Proszę Państwa, na dzień dobry trochę nieelegancko powiem, że nie jara mnie specjalnie sprawa Anny Grodzkiej, a dokładnie kwestia, czy Grodzka zostanie wicemarszałkinią Sejmu. Albo inaczej: sprawa mnie jara, ale chyba trochę mniej niż wszystkich. Grodzka jest na okładce „Newsweeka”, „Wprost” i „Angory”. „Newsweek” wydał z siebie okrzyk bojowy: „Grodzką w kołtuna!”. Liberalne media jednym głosem mówią, że robiąc z Grodzkiej wicemarszałkinię, Polska pokaże, że jest krajem nowoczesnym, a nawet – w awangardzie tolerancji i akceptacji dla mniejszości. No cóż, ja bym wolał, żeby Polska nie pokazywała, że taka jest, tylko żeby taka była. Wolałbym, żeby przeszła ustawa o związkach partnerskich. Wolałbym, żeby Sejm ułatwił życie milionom ludzi, którzy chcą zalegalizować swój związek. Ale Sejm wolał im utrudnić. Jeżeli w tej sytuacji Sejm powoła Grodzką na wicemarszałkinię, to z czysto życiowego punktu widzenia będzie tak, jakbyśmy sobie powiedzieli: „Wprawdzie drogi składają się głównie z dziur, nad niedoszłymi autostradami panuje skorumpowany kartel, Bruksela zabiera nam kasę na infrastrukturę drogową, ale za to przy Sejmie powstał Pomnik Skutecznego Drogowca”. Z całą sympatią dla Anny Grodzkiej, w tej sytuacji staje się ona kolejnym misiem na miarę naszych marzeń i możliwości. Oczywiście, powiedzą mi Państwo, że powołanie jej na to stanowisko jest zwycięstwem moralnym i symbolicznym, a takie zwycięstwa też są ważne. Zgadzam się, ale czy my w Polsce nie mamy za dużo takich zwycięstw? Nasi przeciwnicy z prawicy nieustannie jakieś świętują: a to Katyń, a to Smoleńsk, a to powstawie warszawskie, a to styczniowe. Nie przejmujmy mentalności naszych przeciwników. To, że gdzieś machnęliśmy szabelką, nie znaczy, że zwyciężyliśmy. To, że mieliśmy Nawojkę, Emilię Plater i Marię Curie, nie robi z nas feministów. Anna Grodzka w prezydium Sejmu to kroczek we właściwym kierunku, ale jeszcze bardzo daleko do celu.
Żeby oderwać się od tych przykrych rozmyślań, rzuciłem w kąt „Newsweeka” i „Wprost”, postanowiłem zająć się prasą prawicowo-narodowo-konserwatywną. Powinienem teraz zrecenzować najnowszą medialną nowość, czyli tygodnik „Do Rzeczy” („Od Rzeczy”, jak mawia Cezary Michalski), ale okładka mnie odrzuciła. Twarze Gowina i Pawłowicz podpisane hasłem: „Zderzenie cywilizacji. Nie dali się zastraszyć”. Ja pieprzę, mamy tu do czynienia ze świadectwem niesamowitej pychy, a dokładnie z założeniem, że istnieje jakaś odrębna cywilizacja polska, i to do tego tak potężna, że jest w stanie zderzyć się z cywilizacją europejską. Jeśli już chcieli mieć mocny tytuł, powinni byli napisać: „Zderzenie cywilizacji europejskiej z cywilizacją wiary w świętość zarodków i duchową moc obrazka na desce”. Nie chciałem się w coś takiego zagłębiać. Kupiłem „W sieci”, bo na okładce przeczytałem: „Mazurek i Zalewski śmieszą do łez”. Super! – powiedziałem sobie – uwielbiam śmiać się do łez, pokładać się ze śmiechu, jak również boki zrywać. Otwieram i czytam: „Marszałek Ewa Kopacz zatrudnia wizażystkę, zwaną również makijażystką […] Mamy nadzieję, że Kancelaria Sejmu zatrudni również specjalistkę od depilacji. Osoba, która pisze listy do Obamy, nie może chodzić nieogolona na łydach”. A zaraz potem: „Nowym wicemarszałkiem Sejmu ma zostać Anna Grodzka. I ani myślimy tego złośliwie komentować. Panie Krzyśku, Pani Aniu, gratulacje”. Rzeczywiście do łez, chociaż niekoniecznie śmieszą. Gdzie te czasy, kiedy Zalewski i Mazurek tropili Rywina? Teraz ścigają się ze Strasburgerem w konkurencji „Suchar Stulecia”.
Ale mimo wszystko znalazłem „W Sieci” coś, co mnie rozbawiło. Niezawodny satyryk Łukasz Warzecha napisał tak: „Po moskiewskich łbach, ciachu ciachu ciach! Żyć, będąc zanurzonym w swojej bogatej historii, choćby i tragicznej – to daje wielką siłę”. No pięknie, super, taka historia, taka kultura, taka cywilizacja, że aż chce się w niej zanurzyć. Cywilizacja, która nie zbudowała katedry Notre Dame, nie napisała Boskiej komedii, nie skonstruowała samochodu i do dzisiaj nawet nie umie drogi dla tego samochodu porządnie położyć. Nie odkryła też radu i polonu, nie stworzyła Jądra ciemności, bo zainteresowane osoby musiały w tym celu wyemigrować. Ale mimo to cywilizacja ta jest wspaniała duchowo: wierzy w świętość zarodków i w duchową moc obrazka na desce, buduje pomniki Papieża, Słomianego Misia i Skutecznego Drogowca, a przede wszystkim ma ciachu ciachu ciach! Otwórzmy oczy zachodnim niedowiarkom i prześmiewcom, którzy pogardzają naszą kulturą. Pokażmy im ciachu ciachu ciach! Może być problem z przetłumaczeniem tego terminu. Pewną inspiracją jest chop-chop-chop-chopping z reklamy masła Lurpak, ale z drugiej strony lepiej nie sugerować, że ciachu ciachu ciach ma głębię reklamy masła (niech to pozostanie naszym polskim sekretem). Najlepiej zamiast tłumaczyć, po prostu zróbmy ciachu ciachu ciach.
Zróbmy Europie ciachu ciachu ciach, niech nas popamięta.