Zamiast po raz kolejny analizować kosmiczne opowieści scjentologów, belgijska prokuratura wreszcie zajęła się przypadkami łamania prawa przez sektę.
Choć scjentolodzy uchodzą za jedną z najszybciej rosnących grup religijnych na świecie, z majątkiem szacowanym na ponad miliard dolarów w płynnych aktywach, ostatni rok nie był dla nich najlepszy. Wiadomość, że najsłynniejszy wyznawca scjentologii, aktor Tom Cruise, rozwodzi się z aktorką Katie Holmes, przyniosła nową falę krytyki futurystycznej religii. W tym wpis na Twitterze medialnego magnata Ruperta Murdocha: „Budzą niepokój – a może po prostu są źli”.
Ten rok zaczął się jeszcze gorzej, od publikacji odsłaniającej praktyki sekty. Lawrence Wright, laureat Pulitzera z 2007 za analizującą działania Al-Kaidy książkę The Looming Tower, właśnie opublikował następne wielkie dzieło: Going Clear: Scientology, Hollywood, and the Prison of Belief. Książka jest zakazana w Wielkiej Brytanii na mocy drakońskich przepisów regulujących kwestię zniesławienia, ale opisane przez Wrighta dramatyczne świadectwa prześladowań, zastraszeń i sprzeniewierzeń były szeroko omawiane i recenzowane. Nigdy wcześniej reputacja scjentologii w Ameryce nie była tak kiepska.
Jednak dla tej newage’owej religii większym zagrożeniem niż amerykańska wolność słowa mogą się okazać europejskie sądy. Miesiąc temu, po pięciu latach śledztwa, belgijska prokuratura zapowiedziała, że oskarży sektę o działalność przestępczą za praktykowane przez nią wymuszenia, medyczne oszustwa i przetrzymywanie danych osobowych, łamiące prawo o ochronie prywatności. Choć w samej Belgii jest zaledwie pięciuset scjentologów, to w Brukseli znajduje się główna siedziba europejskiego oddziału Kościoła, a sprawa karna przeciw niemu może się odbić echem w całej Europie.
Scjentologia budziła kontrowersje od samych swoich początków. Kościół został założony 60 lat temu, gdy pisarz science fiction L. Ron Hubbard wydał Dianetykę – książkę będącą mieszaniną poradnika, pseudonaukowego bełkotu i psychoterapii. Przez dekady podstawowy zarzut formułowany przeciw scjentologom brzmiał: to nie religia, tylko kult. Belgia, Kanada, Finlandia, Francja, Niemcy, Grecja, Irlandia, Izrael, Meksyk, Rosja, Wielka Brytania – wszystkie te państwa odmówiły uznania scjentologii za religię i przyznania Kościołowi statusu organizacji dobroczynnej. Jednak między rokiem 1983, gdy australijski senat uznał, że zarzut „szarlatanizmu” nie wystarczy, by odmówić sekcie przywilejów związku wyznaniowego, a 1993, gdy amerykański urząd podatkowy uznał Kościół scjentologiczny za „organizację realizującą wyłącznie cele religijne i dobroczynne” – zaczął się triumfalny pochód scjentologów. Otrzymali pełnoprawny status związku wyznaniowego w Stanach Zjednoczonych, Nowej Zelandii, Hiszpanii, Portugalii, Szwecji i Włoszech.
Kluczowym polem walki pozostawały Niemcy. Śledztwo ministerstwa spraw wewnętrznych z 1997 roku uznało Kościół za „organizację totalitarną”, „której cele zmierzają do zniesienia najbardziej podstawowego porządku demokratycznego”. Ale śledztwo obróciło się na niekorzyść samego rządu – wielu niemieckich obywateli uznało taką interwencję w sprawy wiary za co najmniej niepokojącą. W liście otwartym do kanclerza Helmuta Kohla, podpisanym przez takich luminarzy jak Oliver Stone, Gore Vidal, Dustin Hoffman czy Mario Puzo, wprost pisano o skojarzeniach „z dawnymi praktykami religijnej dyskryminacji w Niemczech”. „W 1930 celem byli Żydzi – dziś są scjentolodzy”.
