Jedynym pewnikiem w sprawie Bajkowskich jest fakt, że Bartosz Bajkowski bił swoje dzieci i nie zamierzał przestać. Jedyny z niej pożytek, że teraz być może przestanie.
Resztę szczegółów krakowskiej sprawy dyskretnie tuszują niedomówienia relacjonujących sprawę Bartosza Marczuka z „Rzeczpospolitej” i Moniki Łąckiej z „Gościa Niedzielnego” oraz profesjonalne milczenie terapeuty Krzysztofa Gondka. I chwała im wszystkim za to – w końcu ostatnie, czego potrzeba teraz synom państwa Bajkowskich, to publiczne piętnowanie ich wybryków oraz stygmatyzujących błędów wychowawczych ich rodziców.
Zrekonstruujmy więc tę historię, respektując wszystkie litościwie na nią spuszczone zasłony milczenia. Bajkowscy zgłosili się do Krakowskiego Instytutu Psychologii w listopadzie 2010 roku z problemem, który jest pierwszym z dyskretnie przemilczanych elementów sprawy. Problemem na tyle poważnym lub wstydliwym, że jak to się ładnie mówi w języku pedagogów „utrudniał chłopcom funkcjonowanie w środowisku szkolnym”.
W toku terapii Bartosz Bajkowski przyznał się do bicia dzieci dłonią i pasem, ale odmówił przyjęcia do wiadomości, że stosowanie takich środków wychowawczych jest niedopuszczalne. Późniejszy raport wspomina też o szokującej przemocy psychicznej, przy której hojnie rozdawane klapsy rzeczywiście wyglądają niemal tak niewinnie, jak chciałby je widzieć Łukasz Warzecha, dla którego sprawa Bajkowskich stała się konikiem. Na szczęście dla dobra dzieci zarówno rzecznik sądu, jak i dziennikarze „Rzeczpospolitej” i „Gościa Niedzielnego” starają się wiedzą na ten temat dzielić jak najoszczędniej. Szkoda, że nie wszystkie krakowskie media oraz sam pan Bajkowski miały na tyle taktu. Ja również o tych incydentach pisać nie zamierzam.
Według jezuity Krzysztofa Mądela (który wspierając go po swojemu, ewidentnie wyświadcza mu niedźwiedzią przysługę) dla Bajkowskiego nakłanianie do wychowania nieopartego na fizycznej przemocy było „ideologią”, z której sobie „kpił”, a w konfrontacji z nią po swojemu „walczył o prawo do normalności”. W końcu w ogóle dał sobie spokój z terapią, choć psycholog wyraźnie mu zakomunikował, że wobec tego będzie zmuszony zgłosić stosowanie przemocy wobec dzieci.
Sąd, do którego wpłynęło zawiadomienie, wszczął postępowanie i zasięgnął najpierw opinii kuratora, a gdy ta się okazała niewystarczająca, również Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego.
RODK dokładnie przyjrzał się sytuacji i zdał z niej szczegółowy raport. Konkluzją z niego była opinia wyrażona w piśmie z 21 lutego tego roku, że synowie Bajkowskich są w „bardzo trudnych warunkach rodzinnych, zaburzających ich rozwój emocjonalny” i zalecił umieszczenie dzieci w placówce socjalizacyjnej, bo jak to zgrabnie ujął rzecznik prasowy sądu Waldemar Żurek, „propozycje zastosowania nadzoru kuratora czy terapii pedagogiczno-psychologicznej są nieadekwatne do panującej w rodzinie sytuacji i sprzeczne z dobrem dzieci”.
Mówiąc po ludzku: w tamtym czasie nie było takiego terapeuty lub kuratora, który by mógł panu Bartoszowi wytłumaczyć, że szkodzi swoim dzieciom, albo przynajmniej, że to co robi, ma w Polsce znamiona czynu zabronionego. Można by mu do znudzenia powtarzać, że od dwóch lat polskie prawo ma do znęcania się nad potomstwem stosunek jednoznaczny („Osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje się stosowania kar cielesnych”) i choćby przyszło tysiąc terapeutów i każdy miałby tysiąc kozetek i każdy nie wiem, jak się natężał, to nie udźwignie. Pan Bartosz wie swoje i basta.
