkim kierowcom podoba się, jak to protekcjonalnie określił, „koniec taksówkarskiej wolności z czytaniem Superekspresu na postoju”, ale poza tym jego tekst to jeden wielki zaskoczony i zachwycony pean na cześć eko-korporacji i jej właściciela-wizjonera.
Tak się złożyło, że niedawno wsiadłem do jednej z taksówek tej firmy. Wbrew temu, co pisał Pulsujący Interes, całkiem długo stała na postoju, w kolejce razem z ostatnimi Mohikanami taksówkarstwa niezrzeszonego, kierowcami, co na kogucie mają numer swojej własnej komórki, albo zgoła nic. Rozsiadłem się na tylnym siedzeniu, jak to burżuj, i mówię do taksówkarza:
– No, w niezłej korporacji pan pracuje, czytałem o was rewelacyjny artykuł w Pulsującym Interesie.
Kierowca popatrzył na mnie, jak na leszcza. W jego oczach wyczytałem: „O, tego pana to można przewieźć okrężną trasą i jeszcze napiwek da”. Potem się uśmiechnął z politowaniem.
– Panie, to jest pic i fotoszop. Ten cały system to tak działa, jak cię mogę.
– A ile pan jeździ? Bo pisali, że w ciągu doby macie trzy zmiany…
– Czternaście godzin dziennie, inaczej nie wyżyję. Z czego realnej jazdy jest dwanaście godzin. Ledwo ciągnę. Koledzy jeżdżą też w weekendy, i też po czternaście godzin, ale ja nie mam siły.
– No, ale przecież w tym artykule pisali…
– Co pan, wierzy reklamom?
Dobre pytanie, szczególnie w moim przypadku. Ale dlaczego…
– Ale dlaczego mówi pan, że to reklama? W gazecie nie było napisane, że to reklama. Normalny artykuł.
– Reklama, mówię panu i niech pan nie pyta, ile nas kosztowała. Bo to my, kierowcy, musieliśmy się na ten artykuł złożyć. Dużo zapłaciliśmy, to i dobrze napisali.
Tu mnie zatkało. To geniusz biznesu, pomyślałem o właścicielu korporacji. Nie tylko daje łapówki, żeby mieć kryptoreklamę w szacownym piśmie, ale jeszcze każe pracownikom składać się na krypciochę. Taksówki nie są ich, ale na łapówę muszą się zrzucić.
A Pulsujący Interes, poważna renomowana gazeta? W sumie nie ma się czemu dziwić, odpowiedziałem sobie w myślach. Teraz, gdy liczą się tylko zyski krótkoterminowe, biznesowa rzetelność musi polec. Jak przepowiadał Marks, rozszalałe furie interesów prywatnych zgnoją wszystko, a przede wszystkim siebie. Biznes, teoretycznie będący kurewstwem z zasadami, w rzeczywistości sam się skurwi ostatecznie i zgwałci wszystkie swoje rzekome zasady. Już to zrobił, jak widać. Skoro Pulsujący Interes robi biznes na pisaniu o biznesie, czemu nie miałby tego biznesowego biznesu jeszcze bardziej zbiznesować, biorąc kasę na boku?
Zaraz, zaraz – pohamowałem się. Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Taksówkarze znani są ze swojego zamiłowania do konfabulacji i narzekania. Może kierowca opowiedział mi bajkę? Spróbujmy inaczej. Jak odróżnić rzetelny artykuł od krypciochy? Rzetelny artykuł zazwyczaj opiera się na wielu źródłach. Uczciwy dziennikarz nie przedstawia kondycji firmy opierając się tylko na tym, co firma mówi o sobie. Odnalazłem tekst i jego autora. Przeczytałem raz jeszcze artykuł.