Ustawianie się w roli ofiary od zawsze było bardzo skuteczną strategią Kościoła. Gdy w 2007 roku brytyjski reporter telewizyjny John Sweeney próbował zrobić reportaż o scjentologach do flagowego programu informacyjnego BBC, Panoramy, rzecznik prasowy sekty Tommy Davis (syn hollywoodzkiej aktorki Ann Archer) konsekwentnie zarzucał mu w rozmowie „bigoterię”. Davis tak umiejętnie posługiwał się tą taktyką (polemizując przy tym z argumentami, których Sweeney wcale nie wysuwał), że reporter nie wytrzymał, stracił panowanie nad sobą i zaczął wrzeszczeć na Davisa na wizji. Niedawno Sweeney opublikował książkę pt. The Church of Fear: Inside the Weird World of Scientology, w której opisał kampanię trollingu i prześladowań poprzedzających jego wybuch, ale i tak była to PR-owa katastrofa.
Odmawianie scjentologii przez dekady statusu religii nie tylko skończyło się porażką, ale dało organizacji broń do ręki.
Szybkie porównanie ruchu do innych akceptowanych religii pozwala zrozumieć dlaczego. Krótko mówiąc: każdy z filozoficznych czy teologicznych argumentów używanych przeciw scjentologii równie dobrze daje się odnieść do prawie każdej innej religii.
Po pierwsze – dziwaczna kosmologia. Scjentolodzy twierdzą, że ich wiara pomaga uwalniać ludzkiego ducha w procesie „audytowania”. Prowadzi on do objawionego przez L. Rona Hubbarda ostatecznego wglądu w kondycję ludzką, ujawnianą wiernym, którzy docierają do „trzeciego poziomu Thetanu Operacyjnego”. Ci, którzy przechodzą tak daleko w duchowej inicjacji, dowiadują się, że wszystkie nasze problemy pochodzą od „incydentu” sprzed 75 milionów lat, gdy międzygalaktyczny tyran Xenu ukarał swobodne duchy Thetany, przenosząc je na ziemię i zamykając w wulkanach, które wysadził przy pomocy bomb wodorowych.
Ale czy w tej fantastycznej opowieści jest coś, czego nie moglibyśmy znaleźć w mitach babilońskich, Wedach, micie Prometeusza czy Lucyfera? Dodajmy do tego wschodni mistycyzm – hinduską reinkarnację i buddyjską nirwanę – i mamy doskonałą, syntetyczną religię XX wieku. Nie ma w niej boga, jest tylko samodoskonalenie. Apokalipsa nie jest moralnym objawieniem, ale fizyczną bitwą w kosmosie. Raj utracony zostaje przerobiony na hollywoodzki film klasy B. Jakkolwiek byłoby to dziwaczne, na pewno nie jest szczególnie oryginalne.
Drugi główny zarzut podnoszony przeciw scjentologii – sekretny charakter części wierzeń, też nie jest niczym wyjątkowym. Sweeney sięga po ten argument, zwracając uwagę, że sekretny charakter nauki o Xenu „jest dynamitem wysadzającym w powietrze wszelkie pretensje scjentologów do traktowania ich jak normalnej religii”. Sweeney pisze dalej: „Religia, która ukrywa swoje wierzenia przed światem, nie jest w ogóle religią, gdyż religia z natury musi być otwarta”. Ale czy naprawdę tak to wyglądało w historii? Przez stulecia Pismo Święte było zrozumiałe jedynie dla uczonych czytających po łacinie, a Koran dla znających klasyczny arabski. Mimo populistycznych głosów obecnych w nauczaniu Mahometa czy Jezusa sekretne sekty i mistyczna, tajemna wiedza kwitły także w religiach abrahamowych.
Kluczową cechą większości praktyk religijnych, od misteriów Ozyrysa do masonerii, był ekskluzywny dostęp do wewnętrznego kręgu świętości i odczytywanie sekretnego znaczenia Pisma, dostępnego jedynie dla wybranych. Większość zorganizowanych religii opiera się na różnych sekretnych praktykach kapłańskich – nie można więc winić scjentologii, że to kopiuje.
Ostatni zarzut wobec scjentologii dotyczy finansowego wykorzystywania wiernych. Dla mnie ma on bolesny, osobisty wymiar – mój ojciec był członkiem sekty od końca lat 50. do połowy lat 70., do kiedy to zdążył podwójnie zbankrutować i skazać rodzinę na bezdomność. Kościół słono liczy sobie za sesje audytowania – opłata za wejście na trzeci poziom Thetanu Operacyjnego sięga do 10 tysięcy euro. W dodatku zniżki na duchowe usługi Kościoła, jakie przysługują wiernym zdolnym przyciągnąć nowym wyznawców, często nazywane są „piramidą religijno-finansową”.
Ale nawet w tym wymiarze ruch Hubbarda nie różni się istotnie od innych religii. Każdy, komu ostatnio w kościele podetknięto pod nos tacę, dobrze wie, że zwykła chciwość często towarzyszy najbardziej wzniosłym religijnym uroczystościom. Dziesięcina i inne formy podatków od wiernych zbudowały większość miejsc kultu na świecie. Tak samo networking, wsparcie w indywidualnych ścieżkach kariery, jakie dostaje członek danej grupy religijnej, zawsze stanowiły o atrakcyjności różnych Kościołów. Zaufanie wytwarzane w ramach grup religijnych tłumaczy powstanie globalnych sieci ludzi zajmujących się handlem kosztownymi towarami wśród chasydów, Parsów, Ormian czy wyznających konfucjanizm Chińczyków w diasporze. Jeśli to działa w wypadku diamentów, złota i jedwabiu, to dlaczego nie może w przypadku hollywoodzkich gwiazd?
Argument, że scjentologia to kult, a nie religia, od początku był więc wadliwy. Także dlatego, że nasze definicje tego, czym jest religia, są zbyt ogólne, często sprzeczne i oportunistyczne. Dla zdolnych prawników obalenie tego argumentu nie było problemem. Jak powiedział Lawrence Wright dla „The Chicago Tribune”: „Zawsze mogą wezwać przed sąd franciszkańskiego mnicha, który niczego nie posiada i okalecza się sam raz w tygodniu, na pamiątkę piątkowej męki Chrystusa. To manifestacja przekonań religijnych, przeciw której bardzo trudno występować w tym kraju”.
Sekularyzm oznacza zarówno wolność religijną, jaki wolność od religii. Ten duch tolerancji był sprytnie wygrywany w liście do Kohla. Krytykując scjentologię, krytykujemy poniekąd religię w ogóle. I nawet jeśli uważamy religię za złudzenie, to żadne społeczeństwo nie może nadzorować religijnych wierzeń jednostek bez osuwania się w jakąś formę autorytaryzmu.
Dlatego właśnie działania belgijskich prokuratorów mogą się okazać tak skuteczne. Omija ją oni toczącą się od dziesięcioleci dyskusję, czy scjentologia jest religią czy kultem, która uwikłała Time Warner w kosztowny dziesięcioletni proces z sektą i doprowadziła do zamknięcia portalu Cult Awereness Network.
Belgowie, zamiast atakować prywatne przekonania członków Kościoła, wzięli pod lupę jego publiczne działania, zwłaszcza te dotyczące prawa do prywatności członków sekty i jego praktyk medycznych.
Tym razem scjentologom ciężko się będzie wybronić. Ważną częścią ich przesłania jest obietnica rozwiązania problemów medycznych wiernych. W 2009 roku Kościół scjentologiczny został skazany we Francji za „wywieranie nacisku na wiernych, skłanianych do płacenia dużych sum pieniędzy za wątpliwe leki i metody terapii”. Wyrok ten utrzymał się w wyższych instancjach w lutym zeszłego roku. Jednym z najgłośniejszych przedsięwzięć dobroczynnych Kościoła jest program antynarkotykowy Narconon, dysponujący dziesiątkami placówek w kilku krajach. Nie ma jednak żadnych naukowych dowodów, że „Detoks Hubbarda” rzeczywiście jest pomocny w walce z ciężkimi uzależnieniami. W dodatku na programie ciąży śledztwo w sprawie kilku niewyjaśnionych zgonów w Arrowhead, flagowej placówce Narcononu w Oklahomie.
Terapia dla uzależnionych to tylko wierzchołek góry lodowej; scjentolodzy mają ambicje, by swoimi metodami zastąpić całą niemal konwencjonalną medycynę. Różne biografie L. Rona Hubbarda opisują jego problemy psychiczne. Po śmierci w 1986 roku w jego ciele znaleziono duże dawki hydroksyzyny – wydawanego na receptę silnego leku przeciwlękowego. A przy tym sam Hubbard publicznie okazywał psychiatrii i psychiatrom wyłącznie pogardę. Jednym z powodów wybuchu Sweeneya była zorganizowana przez Kościół wystawa Przemysł śmierci, przedstawiająca współczesną psychiatrię jako nazistowską pseudonaukę, odpowiedzialną za zbrodnie holocaustu. W wywiadzie dla telewizji ABC sprzed 20 lat następca Hubbarda na stanowisku lidera sekty, David Miscavige, objaśniał walkę Kościoła z psychiatrią przy pomocy jeszcze bardziej kosmicznych pojęć: „Jest na tej planecie grupa ludzi, którzy postrzegają nas jako zagrożenie dla własnej egzystencji i nie cofną się przed niczym, by nas powstrzymać. To ludzie z kompleksu zajmującego się zdrowiem psychicznym. To nie my zaczęliśmy z nimi wojnę”.
Jedną z ofiar tej wojny był mój ojciec, którego błyskotliwą karierę w wojsku przerwała psychoza maniakalno-depresyjna. Po opuszczeniu armii, zamiast szukać sensownej pomocy psychiatrycznej, pogrążył się w pseudonaukowym bełkocie scjentologii.
Religie ciskają największe gromy na swoich najbliższych konkurentów. Niechęć scjentologii do psychiatrii i psychoterapii wskazuje na jej ukrytą zależność od nich. Podstawową praktyką Kościoła jest audytowanie, podczas którego wierny jest przypięty do prymitywnego urządzenia mierzącego reakcje skórno-galwaniczne (E-metru) i wypytywany o swoje życie seksualne, traumy, lęki, koszmary. Oznaki stresu, mierzone za pomocą zmian w przewodnictwie skóry, są oznaczane jako „pływające igły”; celem sesji jest wywołać ich jak najwięcej. Audytowanie to nic innego jak psychoanaliza pod wykrywaczem kłamstw.
Ale to nie koniec. Sesje są zazwyczaj nagrywane, a w głównej siedzibie Kościoła w Clearwater na Florydzie są rejestrowane za pomocą ukrytych kamer, co tworzy system swoistego psychologicznego monitoringu. Inne tego typu praktyki, jak spowiedź czy psychoterapia, tradycyjnie cieszyły się gwarantowaną przez prawo poufnością. Rosnąca literatura na temat sekty pokazuje, jak poufne informacje zdobyte w trakcie sesji były wynoszone na zewnątrz, wykorzystywane do manipulacji i szantażu.
„Vanity Fair” twierdzi, że do złamania reguły poufności doszło w przypadku irańsko-brytyjskiej aktorki Nazanin Boniadi, szykowanej przez sektę na nową żonę Toma Cruisa przed Katie Holmes. Nazanin spotykała się z innym scjentologiem; sekta miała zapoznać ją z poufnymi informacjami na temat jej partnera, by sprowokować ich zerwanie. Lawrence Wright twierdzi, że obecny lider sekty, David Miscavige, groził ujawnieniem prawdy o orientacji seksualnej wcześniejszej maskotki Kościoła, Johna Travolty: „To pedał – wyautujemy go”.
Ciągle z przerażeniem myślę o tym, jak mój psychicznie niestabilny ojciec zareagowałby na takie nadużywające narzędzi terapeutycznych manipulacje. On sam zniknął w 1996 roku. Dopiero niedawno odkryłem, że w 2008 roku został pochowany niedaleko głównej kwatery scjentologów w Wielkiej Brytanii w East Grinstead.
Dzięki belgijskiej prokuraturze sądy zbadają wreszcie związane z sektą przypadki łamania zasady poufności, wymuszeń i potencjalnych szantażów, a nie jej niedające się zweryfikować kosmiczne opowieści. I być może scjentolodzy w końcu poniosą odpowiedzialność za swoje działania.
Peter Jukes – dziennikarz i scenarzysta. Autor książki Fall of the House of Murdoch. Wkrótce ukaże się jego kolejna publikacja Dad, L. Ron and Me. Mieszka w Londynie.