Sąd przychylił się do opinii RODK i 30 stycznia postanowił o umieszczeniu dzieci w domu dziecka, dając rodzicom tydzień na zastosowanie się do orzeczenia. Ponieważ rodzice je zignorowali, do domu Bajkowskich trafili pracownicy społeczni. Pan Bartosz skrzyknął jednak okolicznych dziennikarzy, co skończyło się dość nieprzyjemnym medialnym spektaklem. 6 marca dzieci zostały odebrane ze szkoły i umieszczone w domu dziecka. Dziś sąd odmówił przeniesienia ich do babci, więc do 11 kwietnia, gdy odbędzie się rozprawa apelacyjna, na pewno zostaną w placówce.
Polak dzieci nie bije
Naturalnie cała sprawa jest wodą na młyn cudownie ostatnio rozmnożonych prawicowych mediów, ministra Gowina, oraz posłów SP i PiS, jak zwykle wykazujących nadzwyczajną aktywność w podobnych sytuacjach.
Rekordzistami są posłowie SP Beata Kempa, która rzuciła się na sprawę, nim jeszcze ostygły miejsca parkingowe po odjeździe dziennikarzy sprzed mieszkania Bajkowskich, oraz poseł PiS Andrzej Duda, który 6 marca błyskawicznie zwołał konferencję prasową, podczas której podzielił się między innymi taką złotą myślą: „Jeśli przyjąć takie standardy, to do domów dziecka powinny trafić dzieci z 4/5 rodzin w Polsce”.
I tu niestety ma sporo racji. Polska wciąż jest krajem, w którym przemoc domowa jest problemem zatrważającym i w którym wciąż panuje powszechne na nią przyzwolenie. Może tylko poseł Duda przesadził z tym szokującym ułamkiem. Według zeszłorocznych badań CBOS klapsy jako środek wychowawczy wciąż akceptuje 73% respondentów i liczba ta spada bardzo powoli (od 2008 roku ledwie o pięć punktów), choć jednocześnie spada liczba osób przyznających się do stosowania fizycznej przemocy – do 12 %.
To pokazuje dość interesujący fenomen – 3/4 Polaków bije dzieci albo nie widzi problemu w tym, że bije je ktoś inny, lecz usilnie szuka dla fizycznej przemocy jakiejś innej definicji.
Polak dzieci nie bije, Polak dzieci „karci”.
Takich Bajkowskich jest w Polsce legion. Niby porządna rodzina – dzieci nakarmione, umyte, odprowadzone do szkoły i tylko systematycznie bite, bo ojciec rodziny jest przekonany, że skoro jego ojciec mógł bić jego, a jego dziad jego ojca, to i on ma prawo sobie poużywać. I co zadziwiające, ten relikt wychowania z lubością pielęgnuje polski Kościół katolicki, a właściwie pewien jego prowincjonalny odłam. W całej Polsce odbywają się msze w intencji Bajkowskich, nawołuje się do podpisywania petycji w ich imieniu, a w ubiegłą niedzielę nawet odbył się w tej kwestii marsz pod kościół Mariacki.
Lanie nie było już potrzebne
Bardzo chciałabym, aby przez to traumatyczne doświadczenie pan Bajkowski zrozumiał prostą prawdę, której nie nauczył się podczas rocznej terapii, to znaczy, że nie wolno mu swoich dzieci bić ani poniżać.
Dlatego z ulgą czytam jego wypowiedzi, w których chwali się, że ostatnio dzieci bił rzadko, a nawet stosował techniki, które pozwalały mu ograniczyć przemoc. Wspomniał na przykład, że niedawno, po jednym z przewinień zaproponował synom, aby sami wyznaczyli sobie karę, po czym „lanie nie było już potrzebne”.
Zbliża się rozprawa apelacyjna i prawdopodobnie ostatnia szansa dla głowy rodu Bajkowskich, aby udowodnić, że zrozumiał swoje błędy i jest gotów odpowiedzialnie wziąć się za ich naprawę.
Panie Bartoszu, trzymamy za pana kciuki.