Nie mnóżmy represji - mówi szef Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej.
Michał Sutowski: Apelujecie o zakończenie nieudanej „wojny z narkotykami”. Podajecie wiele argumentów na rzecz waszego stanowiska. Dlaczego wywołuje ono wciąż tak wielki opór, a kryminalizacja uzależnionych jest tak popularna?
Fernando Henrique Cardoso: Jak to zwykle bywa, mamy tu do czynienia z mieszanką ideologii i interesów; do najsilniejszych grup interesu należą oczywiście dealerzy narkotykowi, a właściwie całe kartele narkotykowe, które za nimi stoją. Za kryminalizacją użytkowników opowiada się często aparat policyjny, który w niektórych krajach żyje z kartelami w patologicznej symbiozie. Do tego dochodzą organa administracji blisko związane z aparatem ścigania – dobry przykład to amerykańska Drug Enforcement Agency.
Ale opinia publiczna nie została chyba zmanipulowana przez aparat ścigania i mafię?
Po pierwsze, działa w tym przypadku ideologia „prawa i porządku” zakładająca, że represje i surowe prawo to najlepsza metoda na rozwiązywanie problemów społecznych. Po drugie, mamy narrację „religijną”: uzależnienie traktowane jest w kategoriach grzechu, a narkotyki stają się przejawem demonicznego Zła. Po trzecie, działają fałszywe stereotypy „medyczne” – na przykład ten, że sięganie po marihuanę automatycznie prowadzi do uzależnienia od coraz twardszych narkotyków. I wreszcie mamy pewne lokalne zwyczaje czy przekonania na temat tego, co to właściwie jest narkotyk i które z nich są najbardziej szkodliwe. W niektórych krajach największym zagrożeniem dla zdrowia publicznego jest alkohol, a mimo to jest powszechnie akceptowany społecznie i zakorzeniony kulturowo.
Czyli mamy bardzo dużo problemów. Gdzie upatruje pan szans na zmianę zbiorowych przekonań?
Przede wszystkim w tym, że coraz wyraźniej widzimy klęskę dotychczasowej polityki narkotykowej prowadzonej pod hasłem „wojny z narkotykami”. W ostatnich latach w bardzo wielu krajach sprowadzała się ona do represji na niemal wszystkich poziomach, zaczynając od produkcji narkotyków, gdzie przybrała postać faktycznej wojny z użyciem zwykłych środków militarnych…
Myśli pan o Meksyku?
Też, ale przede wszystkim o Afganistanie; do pewnego stopnia również o moim kraju, Brazylii, czy wcześniej Boliwii. Efekty tej wojny z producentami są mizerne – liczba upraw nielegalnych substancji wcale nie spadła. Do tego dochodzi represjonowanie konsumentów, to znaczy prostu ściganie użytkowników, w tym uzależnionych, i wsadzanie ich do więzienia. A także – last but not least – blokowanie myślenia i dyskutowania o możliwych rozwiązaniach problemów, jakie wiążą się z narkotykami.
Wsadzanie do więzienia nie odstrasza przed sięganiem po szkodliwe substancje?
Nie tylko nie odstrasza, ale powoduje całą masę problemów społecznych, o kosztach nie wspominając. W Stanach Zjednoczonych za przestępstwa narkotykowe siedzi w więzieniach dosłownie kilkaset tysięcy ludzi. W Ameryce Łacińskiej nieco mniej, ale u nas to wynika z faktu, że mamy po prostu mniej miejsc w więzieniach, a wymiar sprawiedliwości jest bardziej skorumpowany – łapówka pozwala uniknąć więzienia. Zarazem jednak nieostrość prawa pozwala na silniejsze represje; wielu ludzi skazuje się za handel narkotykami, choć dowiedziono im jedynie posiadanie nielegalnych substancji. Do tego dochodzi kwestia rasowa: jeśli przejrzeć statystyki osadzonych za przestępstwa narkotykowe w USA, okaże się, że od 70 do 80 procent z nich to czarni – tak jakby biali nie palili marihuany…
Nie zapominajmy też, że nie ma więzień „wolnych od narkotyków”. Zakład karny to jedno z niewielu miejsc, w których faktycznie następuje bardzo łatwe przejście od narkotyków miękkich do coraz twardszych i bardziej szkodliwych. A jeśli jeszcze dodamy, jak wielu więźniów zaraża się różnymi chorobami, na przykład przez wspólne strzykawki, będzie oczywiste, że wsadzanie do więzień nie rozwiązuje problemu uzależnień, tylko powiększa wynikające z nich szkody.
