Ruch Narodowy stanie się zapewne partią polityczną, lecz na rzeczywiście masowe oddziaływanie ma niewielkie szanse.
W minioną sobotę w Warszawie odbył się kongres Ruchu Narodowego – koalicji zrzeszającej grupy i środowiska skrajne. Ruch powołany został 11 listopada ubiegłego roku przez organizatorów Marszu Niepodległości stowarzyszonych w Młodzieży Wszechpolskiej i Obozie Narodowo-Radykalnym. Patronem koalicji są Narodowe Siły Zbrojne. Na jego czele stanęli reprezentanci tych organizacji – Robert Winnicki, Przemysław Holocher i Artur Zawisza. Wśród jego liderów znalazł się również Krzysztof Bosak, działacz prawicowy i były poseł Ligi Polskich Rodzin.
Wszyscy oni podczas sobotniego kongresu zaprezentowali społeczny, polityczny i gospodarczy program Ruchu. Zarazem ogłosili jesienne referendum wśród sympatyków RN, mające zadecydować o jego przyszłości: czy powinno się przekształcić w partię i podjąć próbę wejścia na scenę polityczną, czy pozostać inicjatywą społeczną nastawioną na krzewienie postaw patriotycznych – przekształcanie społeczeństwa w duchu narodowym. Jednak to właśnie ta alternatywa stanie się problemem dla Ruchu i – w perspektywie długiego trwania, na które chętnie powołują się inicjatorzy koalicji – najprawdopodobniej podważy ich nadzieje na realną zmianę społeczną.
Albo Rada, albo Decyzyjna
Wyraźnym rytem, odróżniającym współczesny Ruch Narodowy od jego poprzednich inkarnacji, jest deklarowana przez założycieli sympatia dla oddolnych praktyk. Stąd m.in. pomysł na rozpisanie wewnętrznego referendum, stąd także wizja masowego ruchu jako jednego z wariantów rozwoju koalicji. W szeregu wystąpień, które Robert Winnicki miał od listopada podczas objazdu kraju, wielokrotnie przewijała się wizja oddolnej pracy we wspólnotach osiedlowych, w parafiach i kołach wiejskich, której celem byłaby samoorganizacja, wzajemna pomoc sąsiedzka i dbanie o dobro wspólne. Już tej zimy grupy „patriotów” odśnieżających ulice polskich miast stały się zauważalną, choć krótkotrwałą, częścią krajobrazu.
Podstawą teoretyczną dla tych oddolnych sympatii jest interpretacja myśli Romana Dmowskiego zaproponowana przez Rafała Ziemkiewicza, jednego z ideowych patronów zjednoczenia, w książce Myśli nowoczesnego endeka. Przedstawia on narodową wspólnotę jako zbiorowość praktykującą samoorganizację i niosącą innym pomoc w odruchu patriotycznego solidaryzmu, wspieraną ekonomicznie zasobami małej przedsiębiorczości. Ruch Narodowy nie wszedł jeszcze na tyle głęboko w fazę „pracy u podstaw”, by napotkać problem, przed którym stają wszyscy terenowi działacze społeczni: szanse na powodzenie oddolnych inicjatyw wzrastają wraz z umiejętnością upodmiotowienia ludzi, niezależnie od ich ideowych wrażliwości, oraz jednoczenia ich, tak by mogli stawić czoło bardzo konkretnym trudnościom. Z perspektywy własnego środowiska praktykowanie oddolnej samopomocy może wydawać się nietrudne. Jednak w rzeczywistości zróżnicowanie społeczne, bogactwo postaw i punktów widzenia jest ogromne, dlatego parametr ideowy skutkuje obniżeniem skuteczności działań u podstaw.
Na pytanie, do jakiego stopnia liderzy RN są zdolni wyjść naprzeciw społecznemu zróżnicowaniu, odpowiedzi udziela nie ich jednorodny tożsamościowo program, lecz – przede wszystkim – przebieg zorganizowanego przez nich kongresu.
A polegał on na tym, że rzesza milczała, słuchała i wznosiła oklaski, liderzy zaś przemawiali z katedry.
Każdy komentujący przemówienie delegat był uciszany. Postulat referendum w tak zaaranżowanej sytuacji zabrzmiał niepoważnie. Nie przypadkiem najwyższy organ RN nazywa się Radą Decyzyjną, a nie Radą Słuchającą Rad Innych. Ruch Narodowy stanie się zapewne partią polityczną lub przybierze jakąś postać jednolitej organizacji, lecz na zainicjowanie realnej siły masowego oddziaływania, będącej w stanie podważyć fundamenty systemu społecznego, ma niewielkie szanse. Tym bardziej, że już utracił monopol na mobilizowanie dziesiątek tysięcy uczestników demonstracji ulicznych. W tegorocznym pochodzie pierwszomajowym, skandując hasła ochrony praw socjalnych i wolności osobistych, ulicami Warszawy przeszło niemal 20 tysięcy osób – tyle samo, ile udało się zgromadzić na ostatnim Marszu Niepodległości.
