T. boi się, że jest nosicielem wirusa HIV. Ma dwadzieścia pięć lat, kończy ostatni rok studiów, biegle mówi w trzech językach. Nie jest ani głupi, ani zabobonny. Nigdy dotychczas nie uprawiał seksu, nie zażywa narkotyków, mówi, że rzadko choruje. A jednak co dwa miesiące chodzi na badania. Ma dziewczynę. Zanim zdecydowali się na związek, dziewczyna przepytała go, czy jest przeciwny współżyciu przed ślubem. Powiedział, że oczywiście nie, nie ma z tym żadnego problemu. Są ze sobą ponad sześć miesięcy. Jeszcze ani razu nie uprawiali seksu.
Dla T. ślub nie gwarantuje, że nie zostanie zakażony.
***
N. opowiada mi o ciotce, która została zakażona przez męża, który ją zdradzał. Kiedy poczuła się źle, mąż nic jej nie powiedział, także w trakcie pogarszającej się choroby. Powiedział jej wreszcie lekarz. Ciotka wysłuchała lekarza, odebrała leki i wróciła do domu, do męża, który jej nadal nic nie mówił. Dopiero, kiedy sam zaczął chorować, wreszcie wyznał prawdę. Tak się złożyło, że zmarł pierwszy, a ciotka do końca życia modliła się codziennie za jego duszę.
N. chce nakręcić film o ciotce. Nie ma na film pieniędzy. Mieszka z chłopakiem jednym pokoju w największym getcie w Harare, za pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Ale jak zdobędzie pieniądze i pomoc, to jest przygotowana – wie już, jak zakończy film. Ostatni kadr pokaże ciotkę, chudą, schorowaną, pomarszczoną, starą jak na swój młody wiek – na kolanach, z ramionami wzniesionymi w górę, i łzy spływające po jej twarzy.
***
Mama R. opuściła rodzinę, kiedy miał zaledwie trzy lata. Nie pamięta jej, wychowała go ciotka wraz z jego ojcem. Pewnego dnia, gdy miał dwadzieścia lat, zadzwoniła do niego. Chciała go przeprosić. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz – powiedziała – ale bardzo cię kocham. Rok później zmarła na AIDS. Wcześniej zażywała leki, wszystko było dobrze, aż pewnego dnia pokłóciła się z siostrą i wyjechała. Przez parę tygodni nie brała leków, zachorowała, a potem już było za późno. Na pogrzebie R. dowiedział się o trzech rodzinach swojej mamy. O innych mężach. O innych dzieciach. O przekonaniu, że przebaczenie dla takiej jak ona jest niemożliwe, nie do zdobycia. Tego dnia, mówi mi, stał się mężczyzną. Mężczyzną który żyje i kocha swoje życie. Opowiada to z godnością i choć widzę w nim mężczyznę, chwilami prześwituje przez niego dziecko, chłopiec, który nadal nie rozumie, czemu jego mama przestała brać leki, czemu musiała umrzeć.
***
Na uniwersytecie Yale rozmawiamy o epidemii HIV w RPA. Dyskutujemy na temat książki Jonniego Steinberga Sizwe’s Test – o mężczyźnie z Transkei, który nie chce przetestować się na HIV, bo boi się, że gdyby się dowiedział, straciłby życie. Bo HIV to śmierć – być może nie fizyczna, ale społeczna. Trzeba brać leki codziennie, dołączyć do ludzi, którzy tworzą swoją własną społeczność, tożsamość polegającą na tym, że człowiek nie wstydzi się zakażenia, z dumą nosi „brudną krew”.
Rozmawiamy o książce opisującej człowieka, który wie o HIV wszystko, co powinien – a jednak nie chce się przebadać. Książka opisuje wstyd; napisał ją mężczyzna, homoseksualista, który pamięta brzemię wstydu w swoim życiu, o innym mężczyźnie, Sizwe, który nie tylko widzi, jak jego świat, podzielony na rasy, kolory, role – się rozpada, ale jeszcze musi poddać się upokorzeniu badania na HIV.
W pewnej chwili profesor pyta nas, czy test na HIV powinien być w RPA obowiązkowy.
Większość grupy jest za tym. Jedna dziewczyna mówi, że to by sprawiło, że wszyscy będą równi, więc być może pójdą też po leki. Inny chłopak, że to jedyny sposób, by przełamać tabu, zmusić ludzi do skonfrontowania się z prawdą. Dziwię się, jak szybko przeskoczyliśmy od demokracji i wolności do wymuszanych badań krwi.
Ale to typowe na Zachodzie, zwłaszcza gdy mówimy o Afryce – a jeszcze bardziej o wirusie HIV. Mimo że choroba – jakakolwiek choroba – to czysta biologia, zadanie dla medycyny, a jednak za naszą dyskusją kryje się czysto rasistowska frustracja: czemu czarni nie chcą się badać? Czemu wierzą w czarownice? Przecież jedyny sposób na akceptację, to mówić o czymś, nie wstydzić się. Niby to sprawa lekarzy, leków, laboratoriów, a jednak w RPA HIV – czyli jeszcze nie AIDS – to kwestia historii i społeczeństwa. AIDS pojawił się w RPA tuż po apartheidzie, kiedy plotki o chorobie, która miała wyniszczyć czarnych, aby biali mogli dalej rządzić krajem, wydawały się sensowne.
Czy zatem należy wymusić konfrontację z życiem przez obowiązkowe badanie krwi? Czy wyoutowanie powinno być obowiązkowe? Wierzymy, że ludzie powinni mieć prawo do prywatności, a czy powinni również mieć prawo do wstydu?
Nasz profesor mówi, że demokracja w większości miejsc na świecie jest koncesją, ustępstwem, wręcz porażką. „Nie po to walczyli – nie po to walczyli z opresją, aby móc przeżuwać resztki doświadczeń zachodniej Europy”. Być może ma rację – być może jest tak, że dopóki demokracja w miejscach takich jak RP, sztywno będzie opierać się jakimkolwiek zmianom czy interpretacjom, dopóki będzie sama sobie zaprzeczać i negować jakiekolwiek inne tradycje i światy, dopóty będzie nie tylko porażką, ale i upokorzeniem. Na ile tolerujemy wybory innych osób, ich wolności i różnice, a na ile zakładamy, że wszystko – wiara, interpretacja świata, a nawet nastawienie wobec choroby zawsze mają wyglądać tak samo?
Już niedługo nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Jakuba Janiszewskiego Kto w Polsce ma HIV?.