Takiego entuzjazmu, jaki zapanował w ostatnią sobotę po południu w Czechach, nie pamiętają najstarsi kibice hokeja.
– To rewolucja, stary! – napisał do mnie przyjaciel, który na ogłoszenie wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich czekał w sztabie wyborczym Karela Schwarzenberga. – To rzeczywiście niesamowite – zgadza się publicysta dziennika „Lidove noviny” Tomáš Němeček. – Wszyscy rozmawiają o wyborach. – W praskich kawiarniach? – dopytuję sceptycznie. – W niedzielę byłem w Opawie [60-tysięczne miasto przy granicy z Polską – przyp. AK.] – odpowiada niezrażony Němeček. – W tamtejszych gospodach ludzie też nie mówią o niczym innym.
Od flaków z olejem do czarnego konia
Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że pierwsze powszechne wybory prezydenckie w Czechach będą nudne jak flaki z olejem. Sondaże od roku (!) dawały pewne zwycięstwo Janowi Fischerowi, byłemu szefowi Głównego Urzędu Statystycznego, o którym przeciętni Czesi usłyszeli w 2009 roku, gdy został premierem tzw. rządu fachowców. Jesienią ubiegłego roku zaczął go doganiać były socjaldemokratyczny premier Miloš Zeman i wydawało się pewne, że w drugiej turze 25–26 lutego zmierzą się ci dwaj politycy.
W noworoczny wieczór wydarzyło się jednak coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Kończący swoją drugą kadencję prezydent Václav Klaus ogłosił amnestię z okazji dwudziestej rocznicy powstania Republiki Czeskiej. W całym kraju zawrzało, gdy okazało się, że na wolność wyjdzie jedna trzecia odsiadujących wyroki, czyli siedem tysięcy ludzi, a kary unikną aferzyści zamieszani w afery korupcyjne z lat 90. ubiegłego wieku (czyli z okresu, kiedy Václav Klaus był wszechwładnym premierem). Ponad 80 proc. obywateli i dziesiątki prawników i osób publicznych wypowiedziało się przeciw decyzji ustępującego prezydenta, którą powszechnie odebrano jako spłatę długu wobec dawnych kompanów. – Masaryk mawiał: „Nie bać się i nie kraść” – napisał redaktor naczelny internetowego dziennika „Česká pozice” István Léko. – Klaus to rozwinął: „Kraść i wytrzymać” [do amnestii].
Fala oburzenia na całą klasę polityczną wzbierała od dawna i wreszcie znalazła ujście. Powinien był na tym skorzystać niezwiązany z żadną partią Jan Fischer, ale na ostatniej prostej pogrążyły go nieudane występy w debatach telewizyjnych i fakt, że przed 1989 rokiem był członkiem partii komunistycznej. Jesienią na ulicach miast pojawiły się fałszywe billboardy Fischera z hasłem: „Najzdolniejsi byli w partii” (niektórzy ponoć dali się nabrać). Czarnym koniem wyborów okazał się więc szef dyplomacji, Karel Schwarzenberg, który zebrał głosy wielkomiejskiej inteligencji, najbardziej zagorzałych przeciwników Zemana i sporej części młodzieży.
Książe pan z irokezem…
75-letni Karel Schwarzenberg ma wiele cech, które w egalitarnych, laickich i mocno ksenofobicznych Czechach powinny go dyskwalifikować. Jest arystokratą z podwójnym, czeskim i szwajcarskim obywatelstwem, większą część życia spędził za granicą, a w ojczystym języku mówi mniej więcej tak, jak „książę pan” z bajki o Rumcajsie. Nie jest jednak kojarzony z jałowym partyjniactwem i niewątpliwie ma klasę. Popularny plakat przedstawia go jako punka – Schwarzenberg to chyba jedyny czeski polityk, któremu z „irokezem” do twarzy.
Urodził się w 1937 roku Czechach, skąd w 1948 roku uciekł wraz z rodzicami, gdy władze przejęli komuniści. Przed 1989 rokiem wspierał finansowo i organizacyjnie opozycję demokratyczną. Po aksamitnej rewolucji został szefem kancelarii prezydenta Václava Havla i jednym z jego najważniejszych doradców. Z byłym prezydentem połączyła go przyjaźń; byli praktycznie nierozłączni. Pamiętam, jak podczas spotkania byłych dysydentów w Pradze w 2006 roku Havel nie zamienił z nikim z obecnych ani słowa; powiedziawszy, co miał do powiedzenia z mównicy, opuścił zgromadzenie w towarzystwie Schwarzenberga. Po czym wsiedli do limuzyny księcia. Kierował szofer, oczywiście.
W tym samym 2006 roku Karel Schwarzenberg został szefem dyplomacji w centroprawicowym rządzie Mirka Topolánka. Nominowała go partia Zielonych (popierana wtedy przez Havla). Przed wyborami parlamentarnymi w 2010 roku stanął na czele utworzonej ad hoc partii TOP09, która skupiła egzotyczne grono uciekinierów z tonącej partii ludowej i działaczy samorządowych. Już wtedy mówiono, że twórcom topki przyświeca tak naprawdę jeszcze jeden cel – partia ta miała być wehikułem wyborczym, który wyniesie księcia Schwarzenberga na Hrad. Wtedy wydawało się to niemożliwe. Teraz jest całkiem prawdopodobne.
… kontra kandydat prowincji
Jego kontrkandydat nie powiedział jednak jeszcze ostatniego słowa. Miloš Zeman miał najlepszy wynik w pierwszej turze (24,2 proc. głosów, Schwarzenberg 23,4 proc.). Wygrał w większości województw, a także na robotniczym Śląsku i Morawach. Jest kandydatem prowincji, niewielkich miasteczek i wsi, gdzie nikt mu nie wypomina afer korupcyjnych z czasów, gdy był premierem (1998–2002).
Zeman jest także do przyjęcia dla komunistów i – paradoksalnie – dla najwierniejszych zwolenników Klausa. – Schwarzenberg reprezentuje obóz post-havlowski, Zeman to kontynuacja „klausizmu” innymi środkami – uważa Jiří Pehe, znany politolog i współtwórca socjaldemokratycznego think-tanku CESTA (DROGA). – Ten podział ma zasadnicze znaczenie, jest ważniejszy niż różnice między prawicą i lewicą – dodaje.
Václav Klaus i Miloš Zeman znają się od lat, jeszcze sprzed „aksamitnej rewolucji” 1989 roku. Klaus stanął potem na czele rodzimej prawicy, Zeman przejął ster niekomunistycznej lewicy i w 1998 roku został premierem mniejszościowego gabinetu socjaldemokratów. Obywatelska Partia Demokratyczna (ODS) Klausa tolerowała jego rządy w zamian za posady w parlamencie, udziały w spółkach skarbu państwa, a przede wszystkim zamiecenie pod dywan afer korupcyjnych z czasów tzw. prywatyzacji kuponowej.
Ta zmowa polityków, oficjalnie nazwana „umową opozycyjną”, podważyła zaufanie wyborców do rodzimych partii, a jej największym krytykiem był Václav Havel. Po czterech latach rządów Zeman trafił na zieloną trawkę: jego własna partia socjaldemokratyczna (ČSSD) nie poparła go w wyborach głowy państwa w 2003 roku. Teraz problem polega na tym, że choć oficjalny kandydat ČSSD Jiří Dienstbier w ostatnich wyborach uzyskał zaskakująco dobry wynik (16,1 proc.), to jednak doły partyjne i większość lewicowego elektoratu nadal są za Zemanem. Dlatego kierownictwo ČSSD już w ubiegłą sobotę wieczorem niechętnie udzieliło mu swojego poparcia.
– Socjaldemokraci musieli go poprzeć, inaczej ryzykowaliby rozłam – uważa Jiří Pehe. Zgadza się z nim Tomáš Němeček. – Zeman na Hradzie to fatalna wiadomość dla socjaldemokratów. Jest silny i mściwy, wciąż mówi o „zdradzie”, a tych 24 posłów ČSSD, którzy w 2003 roku zagłosowali przeciwko niemu, nazywa „szczurami”. Kierownictwo lewicowej partii nie mogło jednak poprzeć Schwarzenberga.
Rozgrywki na lewicy
Mimo to, wbrew oficjalnemu stanowisku partii, znaczący politycy ČSSD: były premier Vladimír Špidla, wpływowy poseł Lubomír Zaorálek oraz Jiří Dienstbier, już opowiedzieli się przeciw kandydaturze Zemana. Zarzucają mu, że jest związany z „praska mafią”, która miała sfinansować jego kampanię wyborczą. Mówi się też o wątku rosyjskim. – Tak naprawdę tylko porażka Zemana daje szansę na rozwój i modernizację partii socjaldemokratycznej – twierdzi Jiří Pehe.
Zwycięstwo Schwarzenberga byłoby na rękę kierownictwu socjaldemokracji, bo ostatecznie utrąciłoby Zemana. Jest obojętne rządzącej ODS, ponieważ ta partia i tak zmierza ku nieuchronnej porażce w wyborach za dwa lata (jej oficjalny kandydat dostał tylko nieco ponad 2 proc. głosów!). Nie miałoby też ono – wbrew pozorom – większego znaczenia dla macierzystej partii księcia, TOP09, która tylko w razie jakiegoś cudu znajdzie się w następnym parlamencie. Twarzą tego ugrupowania jest bowiem wyjątkowo niepopularny minister finansów Miroslav Kalousek. Jeśli Schwarzenberg przepadnie w drugiej turze, to właśnie za sprawą swego kompana, firmującego politykę bolesnych cięć budżetowych.
ČSSD, którą w sondażach popiera około 40 proc. wyborców, ma największe szanse na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2014 roku. Nad niekomunistyczną lewicą unosi się jednak groźne memento: już cztery lata temu miała triumf w zasięgu ręki, a mimo to zabrakło jej kilku procent, by przejąć władzę. Stało się tak za sprawą niewielkiej, pozaparlamentarnej partyjki z nazwiskiem polityka na „Z” w nazwie (Strana Práv Občanů ZEMANOVCI). Obecny centroprawicowy rząd, uznawany powszechnie za najgorszy od 1989 roku, zawdzięcza więc swoje istnienie także Zemanowi.
Prezydent Miloš Zeman nie angażowałby się raczej w sprawy europejskie i zagraniczne. Jego głównym zajęciem byłby demontaż rodzimej sceny politycznej lub przynajmniej wymiana kierownictwa ČSSD, a celem – powstanie lewicowego rządu, prawdopodobnie z udziałem komunistów. Prezydent Karel Schwarzenberg przeciwnie – nie mieszałby się do rodzimej polityki, natomiast występował na arenie międzynarodowej, nawiązując do proeuropejskiej linii Václava Havla.
Największy paradoks tych wyborów polega więc na tym, że kandydat, który pozornie zachwiał(by) status quo – Karel Schwarzenberg – tak naprawdę jest na rękę tym wszystkim, którym status quo odpowiada.
Aleksander Kaczorowski jest publicystą i tłumaczem literatury czeskiej, redaktorem naczelnym kwartalnika „Aspen Review Central Europe”.