Książka Małgorzaty Szpakowskiej o „Wiadomościach Literackich” pokazuje, jak wyciągnąć wnioski z tradycji, a z ikony zrobić użyteczne narzędzie.
Książka Małgorzaty Szpakowskiej o „Wiadomościach Literackich” mnie rozczarowała. Nie od razu zrozumiałam dlaczego. Przecież jest perfekcyjna. To zarazem skrupulatna monografia, błyskotliwy esej i zdecydowany komentarz. Wszystko okraszone smakowitymi cytatami przywołującymi klimat epoki (mój ulubiony, z felietonu Słonimskiego z 1936 roku, brzmi: „Przejedźcie się pustynią polską. Zobaczycie wśród nędzy wsi i miasteczek dwie tylko siły nienaruszone. Wigwamy wojenne i świątynie. Czerwone cegły koszar i wieżyce kościołów na ruinach przymierających głodem wsi i miasteczek. Sierżant zawodowy ma uposażenie dwa razy większe od uposażenia nauczyciela ludowego. Fortecą nasza stały się błota i złe drogi, bo nie przebędzie ich ponoć zmotoryzowana armia niemiecka”). Autorka mistrzowsko przechodzi od ogółu do szczegółu i z powrotem. Trudno jej coś zarzucić. Tyle że jest sceptyczna. A ja półświadomie spodziewałam się jeśli nie entuzjazmu, to przynajmniej taryfy ulgowej.
„Wiadomości Literackie”, wpływowy tygodnik międzywojennej liberalnej inteligencji, dający odpór oenerowskim bojówkarzom, kościelnym okupantom, obłudzie, cenzurze, zadęciu i zacofaniu, funkcjonuje jako ikona modernizacji, do której odwołujemy się, żeby udowodnić, że konserwatyści nie mają monopolu na tradycję. Pakujemy się przy tym w komunikacyjny pat, postępowo-wsteczny pojedynek na miny, który trwa w Polsce od dwustu z okładem lat. Szpakowska podpowiada, jak z tradycji wyciągnąć wnioski, a z ikony zrobić pomocne narzędzie.
W tym celu przede wszystkim trzeba ikonę uhistorycznić. Na przykład pogodzić się z tym, że „Wiadomości” długo były dworskie, sprzyjały piłsudczykom.
Nie popierać obozu Piłsudskiego znaczyło dla nich wzmacniać endecję. Znamy ten sposób myślenia aż nazbyt dobrze. Jednak nawet jeśli taki determinizm istniał, całkowite przemilczenie przewrotu majowego było co najmniej kompromitacją redakcji. Dopiero sprawa brzeska stała się punktem zwrotnym. W tygodniku zaczęły się pojawiać drastyczne reportaże społeczne i poważniejsze tony, krytyczne wobec władz państwowych (które nota bene w 1939 roku podobno szykowały likwidację pisma jako zbyt pacyfistycznego).
Warto też rozłożyć ikonę na czynniki pierwsze. Szpakowska pisze, że Słonimski, klasyk felietonu, poświęcał sprawiedliwość dla celnej pointy, a czasem, zamiast argumentować, rzucał zwykłe obelgi. Miał raczej tradycyjny gust teatralny i właściwie nie relacjonował recenzowanego spektaklu. Boy, cieszący się opinią obrońcy kobiet, według dzisiejszych standardów bywał irytująco patriarchalny, zaś Krzywicka, której autorka wyraźnie nie lubi, wykazywała sporą megalomanię i też – przynajmniej w niektórych wypowiedziach – niezbyt się nadaje na patronkę współczesnego feminizmu.
Szpakowska w ogóle najmniej wyrozumiałości ma dla współczesnych, zbyt prostych użyć „Wiadomości”. Można nawet odnieść wrażenie, że książka powstała między innymi przeciwko nim, chociaż w tekście uwagi na ten temat są marginalne. Autorka najwyraźniej podkreśla nieaktualność antyantysemityzmu pisma. W międzywojniu język i wyobraźnia przybierały tak potworne formy, że nawet dla liberałów Żyd nie był członkiem wspólnoty. Słonimski atakował tradycyjny „chałaciarski smród”, Tuwim żydowski kapitał, a Wanda Melcer opisywała warszawską dzielnicę żydowską jako egzotyczny i odrażający czarny ląd. Odwracanie ostrza pogardy i wytykanie narodowcom żydowskiego pochodzenia nie było na łamach tygodnika niczym niezwykłym.
