Czytaj dalej

High life i holokaust

Przykład „Nawiedzanych przez dym” pokazuje, że z polskim feminizmem dzieje się coś dziwnego. Eliza Szybowicz o zbiorze esejów Agaty Araszkiewicz.

Agata Araszkiewicz to jedno z najważniejszych nazwisk polskiego feminizmu. Autorka książki o Ginczance, tłumaczka Irigaray. Pisze obsesyjnie, gęsto, wielosłownie, często hermetycznie, nie dbając o szerszą publiczność. O sztuce, filmie, literaturze, o przemocowej socjalizacji kobiet i ich konsumenckim autoerotyzmie. O polskiej ksenofobii i wypartej traumie Zagłady. Analiza kulturoznawcza sąsiaduje u niej z publicystyką, recenzją, intymnym wyznaniem, filozofią, teorią sztuki. Opis z projektem. W swoich programowo subiektywnych tekstach Araszkiewicz kreuje mocne, manieryczne, feministyczne „ja”. Zaznacza, że bywała (w europejskich stolicach), widziała, współpracowała, zna osobiście. Sporo w tym lansu, ale przynajmniej sprawa jest jasna. Lepszy otwarty lans niż ukrywanie biograficznych uwarunkowań sądów i ocen. 

Książka Nawiedzani przez dym, wielki zbiór już opublikowanych, rozproszonych felietonów, esejów i wywiadów Araszkiewicz, z oczywistych względów nie ma spójnej, rozwijającej się narracji ani nadrzędnej konstrukcji, ale kilka tematów i sformułowań stale w niej powraca, co ułatwia zrekonstruowanie poglądów autorki. Także tych głoszonych niejako przy okazji głównych tematów, wyrażanych mimochodem, nie podlegających rozważaniu. Między jednymi a drugimi istnieje dysproporcja. Teksty o kulturze matkobójstwa, autoagresji kobiet, projektach artystycznych Artura Żmijewskiego i Basi Sokołowskiej, o Andrzeju Stasiuku i inne polegają na sugestywnym, prawie transowym dzieleniu włosa na czworo, czytaniu podejrzliwym i krytycznym, głębinowym. Na marginesach natomiast pojawiają się uwagi banalne, rytualne, mocno ograniczające pole interpretacji. 

Chodzi głównie o to, że Polska według Araszkiewicz jest krajem cywilizacyjnie zapóźnionym, w którym z oporami przyjmują się emancypacyjne osiągnięcia Zachodu. Dusznym, zamkniętym, nieprzyjaznym, zdominowanym przez arogancki katolicyzm. Ogarniętym wojną kulturową. Główną bohaterką opowieści o polskim obskurantyzmie i jego ofiarach jest postawiona przed moherowym trybunałem Dorota Nieznalska. Araszkiewicz lubi przywoływać ten proces, podobnie jak lubi wspominać o nieprzepracowanym problemie holokaustu i postkomunistycznych obciążeniach. I właśnie ta satysfakcja, zdradzająca dialektyczną zależność od piętnowanej kołtunerii i wypływająca z poczucia przynależności do lepszej (wykształconej, żyjącej na wzór zachodni, wrażliwej, rozumiejącej współczesną sztukę) części społeczeństwa, budzi mój opór, nawet jeśli zasadniczo byłabym skłonna zgodzić się z niektórymi twierdzeniami autorki. 

Agnieszka Mrozik pisze, że gestem założycielskim polskiego feminizmu po 1989 roku było odcięcie się od peerelowskiego projektu równouprawnienia i utożsamienie z zachodnim liberalizmem. Ówczesna sytuacja komunikacyjna była ekstremalna – nawiązując do powojennych osiągnięć kobiet, trzeba by się było gęsto tłumaczyć jednocześnie z dwóch napiętnowanych -izmów, komunizmu i feminizmu. Obecnie, niemal ćwierć wieku po PRL-u, antykomunistyczna ofensywa w mediach trwa, ale sytuacja chyba powoli się zmienia. W każdym razie języki feminizmu ewoluują. 

Dyskurs Agaty Araszkiewicz również uległ niejakiej modyfikacji. Nadal głosi ona ideę emancypacyjnego potencjału wolnego rynku, który radzi wykorzystywać do budowania zaangażowanych pozycji kulturowych. Nadal zdarza jej się przywoływać zasadę skapywania, choć w brzmieniu dość paradoksalnym – że „ogólny wzrost dobrobytu wytwarza potrzebę politycznej odpowiedzi na zmiany i rozwiązywania problemów dysproporcji społecznych” (co oznaczałoby, że neoliberalizm wytwarza antyneoliberalizm). Jednak nie traktuje rynku jako siły natury, sygnalizuje możliwość/konieczność jego kształtowania, a także geograficzne zróżnicowanie. Oczywiście rynek polski uważając za „mniej demokratyczny” niż zachodni. Przyznaje też, że artysta i sztuka współczesna zajmuje zbyt słabą pozycję, by z rynkiem negocjować.

