Ostatnio dużo się mówiło o zmartwychwstaniu, fenomenie rzadko spotykanym w przyrodzie. Dla równowagi zastanówmy się znów chwilę nad zabijaniem.
Szczególnie że zbliżają się kolejne Międzynarodowe Targi Łowieckie EXPOHunting. Impreza dla pasjonatów i pasjonatek odbierania życia
Żyjemy w czasach, w których większość nie ma możliwości zabić kogoś, kto wyraźnie tego nie chce, i sądzić, że ma na to dobre usprawiedliwienie. Nie chodzi przy tym o żadne ambitne filozoficzne alibi, podparte rzetelną argumentacją i będące konkluzją nienagannego wywodu. Chodzi o zwyczajowe i prozaiczne usprawiedliwienie mocą afektu, okoliczności i przyzwolenia społecznego. W naszym zakątku panuje pokój, czyli brak wojny. Większość z nas jej nie doświadczyła. Nie znamy tego szczególnego momentu w życiu społecznym, kiedy zwykłe zasady ulegają zawieszeniu i można zabijać ludzi ostentacyjnie i bezkarnie.
Susan Sontag pisała w książce Widok cudzego cierpienia: „Istotą współczesnych oczekiwań i współczesnego poczucia moralności jest przekonanie, że wojna jest nieuniknioną, ale jednak aberracją. Pokój zaś jest normą, choć nieosiągalną. Rzecz jasna, stosunek do wojny był kiedyś inny. To wojna była normą, a pokój wyjątkiem”.
Uznajemy za normalne, że nie zabijamy. Dokładniej: że nie robimy tego samodzielnie. Wolimy korzystać z pośredników, zlecać tę czynność. Zazwyczaj dotyczy to uśmiercania innych zwierząt, chociaż czasem i ludzi. Zasada jest podobna. Trochę jakbyśmy mieli szlify generalskie i z bezpiecznych stanowisk dowodzenia, daleko od linii frontu, zarządzali śmiertelnym konfliktem. O tym, kto ma stracić życie, decydujemy pieniędzmi i głosami w wyborach. Za doradców mamy nasze kubki smakowe i propagandę, która rysuje nam obraz wroga. Szkolimy więc specjalistów i dajemy im narzędzia, żeby załatwili w naszym imieniu, co trzeba. A to w irackiej wiosce, a to w mazowieckiej rzeźni.
Niektórzy odbierający życie wciąż funkcjonują jednak w szarej strefie przyzwolenia. Należą do nich myśliwi. Badanie opinii publicznej przeprowadzone przez CBOS w roku 2006 wykazało, że zdaniem ponad połowy badanych „można zabijać zwierzęta, których populacja zwiększyła się na tyle, że zagraża innym gatunkom zwierząt lub roślin”. Innymi słowy: prawie połowa uznała, że nie powinno się zabijać z tego powodu. To całkiem dużo
Badania pochodzą sprzed dobrych kilku lat i wydaje się, że teraz protestujących jest znacznie więcej. Pamiętamy przecież wszyscy problemy z morderczą pasją prezydenta Komorowskiego, kiedy to kwestia strzelania do bezbronnych zwierząt stała się sprawą polityczną. Czegoś takiego wcześniej nie widzieliśmy.
Być może zaczynamy rozumieć absurd sytuacji, w której jesteśmy jednocześnie powodem deregulacji przyrody i samozwańczym ekspertem od jej regulowania.
Obie rzeczy robimy zresztą na podobnej zasadzie: poprzez dominację. Nasza ekspansja jest niepohamowana, dawno wymknęła się spod kontroli. Zwierzętom trudno jest żyć z dala od nas, chociaż zdecydowana większość by to wolała. Dziki wchodzą na pola, ale przecież to rolnicy wcześniej weszli ze swoimi polami w tereny leśne. Myśliwi mówią, że tzw. selekcja zwierzyny jest konieczna, przyroda sobie nie poradzi. Bez nas pewnych zwierząt będzie za dużo, innych za mało. Być może rzeczywiście sobie nie poradzi w tym sensie, że nie spełni naszych oczekiwań. Jeśli da sobie radę, to po swojemu.