Albo przemoc, albo polityka
Robert Winnicki powiedział o ludziach lewicy, w tym o Krytyce Politycznej: „My albo oni. To jest wojna”. Tłum wpatrzonych słuchaczy i samozadowolenie nie są najlepszymi doradcami w przypadku publicznych deklaracji, zwłaszcza gdy dotyczą one obszarów o tak złożonej konstytucji egzystencjalnej i politycznej jak intencjonalne zadawanie cierpienia drugiemu człowiekowi. Faktem jest jednak, że liderzy Ruchu Narodowego staną wobec konieczności zdefiniowania swojego stosunku do przemocy. Od tego bowiem zależeć będzie nie tylko ich indywidualne zbawienie, ale także polityczna skuteczność ich inicjatywy. Póki co w kwestii tej zdają się stać w rozkroku.
Równolegle do powołania RN rozpoczęła się rekrutacja do Straży Marszu Niepodległości, paramilitarnej formacji inspirowanej Gwardią Węgierską, będącej „przemocowym” ramieniem Ruchu, którego celem, zgodnie ze słowami Winnickiego, jest „obalenie republiki okrągłego stołu”. Zapleczem dla Straży mają być przede wszystkim grupy kibicowskie, a jej zorganizowanie powierzono Adamowi Małeckiemu – liderowi Młodzieży Wszechpolskiej w Łodzi i kibicowi Widzewa, znanemu z wtargnięć na wydarzenia publiczne organizowane m.in. przez łódzką świetlicę Krytyki Politycznej.
Na razie – jak wiemy z doniesień samych „narodowców” – Straż uczestniczy w obozach szkoleniowych w Kampinosie i w górach. Zajścia podczas Marszów Niepodległości, najazd prawicowych bojówek na squat we Wrocławiu, wtargnięcia na debaty uniwersyteckie i inne wydarzenia publiczne to stały repertuar działań środowisk narodowych. Nie są one jednak organizowane ani koordynowane przez liderów Ruchu. To samodzielne akcje grup utożsamiających się z tradycją narodową, do których liderzy – często ku swojej konsternacji – muszą się odnosić.
A są w tym dość nieporadni. Podczas rozmowy z Samuelem Pereirą i Dawidem Wildsteinem na platformie telewizyjnej „Gazety Polskiej” Robert Winnicki i Krzysztof Bosak robili wiele, by zjeść i mieć ciastko. Bronili aktów przemocy jako wyrazu politycznej frustracji, a zarazem odżegnywali się od nich, twierdząc, że nie są ich inspiratorami. Starali się nie zniechęcić do siebie autorów tych aktów, ale nie sprawiali wrażenia ludzi, dla których działanie przemocowe jest bezpośrednim doświadczeniem. Jakby starali się uniknąć wglądu w samych siebie i przyznać, że przemoc jest im z gruntu obca.
W pewnej chwili staną jednak przed wyborem, który podyktowany będzie polityczną nieefektywnością aktów przemocy, brakiem społecznego przyzwolenia na zadawanie cierpienia jako strategii działania, a przede wszystkim – ich własnym sumieniem, które, mam nadzieję, doprowadzi ich do wyrzeczenia się przemocy i ostudzi wojenną retorykę ich wystąpień. Nawet prawica w duchu wie, że przemoc jest nieludzka.
Zresztą – nie wszyscy sympatycy Ruchu stoją na straży przemocowej agendy. Kilka tygodni temu doszło na Uniwersytecie Gdańskim do debaty o związkach partnerskich, odwołanej uprzednio ze względu na pogróżki kierowane przez skrajną prawicę pod adresem organizatorów. Stawili się na niej licznie przedstawiciele Młodzieży Wszechpolskiej. Debatę przeprowadzono, a reprezentantów prawicy przekonano do uczestniczenia w niej na zasadzie równoprawnego – nie zaś dominującego ze względu na grożenie przemocą – głosu. Liderzy Ruchu mogliby czerpać przykład ze swoich kolegów i koleżanek z terenu.
Albo obalenie, albo republiki
„Obalenie republiki okrągłego stołu” może nastąpić wyłącznie dzięki rzeczywiście masowemu ruchowi społecznego niezadowolenia. Fundamenty, na których opiera się współczesny świat, są nieznośne nie tylko dla liderów i sympatyków RN. Ruch taki ma więc szanse się urzeczywistnić. By jednak do tego doszło, za wspólny mianownik obrać musi prawo każdego obywatela i każdej obywatelki do decydowania o sobie samym/samej, niezależnie od ideowej wrażliwości. Zróżnicowanie społeczne jest faktem. Łączy nas jednak poczucie braku realnego wpływu na rzeczywistość społeczną i polityczną. To ono jest motywem większości współczesnych wystąpień obywatelskich.
Agenda narodowa i sformułowanie programu społeczno-politycznego są zaporą na drodze do powstania rzeczywiście szerokiego ruchu na rzecz zmian. Zjednoczenie prawicowych organizacji i środowisk nie wydaje się bowiem zdolne do operowania poza porządkiem własnych przekonań. Albo więc ruch społeczny, albo partia narodowa. Albo oddolna inicjatywa, albo pielęgnowanie w izolacji własnych przekonań.
Republika to nie flaszka. Nie obala jej się w gronie kilku przyjaciół.