Co zatem proponujecie?
Ograniczajmy popyt na narkotyki i kontrolujmy go – zamiast likwidować produkcję i redukować podaż.
Weźmy przykład Brazylii: marihuana nie jest u nas legalna, ale możesz ją kupić na każdym rogu, czarny rynek dostarcza jej niemal wszędzie, od gett po uniwersytety. Jeśli zaczniemy to regulować, zamiast po prostu zakazywać, wówczas mamy szansę uzyskać pewną kontrolę nad tym zjawiskiem.
Czy „regulacja” oznacza „legalizację”?
Niekoniecznie – pełna legalizacja jest o tyle skomplikowana, że zakłada przede wszystkim kontrolę produkcji przez państwo. Do regulacji popytu, o którą nam chodzi, wystarczy nałożenie pewnych ograniczeń, na przykład ściganie konsumpcji w miejscach publicznych, użyczania czy sprzedawania narkotyków osobom nieletnim albo posiadania ich na terenie szkół. Na podobnej zasadzie rozważano różne metody ograniczenia zużycia tytoniu – i poza skrajnymi przypadkami, jak na Tasmanii, zdecydowano się na połączenie różnych rozwiązań, na przykład zakazu palenia w miejscach publicznych z szeroką kampanią prewencyjną.
Kontrola zamiast prostego zakazu – to przynosi coraz lepsze efekty.
Ale jak można regulować coś, co – w odróżnieniu od tytoniu – jednak jest nielegalne?
Doskonały przykład dała Portugalia, która zdekryminalizowała posiadanie wszystkich narkotyków, wychodząc z słusznego założenia, że ich podział na „twarde” i „miękkie” jest dość arbitralny. Bo przecież sporadyczne zażywanie „twardego” narkotyku może nie mieć żadnych konsekwencji, a zażywanie „miękkiego” dzień i noc prowadzi do katastrofy. Osoby przyłapane na posiadaniu narkotyków poniżej ustalonych ilości zostają postawione przed tzw. komisją odwodzenia – jest to pewna uciążliwość i zawiera pewien element kary, ale nie o charakterze kryminalnym, ponieważ komisja to nie sąd, a stanięcie przed nią nie kończy się wpisem do rejestru karnego. Komisja decyduje, czy dana osoba w ogóle jest uzależniona, czy jest tylko tzw. użytkownikiem rekreacyjnym, a także jakie postępowanie – na przykład skierowanie do psychologa albo na określoną terapię – byłoby w jej przypadku najwłaściwsze.
Oczywiście musimy pamiętać, że w Portugalii takie podejście było o tyle łatwe do wprowadzenia, że poziom przemocy jest raczej niski, państwo dość sprawne, a ubóstwo i problemy społeczne mają umiarkowany zasięg.
A co z krajami, gdzie te problemy są dużo poważniejsze? A zwłaszcza – gdzie są ogromne nierówności? Kraje o bardzo represyjnym podejściu do narkotyków, takie jak USA, Rosja czy Tajlandia, dzieli poziom bogactwa, ale łączy duże rozwarstwienie społeczne.
Akurat w tych trzech krajach mamy do czynienia z bardzo podobnym przechyłem ideologicznym na rzecz represji i rozwiązywania problemów społecznych za pomocą instrumentów karnych. Ale to nie jest tak, że kraje o dużym rozwarstwieniu społecznym i wysokim poziomie ubóstwa są skazane na brutalną politykę. Weźmy Brazylię: nie jest biedna, ale żyje tu wielu biednych ludzi; państwo przez długi czas nie mogło sobie poradzić z zapewnieniem elementarnego bezpieczeństwa w miastach, całe dzielnice były opanowane przez gangi narkotykowe. Wciąż są u nas ludzie, którzy uważają, że zamykanie do więzienia za posiadanie niewielkich nawet ilości narkotyków rozwiązuje problem. Tyle że jak dotąd go nie rozwiązało.
Państwo postawiło w końcu na odzyskiwanie kontroli nad opanowanymi przez gangi terytoriami, wprowadziło coś w rodzaju „okupacji” terytoriów wcześniej zajętych przez grupy przestępcze. Ale zasadniczym celem, obok dezorganizacji gangów, a zatem zwalczenia podaży narkotyków, było wyzwolenie zwykłych ludzi. Chodziło o zapewnienie im możliwości normalnego funkcjonowania, stworzenie warunków do życia i zarabiania na nie, dostarczenie podstawowych usług socjalnych. Bo co z tego, że pozamyka się producentów i handlarzy, skoro narkotyki pozostaną jedynym dostępnym źródłem utrzymania?
Czy ta strategia okazała się skuteczna?
Jeszcze za wcześnie, by to ocenić. Udało się w dużej mierze zdezorganizować gangi. Nie wykorzeniono zupełnie działalności przestępczej, ale przynajmniej ją rozproszono – jest coraz mniej „jąder ciemności”, to znaczy miast opanowanych całkowicie przez gangi, gdzie warunki życia były naprawdę straszne. To były strefy podwójnej jurysdykcji, mówiąc nieco przewrotnie. Formalnie obowiązywało prawo państwowe, a realnie prawo gangów narkotykowych. Pod tym względem mamy duży postęp. A czy uda się odbudować społeczne zaufanie i stworzyć realną infrastrukturę socjalną – pokaże przyszłość.
Powiedział pan, że legalizacja to skomplikowana sprawa – ale niektóre kraje już jej próbują.
To prawda. Niedawno prezydent Urugwaju podjął taką decyzję, w moim przekonaniu słuszną i godną uznania – o legalizacji marihuany i stworzeniu monopolu państwa na jej produkcję. Ale to jest możliwe w kraju, gdzie ogólny poziom przemocy i przestępczości związanej z narkotykami jest dużo niższy niż na przykład w Brazylii. U nas decyzja państwa o wprowadzeniu monopolu na produkcję marihuany odebrałaby zajęcie całej rzeszy ludzi – sieć powiązań między zorganizowanym światem przestępczym a produkcją i handlem marihuaną jest u nas jeszcze zbyt wielka.
Ma pan za sobą wiele lat politycznej kariery – przez dwie kadencje był pan prezydentem wschodzącego mocarstwa. Kto pana zdaniem ma największe szanse wpłynąć na zmianę represyjnej polityki narkotykowej na świecie? Rządy państw, międzynarodowa opinia publiczna, a może organizacje pozarządowe?
To musi być szeroka koalicja z udziałem różnych podmiotów. Po pierwsze, międzynarodowych organizacji pozarządowych, takich jak choćby Światowa Komisja ds. Polityki Narkotykowej, które starają się wspólnie z mediami wpływać na opinię publiczną. Po drugie, samych rządów państw, w których interesie leży przecież racjonalne rozwiązywanie problemów, redukcja ich kosztów społecznych i ekonomicznych. Po trzecie, sojusznikiem może być również biznes, któremu zależy na stabilnym otoczeniu społecznym – wojna z narkotykami bywa w interesie gangów czy aparatu wojskowego, ale już nie lokalnych przedsiębiorców.
Musimy szukać sojuszników w elastyczny sposób, w zależności od warunków specyficznych dla danego kraju.
Przede wszystkim jednak musimy przekonać opinię publiczną, że nie chodzi o to, by środki psychoaktywne w każdej postaci usunąć ze społeczeństwa – bo historia nie zna takiego, które byłoby od takich substancji wolne.
Ideologia „społeczeństwa wolnego od narkotyków” jest fałszywa, bo arbitralnie określa, które substancje traktujemy jak narkotyki, a które nie – te, które są kulturowo oswojone, na przykład alkohol, nazywamy po prostu inaczej.
Nawet jeśli bywają bardziej szkodliwe od tych nielegalnych i „nieoswojonych”.
Tak, nawet jeśli przynoszą więcej szkód. A przecież chodzi o to, by zrozumieć, że różne substancje towarzyszą nam od wieków w niemal każdej kulturze – i że niektóre z nich powodują szkody dla jednostki i społeczeństwa. I to właśnie szkody musimy ograniczać, zamiast mnożyć bezsensowne i kosztowne represje.
Fernando Henrique Cardoso (1931) – profesor socjologii, absolwent Uniwersytetu w Sao Paulo; w latach 1995-2002 prezydent Brazylii, członek Brazylijskiej Partii Socjaldemokratycznej. Obecnie jest członkiem Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej.