Nawet milion Argentyńczyków mogło wziąć udział w czwartkowym proteście na ulicach Buenos Aires przeciw polityce rządu Cristiny Fernandez de Kirchner.
Do demonstracji doszło również w pozostałych największych miastach Argentyny (między innymi Rosario, Cordoba, La Plata) i przed argentyńskimi placówkami dyplomatycznymi w Ameryce Łacińskiej, Europie Zachodniej, USA, Australii, Japonii i Izraelu. Masowe protesty, pozbawione formalnych liderów i oficjalnego patronatu rozdrobnionych partii opozycyjnych, narodziły się w mediach społecznościowych jako „8N” (8 Listopada). Ich uczestnicy gromadzili się pod hasłami sprzeciwu wobec korupcji, przestępczości, planów reformy konstytucji, a przede wszystkim osoby prezydent Cristiny Fernandez de Kirchner i jej polityki gospodarczej, określanej mianem „kirchneryzmu”. Wszystkie manifestacje łączył brak mówców i symboli partyjnych, zastąpionych przez flagi narodowe i ręcznie malowane transparenty, do tego wszędzie pojawiał się znak rozpoznawczy poprzednich antyrządowych protestów – cacerolazo, uderzanie w puste garnki.
Konsensus z Waszyngtonu czy z Buenos Aires?
Wszechobecne i głośne cacerolazos mogły zmylić postronnych obserwatorów co do przczyn manifestacji. Wbrew pozorom „8N” nie dotyczył bowiem ani rosnących cen żywności, ani trudności z codziennym utrzymaniem się najuboższych warstw Argentyńczyków. Taki charakter miało uderzanie w garnki w grudniu 2001 roku, kiedy zamieszki i masowe protesty zdesperowanych obywateli zakończyły dekadę rządów liberalnych i utorowały drogę do władzy małżeństwu Nestora Kirchnera i Cristiny Fernandez. Uczestnicy ruchu 8 Listopada chcą nawiązać do przełomowego charakteru politycznego tamtych wydarzeń. Jednak program protestów jest zwrócony w całkowicie przeciwną stronę.
Wydarzenia 2001 roku były konsekwencją dekady ścisłego realizowania przez rząd Carlosa Menema zasad „konsensusu waszyngtońskiego”. Deregulacja, prywatyzacja cięcia w sektorze publicznym, utrzymywania niskiej inflacji i wysokiego kursu powiązanego z dolarem peso zapewniły Argentynie uznanie międzynarodowych rynków finansowych i pozwoliły na szybki rozwój handlu zagranicznego oraz napływ zagranicznych kapitałów i inwestycji. Jednak spektakularny rozwój okupiony był rosnącym rozwarstwieniem społecznym, zduszeniem krajowego przemysłu oraz uzależnieniem od zagranicznych kredytów i importu dóbr konsumpcyjnych i kapitałowych, opłacanego dochodami ze sprzedaży produktów rolnych i nowymi pożyczkami. Cały system zawalił się w latach 1999–2001, gdy międzynarodowy kapitał, zaniepokojony kryzysami w Azji i Ameryce Łacińskiej, zaczął gwałtownie wycofywać się z Argentyny. Krajowy system bankowy przestał działać, a dotychczasowe rozwarstwienie społeczne dało o sobie znać ze zdwojoną siłą.
Gdy Nestor Kirchner obejmował rządy w 2003 roku, połowa Argentyńczyków żyła poniżej granicy ubóstwa.
Nic dziwnego że w tych warunkach nowy prezydent fundamentalnie odrzucił dotychczasowy model rozwoju. Wkrótce po objęciu władzy wraz z brazylijskim przywódcą Inacio Lulą da Silvą ogłosił zastąpienie „konsensusu waszyngtońskiego” przez „konsensus z Buenos Aires”. Odtąd harmonijny rozwój gospodarki, sprawny sektor publiczny i sprawiedliwa redystrybucja miały mieć pierwszeństwo przed walką z inflacją i deficytem.
Dekada Kirchnerów
Tak zdefiniowana polityka gospodarcza, nazwana z czasem „kirchneryzmem”, doprowadziła do skokowego wzrostu produkcji i spadku bezrobocia, dzięki którym Argentyna doświadczyła w ostatnich latach stałego wzrostu PKB oraz nasilonej imigracji zarobkowej z dotkniętego kryzysem południa Europy – zwłaszcza Hiszpanii. Od 2007 roku politykę męża kontynuuje prezydent Cristina Fernandez. Wraz z nasilaniem się światowego kryzysu gospodarczego, usiłując uniknąć powtórki katastrofy z lat 1999–2001, sięgała po coraz mocniejsze instrumenty. W 2008 roku doprowadziło to do pierwszego poważnego wstrząsu, gdy rząd podjął próbę nałożenia dodatkowego podatku na eksport produktów rolnych. Była to odpowiedź na postępującą „soizację” rolnictwa argentyńskiego (zdominowanie produkcji przez wielkie koncerny rolne produkujące wyłącznie na eksport, głównie soję, oleje roślinne, wołowinę i zboża), która prowadziła do ciągłego wzrostu cen żywności w kraju. Propozycja doprowadziła do gwałtownych protestów producentów rolnych w całej Argentynie i rozpadu stojącej dotąd z Kirchnerami Partido Justicialista, która rozpadła się na lewicowy, prezydencki Front dla Zwycięstwa i opozycyjnych Federalnych Peronistów (sam podatek ostatecznie został odrzucony w Senacie na skutek decydującego głosu oddanego przez wiceprezydenta Julio Cobosa, który następnie porzucił Front na rzecz opozycyjnej UCR).
Fernandez podjęła kolejne kontrowersyjne decyzje, nacjonalizując dziesięć największych prywatnych funduszy emerytalnych i sprywatyzowany za Menema koncern naftowy YPF. Jednocześnie zainicjowała ambitny program AUH („Powszechne Świadczenia na Dziecko”), będący pierwszą próbą radykalnego zmniejszenia dotychczasowych nierówności społecznych. AUH zakładało comiesięczne wypłaty 180 dolarów na dzieci z rodzin o najniższych dochodach lub pozbawionych formalnego zatrudnienia. Wypłaty uzależniono – wzorem słynnych brazylijskich projektów socjalnych Luli da Silvy – od systematycznego posyłania dzieci do szkół i na szczepienia. Program objął pięć milionów osób i od 2009 roku doprowadził do zredukowania o dwie trzeci ubóstwa dzieci i skrajnej nędzy, a ogólnego ubóstwa o około 25 procent.
W dolarowej klamrze
Te sukcesy pozwoliły Fernandez osiągnąć miażdżące zwycięstwo w ubiegłym roku, gdy wybrano ją drugą kadencję większością 54 procent głosów (następny kandydat Hermes Binner z Partii Socjalistycznej zdobył niecałe 17 procent.). Jednak już po roku drugiej kadencji jej poparcie spadło niemal o połowę. Przyczyniły się do tego kolejne radykalne posunięcia, mające pomóc Argentynie uciec przed spodziewanymi konsekwencjami światowego kryzysu i własnych strukturalnych problemów ekonomicznych. Rząd wpadł w błędne koło. Aby wspierać argentyński przemysł i ułatwić eksport jego produktów, „kirchneryzm” utrzymuje niski kurs peso. To, wraz z zwiększoną przez AUH i inne programy socjalne podażą pieniądza, prowadzi do inflacji, która przekroczyła obecnie 10 procent (według rządu) lub 25 procent (według opozycji). Inflacja zachęca Argentyńczyków do masowego oszczędzania w obcych walutach, co – wraz z intensywnym importem i kosztami zadłużenia zagranicznego – wyczerpuje rezerwy walutowe rządu, grożąc powtórką kryzysu sprzed dekady. Pierwszym środkiem zaradczym miały być ścisłe limity na import towarów. Ich wprowadzenie nie tylko zmniejszyło ilość zagranicznych dóbr konsumpcyjnych w sklepach, ale także uderzyło w rodzimy przemysł, korzystający z zagranicznych maszyn i półproduktów. W tej sytuacji rząd sięgnął po kolejny nieortodoksyjny instrument – „klamrę dolarową”, drastycznie ograniczająca możliwość zakupu dolarów za peso, zakazującą oszczędzania w dolarach i wprowadzającą podatek od płatności argentyńskimi kartami płatniczymi za granicą.
Posunięcia Fernandez, mające pomóc rządowi w gromadzeniu rezerw dolarowych, wywołały gniew przedsiębiorców i klasy średniej. Oliwy do ognia dolali zwolennicy Fernandez z Frontu dla Zwycięstwa, którzy rozpoczęli kampanię na rzecz zmiany konstytucji, by umożliwić prezydent kolejną reelekcję. Wszystko to było bezpośrednią przyczyną tegorocznych protestów, których kulminacją stał się „8 Listopada”. Choć użyto w nich rekwizytów pochodzących z antysystemowych demonstracji sprzed dekady, ich celem nie jest już walka z biedą i niesprawiedliwą dystrybucją. Głównymi hasłami protestów była obrona wolności gospodarczych przed „autorytaryzmem” rządu, wezwanie „Więcej pracy, mniej programów socjalnych” i sprzeciw wobec utrzymywania vagos („leni”) z „naszych pieniędzy”. Choć „8 Listopada” oficjalnie pozbawiony był patronatu politycznego, jego najbardziej aktywnymi rzecznikami w mediach i uczestnikami na ulicach Buenos Aires byli politycy opozycyjnej skrajnie prawicowej Propozycji Republikańskiej (PRO). Jej przywódca, burmistrz stolicy i radykalny krytyk rządu Mauricio Macri, stwierdził że jest „wzruszony, szczęśliwy i dumny z argentyńskiego narodu”, który „nie zamierza czekać kolejnych trzech lat na spełnienie swoich żądań”.
Rzeczywiste efekty polityczne czwartkowych demonstracji trudno ocenić, zwłaszcza w świetle sondaży, według których 80 procent obywateli sprzeciwia się kolejnej kadencji Fernandez, ale 40 procent deklaruje poparcie dla jej polityki.
Jednocześnie 70 procent obywateli źle ocenia działalność opozycji, rozbitej w Kongresie na pięć ugrupowań. W tym sensie protesty rzeczywiście przypominają zamieszki z 2001 roku, wymierzone w całą klasę polityczną i przebiegające pod hasłem „Wszyscy precz”. Trudno jednak nie zauważyć, że czwartkowe demonstracje przebiegają w dużym stopniu pod hasłami odrzucającymi redystrybucję i interwencjonizm państwowy. Zwycięstwo Nestora Kirchnera w 2003 roku było jednym z sygnałów odrzucenia przez Amerykę Łacińską neoliberalizmu i obrania przez region lewicowego kursu. Być może obecne protesty są sygnałem, że w Argentynie rodzi się nowa tendencja polityczna będąca prawicową odpowiedzią na kryzys.
Mateusz Roczon – absolwent Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ oraz student Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW.