Ożogowska przekorne wykorzystuje motywy z patriarchalnych baśni. W Polsce 1960 roku! Bez brzydkiego słowa na f! W książeczce dla dzieci!
Peerelowskie powieści dla dziewcząt. Było ich mnóstwo, były bardzo popularne, są wspólnym doświadczeniem czytelniczym wielu kobiet.
Odeszły w zapomnienie. Jeśli je wspominamy, to z sentymentem. Ten sentyment ma swoją wartość, ale jest mało precyzyjny. Nie chciałabym na nim poprzestawać.
Zawierały specyficzny projekt wychowawczy, który – mimo koncesji na rzecz tradycjonalizmu – był projektem nowoczesnym i emancypacyjnym.
Potem potępiono i ośmieszono PRL, by wprowadzić zmianę – polityczną, społeczną, kulturową, technologiczną. Niekoniecznie na lepsze. Zastanawiam się, czy można odwołać się do tamtego projektu, żeby zreformować aktualny. Na pewno przyda się integracja tamtego i obecnego doświadczenia. Chyba że chcemy dalej żyć z czarną dziurą w biografii.
Na początek nie powieść, a wiersz. I nie dla dziewcząt, a dla dziewczynek. Hanny Ożogowskiej O królewnie, która się bała, że jej korona z głowy spadnie. Moja pierwsza polityczna lektura i od razu popularny feministyczny odpowiednik klasycznego studium Ernsta Kantorowicza. Lepszy, bo pragmatyczny, nie teologiczny.
Wiersz został wysnuty z języka potocznego. „Królewną” nazywa się zarozumiałą czy wydelikaconą dziewczynę, a frazeologizm „korona komuś z głowy nie spadnie” oznacza, że jakaś czynność nie przyniesie wyniosłemu wykonawcy ujmy. W obu przypadkach chodzi o wyrażenie niechęci do elitaryzmu. Co nie oznacza, że te określenia nie mogą służyć do okazywania wzgardy i zdobywania plebejskiej przewagi.
Punkt wyjścia wiersza sprawia więc wrażenie mizoginicznego, ale ciąg dalszy zmienia to wrażenie. Kobiety zasługują na mizoginię – daje do zrozumienia Ożogowska – ulegając wpływowi patriarchalnych okoliczności. Zmiana warunków (której mogą dokonać same) uczyni z nich bezproblemowe, sympatyczne mieszkanki utopii.
Ale dość abstrakcji, czas na konkrety.
Feministyczna jest już sama strategia Ożogowskiej – przekorne wykorzystanie motywów z patriarchalnych baśni. W Polsce 1960 roku (kiedy Angela Carter w Wielkiej Brytanii nie była jeszcze Angelą Carter)! Bez brzydkiego słowa na f! W książeczce dla dzieci!
Królewna, której zachowanie opisuje tytuł, rządzi odległym krajem i zasiada w ciężkiej złotej koronie „po swych dziadach, pradziadach”, czyli stara się wpisać w zastany patrylinearny porządek.
Gwarantem jej bierności i posłuszeństwa wobec martwych męskich przodków jest – a jakże – usłużne i tyrańskie zwierciadło, które zapewnia: „Ach, królewno, w koronie ty wyglądasz najładniej!”. Kapryśna, leniwa, słabowita, lękliwa i skrępowana władczyni bez władzy, zakładniczka majestatu, troszczy się wyłącznie o to wątpliwe insygnium i równie wątpliwą ozdobę. W efekcie prowadzi żywot pasożytniczy – jej rządy ograniczają się do dostarczania bezproduktywnych, absurdalnych zajęć dwórkom, które muszą swoją panią myć i ubierać, a nawet wieść do stołu. Królewna nie je. Nie ma ochoty nawet na najwymyślniejsze frykasy. Jest chuda i blada. Bliska zniknięcia.
Wzorem królewny („przykład z góry przychodzi”) postępują wszyscy poddani i w całym królestwie panuje lenistwo i nędza. Jałowe rządy – ziemia jałowa.
W kryzysowej sytuacji pojawia się postać, która zazwyczaj w baśniach nie wróży niczego dobrego – stara kobieta, żebraczka, z darem i radą dla królewny. Dar to przeciwieństwo zatrutego jabłka – ziarna lnu. Rada dotyczy odłożenia korony (patriarchalnej tradycji) i uprawy roli, a więc egalitaryzmu fizycznej pracy. Nie ma tu miejsca na magię – kryzys nie jest wynikiem złego czaru, jego przełamanie nie wymaga zdjęcia zaklęcia. Mechanizm władzy jest prosty – być dla poddanych, a właściwie współ-pracowników, wzorem pracowitości.
„Len rwali, moczyli i suszyli go wszyscy”, ale wierszowana narracja i ilustracje wydania z 1984 roku ukazują przy robocie, od siewu do przędzenia, głównie kobiety – królewnę i jej dwórki. Przędą, ale chyba nie są pobożne. Przy pracy śpiewają optymistyczną piosnkę o przyszłości („Ginie bieda, na pewno lepiej będzie, inaczej”), nie godzinki. Dotąd skonfliktowane patriarchalną hierarchią, nagle wobec wspólnego zadania stają się siostrami. Ożogowska przedstawia kobiecą utopię – bezpośrednią, agrarną (nie przemysłową), obsługiwaną prostymi narzędziami – terlicą i kołowrotkiem. Wybiera zajęcie „kobiece” i ponadstanowe, bo przędzeniem zajmowały się i chłopki, i szlachcianki.
Ziarno rośnie i wydaje plon, królestwo prawem naśladownictwa odmienia się na lepsze, a tymczasem królewna, ongiś łysawa z powodu ślepego przywiązania do korony pradziadów, zyskuje nowe insygnium i nową ozdobę. Prawdziwą, naturalną (powstałą przy udziale sił natury) i praktyczną:
W czasie, kiedy na polu
pracowała z ochotą,
głowę włosy porosły
długie, złote jak złoto.
Wiatr je głaskał, deszcz kąpał,
a od słońca promieni
takich blasków nabrały,
takich jasnych odcieni,
że ma teraz koronę
ze swych własnych warkoczy,
lepszą – bo ta przy pracy
z głowy już się nie stoczy.
Na koniec widzimy nowe ciało królewny. Z apetytem pochłaniające trzy dokładki klusek. Swobodne, silne i energiczne przy pracy, zadowolone i pewne siebie po robocie.
Nie ma przy nim ciała męskiego. Jako nagroda za dobre sprawowanie nie pojawia się żaden królewicz. Królewna znów patrzy w zwierciadło, ale tym razem to ona je kontroluje, o nic nie pyta, nie konfrontuje się, jakby nie potrzebowała identyfikacji z lustrzanym odbiciem. Może w ogóle sobie siebie nie wyobraża? Po prostu jest.
Trochę mnie niepokoi jej jasnowłosa, piastowska krzepa, ale chcę wierzyć, że nie kryje się za nią wykluczenie, bo baśń Ożogowskiej uważam za dowód, że peerelowska nowoczesność, z ideologią pracy fizycznej, utylitaryzmem i egalitaryzmem, prowadziła do dekompozycji patriarchalnych schematów, z baśniowymi archetypami włącznie.
Hanna Ożogowska, O królewnie, która się bała, że jej korona z głowy spadnie, 1960
Tekst ukazał się na blogu Elizy Szybowicz nietylkomusierowicz.wordpress.com