Myśliwi zabijają te zwierzęta, których jest wedle ludzkich standardów za dużo i które są słabe lub chore. Obrzydliwe jest to, że wielu czerpie z tego przyjemność. Gdyby rzeczywiście była to dla nich smutna konieczność, nie przynosiłaby satysfakcji i nie była powodem do dumy. Trudno sobie wyobrazić subkulturę opiekunów psów, którzy wokół konieczności eutanazji zwierzęcia, spowodowanej na przykład nieuleczalną chorobą, robią taką szopkę jak ci, którzy polują.
W Polsce jest podobno 100 tysięcy myśliwych. Mają swoje organizacje, firmy, wydawnictwa, polityków i kapłanów. I targi, na których dzielą się wiedzą o tym, jak podstępnie zwabić zwierzę, jak je zabić, a jego zwłoki wypreparować w trofea. Mają swój język, swoją modę, rytuały i nawet swoiste poczucie humoru. I obsesje, bo nawet kursor na stronie internetowej targów ma formę celownika, a ulgowy bilet wstępu można „upolować”. To wszystko w ramach dbałości o harmonijny rozwój środowiska naturalnego. Kiedy przeanalizuje się treść internetowych memów, można dojść do wniosku, że mają również problem z wielkością genitaliów.
Seksistowski żart, że lufa to przedłużenie penisa, swoista proteza, słabo jednak oddaje rzeczywistość. Niektórych mogą zaskakiwać statystyki dotyczące Stanów Zjednoczonych, gdzie około 10 procent myśliwych to kobiety. Miliony kobiet, które dobrowolnie wybrały zabijanie. W Polsce również koła myśliwskie mają swoje Diany. Oczywiście, to wciąż mniejszość, ale grupa już na tyle znacząca, że automatyczne łączenie myślistwa tylko z jedną płcią przestaje być uzasadnione. Nie sądzę też, żeby żony polujących mężczyzn regularnie robiły Rejtana w progach domostw, próbując blokować śmiercionośne zapędy mężczyzn. Możemy tu chyba mówić o współodpowiedzialności.
Możemy o niej mówić również na innym poziomie. Polowania są częścią systemu eksploatacji zwierząt i jednym z wielu przejawów ideologii szowinizmu gatunkowego. To się nie dzieje samo. W umysłach wielu ludzi jedna przemoc daje alibi innej. Żyjemy w świecie, w którym ogromnej liczbie zwierząt przydzielamy niski status, a ich wartość widzimy głównie w tym, na ile są użyteczne dla nas lub dla ekosystemu. Nie traktuje się ich jak cel sam w sobie – chyba że mówimy o celowaniu do nich.
Jeden z koronnych argumentów myśliwych broniących strzelania do zwierząt brzmi: przecież wasze kotlety nie rosną na drzewach. Słusznie, nie rosną. Pomyślmy zatem, jak ten argument im odebrać.
Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wartość zwierzęcego życia, ponieważ wszyscy tworzymy społeczną normę. Zakwestionujmy ją wszędzie tam, gdzie jest szkodliwa dla zwierząt. Skoro ludzie mają tendencję do tego, żeby jedno zło usprawiedliwiać drugim, pracujmy nad systemową zmianą stosunku do zwierząt. I w drugą stronę: skoro strzelanie do nich w ich własnym domu wielu już w tej chwili uznaje za niedopuszczalne, poszukajmy analogii pomiędzy tą formą opresji a innymi.
Kiedy Lepper organizował pierwsze protesty rolnicze i media pokazywały odcięte świńskie głowy wieńczące zapory na drogach, to nie one były powodem kontrowersji. Może jakaś część opinii publicznej uznała tamten żart za niesmaczny lub widok za nieestetyczny. Nie przeszkodziło to jednak Lepperowi i jemu podobnym dostać się do parlamentu i nawet rządzić. Podobnie jak hodowcy norek Piątakowi zostać posłem. Sprawmy, żeby zabijanie tych, którzy wyraźnie tego nie chcą, niezależnie od gatunku, było sprawą polityczną i ważnym kryterium oceny.
7 kwietnia o godzinie 12.00 w Sosnowcu przed terenem Expo Silesia, gdzie zorganizowano targi EXPOHunting, odbędzie się protest. To dobra okazja, żeby pracować nad normą społeczną, więc warto tam być. I dobrze nie brać ze sobą w żołądku kotleta, którego z pewnością będą szukać myśliwi płci obojga.
Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia . Kontakt: http://gzyra.net.