Araszkiewicz interesują zwłaszcza zjawiska charakterystyczne dla kultury liberalnych elit świata zachodniego, ale dające się zinterpretować jako korzystne z lewicowego czy po prostu społecznego punktu widzenia. Twierdzi na przykład, że bogaci miejscy egoiści mogliby poczuć się obywatelami, a clubbing mógłby stać się formą społecznego zaangażowania. I że polska kultura wiele by na tym zyskała. Sławi atmosferę erotycznej swobody w butiku Sonii Rykiel, subwersywny striptiz Dity von Teese i Miss Marion, pornografię dla kobiet, bohaterki powieści Candace Bushnell jako ironiczne konsumentki i aktywne podmioty pożądania oraz shopping i makijaż jako polityczne akty przyjemności w sztuce Sylvie Fleury. Nie oglądając się na czystość feministycznego etosu, broni samowystarczalnego kobiecego high life’u.

Wszystko to sprawia, że pod tekstami zebranymi Araszkiewicz otwiera się przepaść. Mniej więcej taka, jaka dzieli wyczytywany z polskiego krajobrazu holokaust i zachodni glamour. Wynika ona z nieskrywanej trudności, jaką sprawia autorce tzw. rodzimy kontekst. Warto się przyjrzeć temu mechanizmowi, tym bardziej że wydaje się ponadindywidualny. Znamienny jest pod tym względem esej o postpolskim odnowieniu projektowanym i lokalizowanym przez Araszkiewicz za granicą, na emigracji. Nowa Polska, otwarta, różnorodna i bogata, oparta na świadomej decyzji, nie może powstać w kraju. Czytając „Nawiedzanych przez dym”, w ogóle odnosi się wrażenie, że w Polsce od wojny nie zdarzyło się i raczej nie zdarzy nic dobrego. Na pewno nie było czegoś takiego jak peerelowska emancypacja (Araszkiewicz powtarza tezę o jej fasadowości) i na pewno nie będzie alternatywnej modernizacji (Araszkiewicz zresztą jej nie chce). Szczyt możliwości to wzorowe odrobienie lekcji zadanej dawno temu przez Zachód.

Przykład Nawiedzanych przez dym pokazuje, że z polskim feminizmem dzieje się coś dziwnego. Te same eseje są z jednej strony szalenie interesujące, a z drugiej nudnawe. Zaryzykuję stwierdzenie, że poczucie nudy wywołuje brak przedostatniego, peerelowskiego rozdziału naszej historii. Można szczegółowo omawiać Irigarayowską psychoanalizę relacji z matką, a jednocześnie wypierać się łączności z pokoleniem emancypacyjnych matek, ochoczo powołując na babki i prababki. Przyzwyczaiłyśmy się do tego. Samej zdarzało mi się reprodukować ten schemat. Nawykowość niektórych feministycznych twierdzeń z całą mocą wychodzi na jaw, kiedy poczyta się na przykład teksty Małgorzaty Fidelis o udziale kobiet w oficjalnym życiu PRL-u. Kobiety tego okresu, poza kilkoma komunistycznymi potworami, są dla nas ofiarami bądź opozycjonistkami. Nie negocjatorkami próbującymi coś osiągnąć w ramach systemu czy współtwórczyniami historii. 

Warto to zmienić. PRL oferował kobietom i same sobie brały inną niż obecnie promowana wersję nowoczesności i emancypacji. Bardziej wspólnotową, solidarystyczną, egalitarną. Musiały działać w określonych warunkach, to zyskiwały, tamto traciły. Zatem do wygrania jest historycznie zakorzeniony, niewyidealizowany model aktywnego uczestnictwa kobiet w życiu społecznym i politycznym, inna, być może lepsza nowoczesność, no i lepszy feminizm, który nie określa się przez negację czy przemilczenie dużej części tradycji, ale z ciekawością odkrywa jej dotąd nieznaną kartę.

Agata Araszkiewicz, Nawiedzani przez dym, Biblioteka Czasu Kultury 2012.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Eliza Szybowicz
Eliza Szybowicz
Krytyczka literacka
Polonistka, współautorka (z Przemysławem Czaplińskim, Maciejem Lecińskim i Błażejem Warkockim) Kalendarium życia literackiego 1976-2000. Publikuje teksty o książkach i filmach na łamach internetowych i papierowych, m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Prowadzi blog poświęcony peerelowskiej powieści dla dziewcząt: nietylkomusierowicz.wordpress.com. Interesuje się współczesnymi przedstawieniami i zastosowaniami PRL-u.
Zamknij