Jest on skonstruowany tak, że na początku mamy kilka krytycznych cytatów z wypowiedzi nawet nie konkurencji sensu stricto czyli właścicieli innych korporacji, ale taksówkarzy z tych korporacji. Krytyczne cytaty przedstawione są tak, że wyglądają na – właśnie – taksówkarską konfabulację („przewał”, „pralnia pieniędzy”, „bankrut”). W drugiej części tekstu na chwilę pojawia się tajemniczy anonimowy finansista, który odmówił zainwestowania w korporację wizjonera (podając przy tym rozbrajające usprawiedliwienie, które należałoby zadedykować wszystkim tym, co wierzą, że biznes w naszym kraju będzie kreować innowacje: „Facet ma determinację, wizję oraz doświadczenie w biznesie, jednak jego pomysł nie działa nigdzie na świecie. Chyba nie chcemy płacić za bycie królikiem doświadczalnym”). Reszta informacji wygląda tak, jakby ich źródłem była nasza korporacja taksówkowa, włącznie z porównaniem jej właściciela do Einsteina. Kuriozalnie brzmi fragment: „W tym miesiącu przychód firmy przekroczy 600 tys. zł. Przyszły rok ma zamknąć przychodami na poziomie ponad 10 mln zł i zyskiem netto 3 mln zł. Ręczy za to szef finansowy, ściągnięty z giełdowej /tu nazwa pewnej firmy, rzeczywiście notowanej na giełdzie i zajmującej się outsourcingiem czyli zastępowaniem tanich pracowników jeszcze tańszymi pracownikami/”.
No tak, jak szef finansowy ręczy, to nic tylko wierzyć. Pracował przecież w outsourcingu, a tam sami uczciwi ludzie. Szczególnie w tej giełdowej firmie outsourcingowej, o której byli pracownicy piszą tak na forum money.pl: „Byłam zatrudniona w /tu nazwa firmy/ w latach 2007-2010. W międzyczasie firma zmieniła 3 razy nazwę. 2 razy zmieniano nam warunki umowy (zmniejszając podstawę wynagrodzenia) o pracę – i albo się zgodzimy albo dostajemy wypowiedzenie”. „Nie polecam! Oszuści, jeden wielki przekręt. Wykorzystują pracowników”. „Podpisujesz z nimi umowę którą Ci podsyłają na mail, później spotykasz się na mieście i podpisujesz drugą już troszkę zmienioną, rzecz jasna czytasz ją w skrócie bo ma bardzo dużo stron a czytałeś ją wcześniej bo dostałeś na mail. Podpisana umowa zostaje zabrana przez kierownika do podpisania przez prezesa i tyle ją widziałeś, Te dwa egzemplarze które podpisałeś również mają różne treści co do kar, więc nie jest to możliwe by wychwycić chyba że będziesz siedział i czytał pół dnia 2 egz umowy. Jak posiedzisz na punkcie i zobaczysz że bzdury o jakich opowiadał kierownik na rozmowie i chcesz zrezygnować to dowalą Ci karę po 7 tys za miesiąc”.
Vox populi, vox Dei. Podobno. Pomyślałem, że spróbuję jeszcze inaczej. Napisałem do autora artykułu jak dziennikarz do dziennikarza. Powiedziałem mu, że interesuje mnie sprawa ekologicznej korporacji taksówkowej i zapytałem, czy może podać mi źródła, z których korzystał. Odpisał mi dosłownie tak: „Cóż, pojechałem do krwiożercy, testowałem, grzebałem, no i się dowiedziałem. Powodzenia, Karol”.
Hm. Oczywiście, żaden dziennikarz nie ma obowiązku zdradzać swoich źródeł kolegom, nawet gdy chodzi o krwiożerców. Taksówkarz mógł konfabulować, tak samo jak mogli konfabulować byli pracownicy firmy outsourcingowej. Być może wszyscy – i firma outsourcingowa, i korporacja taksówkowa, i Pulsujący Interes włącznie z Karolem – są czyści jak łza.
Ale jakoś odechciało mi się czytać tę gazetę. Oko żaby stanęło mi w gardle.
www.tomaszpiatek.pl