W ten sposób w dynamicznym, wyposażonym w niezbędne tło portrecie redakcji i współpracowników Szpakowska punktuje zarówno talenty, jak i słabości. Zauważa, że „Wiadomości” przy niezaprzeczalnych osiągnięciach bywały naiwne, mało merytoryczne, przewidywalne czy po prostu nudne. Miały dość szeroki krąg odbiorców, ale i tak byli oni do siebie podobni – wykształceni i raczej zamożni, światopoglądowo powściągliwi, ironiczni i sceptyczni. Poza tym w II Rzeczpospolitej ten szeroki krąg wciąż pozostawał wąską elitą, a narcystyczna redakcja nie kryła zadowolenia z siebie.
Toteż krytycy „Wiadomości” po raz pierwszy, według przypuszczeń autorki, użyli słowa „salon” jako obelgi.
W radykalizującym się kontekście amorficzny i antyprogramowy tygodnik budził gwałtowne reakcje. Żarty spotykały się z pogardą i nienawiścią, a często i fizyczną przemocą. Łagodny liberalny projekt zakładający poszerzenie horyzontów, nadążanie za zmieniającym się światem, racjonalistyczne otwarcie okazał się kamieniem obrazy. Także „Wiadomości” ewoluowały – z pisma prawie polonistycznego przeobraziły się w społeczno-polityczne, najwyraźniej poczuwając się do obowiązku bezpośredniego krytykowania rzeczywistości i przyjęcia starej wychowawczej roli inteligencji. I tutaj Małgorzacie Szpakowskiej coś chyba umyka albo zostaje niedostatecznie wyartykułowane.
Autorka stwierdza, że propagując nowoczesność, tygodnik Grydzewskiego paradoksalnie był anachronizmem jako korelat anachronicznej struktury społecznej z cieniutką warstwą ludzi wykształconych, której „przyszło pełnić rolę nieobecnej klasy średniej, awangardy dziejów i kustosza tradycji narodowej jednocześnie”. Nie łączy natomiast wejścia w tę „anachroniczną” rolę czy jej rozbudowania ze zmianami politycznymi, to jest zdobywaniem coraz większych wpływów przez endeków i narastaniem antysemityzmu. W takim ujęciu modernizacyjny dydaktyzm (czy jego nasilenie) byłby reakcją wymuszoną pod presją wydarzeń, w pewnym sensie nieuniknioną.
Poza tym, nawet jeśli rola była anachroniczna co do zasady, odgrywana była nowocześnie. Kampowanie, widoczne choćby w samookreśleniu „Jadąmośki Literackie” czy w żartobliwych fotomontażach, jest ultranowoczesne. Podobnie zainteresowanie rozrywką i kulturą masową (kinem, kultem gwiazd sportu), próby jej poważnego analizowania i konstruktywnego krytykowania, a nawet współtworzenia. Nowoczesne były gatunki mistrzowsko uprawiane w „Wiadomościach”, takie jak felieton i reportaż.
Nowoczesna była również atrakcyjność i mniej lub bardziej wystylizowane dyletanctwo przekazu – odnotowane przez Szpakowską cechy pisarstwa Słonimskiego, Boya, Krzywickiej i innych. Oni chcieli być czytani, pisali „do ludzi”.
Odautorska figura samodzielnie myślącego, wyposażonego w prostą wrażliwość społeczną i elementarny zmysł moralny dyletanta, który nie czuje potrzeby dokumentowania swoich kompetencji i odwołuje się do wiedzy potocznej, pojawiała się w wielu tekstach publikowanych przez „Wiadomości” i decydowała o popularności ich autorów. Krzywicka może i miała, jak twierdzi Szpakowska, ograniczoną świadomość prawną, może i była stronnicza, ale pisała kapitalne reportaże sądowe, które zyskały możliwie dużą poczytność.
Ikona, która przestała być ikoną, jest tym bardziej imponująca. Obyśmy tylko dzisiaj mieli takich anachronicznych megalomanów.
Małgorzata Szpakowska Wiadomości Literackie prawie dla wszystkich, WAB, Warszawa 2012