Kongres Kobiet, a feminizm jest jego częścią, ma szansę realnie zmienić sytuację kobiet w Polsce. Ma szanse zmienić sytuację mężczyzn, bo i ich obejmą zmiany, o jakie walczy.
„W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie pomagały innym kobietom”. Te słowa wypowiedziane przez Madeleine Albright można było usłyszeć podczas tegorocznego Kongresu Kobiet kilkakrotnie. Hasło tegorocznego Kongresu „Przedsiębiorczość, aktywność, niezależność” miało przekonać kobiety, że mogą: mogą być aktywne, mogą działać w swoich lokalnych społecznościach i walczyć o zmiany, że mogą powiedzieć „nie”, gdy ktoś je poniża, upokarza, mogą zareagować, kiedy są świadkami przemocy. Tak rozumiano te trzy hasła podczas paneli dyskusyjnych. „Przedsiębiorczość” nie została może należycie zdefiniowana, ze słowem tym kłopot miała np. Agnieszka Graff, która w swoim wystąpieniu zgłaszała wątpliwości co do tego określenia. Ale kiedy posłuchało się przez dwa dni dziesiątek wystąpień kobiet, nie można mieć wątpliwości, że Kongresowi przyświeca jeszcze jedno hasło: „Solidarność”.
Z przedsiębiorczością jest taki m.in. kłopot, że kiedy się o niej mówi, łatwo wpaść w pułapkę gloryfikacji tych kobiet, które same wzięły sprawy w swoje ręce i nie czekały, aż im państwo wybuduje żłobek i przedszkole – zrobiły to w swojej firmie same. Brawo. Szacunek. Nadzieja, że inni pracodawcy wezmą przykład. Tylko że nie może być tak, że główny przekaz, jaki płynie z takiej historii, to „zrób to sama”. Psim obowiązkiem państwa jest wspieranie rodzin, wspieranie ich w opiece nad dziećmi, opieka ta spada głównie na kobiety, więc to one głównie o potrzebie takiej pomocy ze strony państwa mówią. I oczekują, że zostaną wysłuchane. Przywołana wyżej historia o pracodawczyni, która przedszkole założyła, może być tylko przykładem dla państwa, że warto, a dla obserwatorów Kongresu, że solidarność kobiet jest bardzo silna i że to one reagują pierwsze, zanim zareaguje państwo.
Kobieca solidarność przez lata była dla państwa okazją do wycofywania się ze swoich obowiązków. Mówienie: „kobiety sobie poradzą” usprawiedliwiało wszystko. Nie ma żłobka – kobiety sobie poradzą, zostaną w domu, poproszą babcię o pomoc. Potrzebna jest stała opieka nad osobą straszą – kobiety sobie poradzą, zostaną w domu, poproszą krewną o pomoc. Przemoc domowa – tu, mam nadzieję, nikt z rządzących nie śmie powiedzieć, że kobiety sobie poradzą, ale w praktyce tak to wygląda. Tylko koleżanka może mnie zrozumieć i wesprzeć. Restrykcyjna ustawa aborcyjna – kobiety sobie poradzą – i sobie radzą, robiąc rocznie ponad 100 tys. aborcji poza systemem, najczęściej to przyjaciółki pomagają w przejściu przez piekło podziemia aborcyjnego. Kongres Kobiet odwołuje się do tej solidarności, wzmacnia solidarność między kobietami z różnych stron Polski, z różnych światów.
Czytaj postulaty IV Kongresu Kobiet
Jeśli nadal ktoś mówi, że pracodawczyni i pracownica nigdy się nie dogadają, bo mają odmienne interesy, to Kongres pokazuje, że pewna część tych interesów jest zbieżna. I pracodawczyni i pracownica, gdy spotkają się z przemocą domową, będą w tak samo beznadziejnej sytuacji. I jedna, i druga będą głosować w wyborach i ważne jest, żeby miały szanse wybierać kobiety (prof. Fuszara podczas Kongresu Kobiet pokazała, że ustawa kwotowa nie działa najlepiej i wymaga nowelizacji). I jedna, i druga, gdy urodzi dziecko, będzie oceniana przez otoczenie przez pryzmat mitu Matki Polki i będzie krytykowana, gdy standardów mitu tego nie spełnia.
We wszystkich tych przypadkach ważna jest solidarność kobiet, ale nie po to, żeby się wspierały i pocieszyły – choć i to jest potrzebne – ale po to, żeby wspólnie zawalczyły z państwem. Bo psim obowiązkiem państwa jest reagować na przemoc domową, wspierać jej ofiary czy dbać o takie rozwiązania ustawowe, które wyrównają szanse kobiet w polityce.
Najważniejsze pytania, i te chyba co roku pojawiają się, kiedy mowa o Kongresie Kobiet, to pytania o to, co te wszystkie przedsiębiorcze, aktywne i niezależne kobiety ze swoją przedsiębiorczością i aktywnością zrobią. Co kobiety sukcesu zrobią ze swoim sukcesem? Socjologia opisuje takie zjawisko jak „zwijanie drabiny”. Kobiety sukcesu, gdy już uda im się wspiąć na szczyt, zwijają za sobą drabinkę, żeby żadna ich koleżanka za nimi nie poszła. A ze szczytu wygłaszają później mądrości w stylu: „Jeśli mi się udało, to uda się każdemu”, „Płeć nie ma znaczenia, bo patrzcie, ja jestem kobietą i jestem szefem” (i nieważne, że wokół nie ma, albo jest nikła, liczba innych kobiet szefów). Kobiety sukcesu mogą ze swoim sukcesem zrobić jednak coś innego – podzielić się nim z innymi kobietami. Pomagać im. W dwojaki sposób: opowiadając im o tym, jak pracowały na sukces, oraz wspierając je w ich pracy, karierze. I nie mówię tu o jakimś świecie high life, a o prostych rzeczach. Kiedy rozmawia się z kobietami, które nigdy przedsiębiorcze i aktywne nie były, i pyta się je, czego potrzebują, to często mówią, że warsztatów z tego, jak się prezentować i jak mówić. Bo przecież nigdy wiele z nich nie zabierało publicznie głosu, bo czują się niepewne, niekompetentne. Taką wiedzę mogą im przekazać inne panie. Ale jednocześnie obok działania od dołu jest działanie od góry – kobiety, którym już się udało, mogą się zjednoczyć i wykorzystać swoją wiedzę, pozycję do tego, żeby zmieniać Polskę. Kongres Kobiet dlatego co rok kończy się przyjęciem postulatów, dlatego walczył i walczy o zmianę świadomości i zmianę prawa w Polsce.
Na Kongresie padło zdanie wypowiedziane przez Kennedy’ego: „Nie pytaj, co kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla kraju”. To bardzo ładna sentencja i bardzo szkodliwa jednocześnie. Kobiety zrobiły już dla kraju bardzo dużo. Odciążały przez lata państwo, przejmując na siebie jego obowiązki. Czas zapytać: „Co kraj może zrobić dla kobiet”. Bo aktywność i przedsiębiorczość nie polega tylko na tym, że kobiety wezmą sprawy w swoje ręce, a potem przyjdzie premier Tusk i ręce te ucałuje. Podczas Kongresu usłyszałam niepokojące zestawienie przedsiębiorczości z działalnością gospodarczą – w Polsce 1/3 małych i średnich przedsiębiorstw, prywatnych firm prowadzona jest przez kobiety. W dzisiejszej sytuacji na rynku pracy oznacza to niestety tylko tyle, że jak się nie ma szans na zatrudnienie, jest się często zmuszonym do założenia działalności gospodarczej. Kobieta, która dziesiątki razy odbiła się od drzwi różnych pracodawców, którzy nie chcieli jej zatrudnić, musi zatrudnić się sama. To fatalna sytuacja czyni z niej przedsiębiorczynię. Często wbrew jej woli.
Kongres Kobiet krzepnie. Po paru latach wyrobił sobie markę, szacunek wśród polityków, których w tym roku było kilkoro w panelach, żadnego w kuluarach, gdzie podczas wcześniejszych Kongresów rozdawali uściski. Jak trafnie zauważyła Magda Środa – nie zbliżają się żadne wybory, więc politycy nie mają interesu wpadania na Kongres. Kongres się rozrasta. Zaraz zaczną odbywać się lokalne Kongresy w Polsce, działa 16 lokalnych koordynatorek Kongresu. Tematy podnoszone przez Kongres wchodzą do debaty publicznej.
Myli się Aleksandra Klich, która pisze w „Gazecie Wyborczej” (15-16 września), że feminizm nie zbawi świata. „66 proc. nastolatek chce być lekarkami, prawniczkami, menedżerkami. Większości się uda: już 72 proc. kobiet kończy studia”. I co z tego, skoro tylko kilka, kilkanaście procent z nich dojdzie do najwyższych stanowisk. To dobrze, że kobiety kończą studia i chcą być lekarkami, ale o to, zdaje się, walczyły sufrażystki sto lat temu. Trochę się od tamtej pory zmieniło i feminizm zawiesił poprzeczkę wyżej. Tak, kobiety mają prawa wyborcze i mogą chodzić w spodniach, ale z tego nie wynika jeszcze niestety, że któraś z nich ma szansę na zostanie prezydentką. „Będziemy miały to, czego chciałyśmy”, dodaje Klich. Chciałyśmy być lekarkami i będziemy. Ja bym wolała, żebyśmy miały szansę mieć to, czego chcemy dziś, a nie czego chciały nasze babki. „Szklany sufit pęka […] Już jesteśmy po drugiej stronie, wygrałyśmy”. Podziwiam optymizm i wiarę Aleksandry Klich w to, że wszystko się na tym świecie dzieje samo. Niestety szklany sufit sam z siebie nie pęknie, pęknie dopiero, jak go kobiety głowami przebiją. A mają to szansę zrobić dzięki latom walki, jaką toczyły feministki. Gdyby nie feministki, tobyśmy nawet nie wiedziały, że coś takiego jak szklany sufit istnieje. „W tym świecie nawoływanie feministek […] brzmi anachronicznie”. Czytając komentarz w GW, mam poczucie, że żyję jednak w innym świecie.
„Feminizm nie zbawi świata”, pisze na koniec Klich, utożsamiając Kongres z feminizmem, co dla części feministek może być szokiem. „Zbawimy go […] szanując swoje wybory. Także wybory kobiet, które przedkładają rodzinę nad pracę”. Nie wiem, czy ten fragment dotyczy Kongresu Kobiet, bo akurat na Kongresie o rodzinie, macierzyństwie i rodzicielstwie mówiło się w tym roku i mówi co roku bardzo dużo. Nikt nie każe nikomu przedkładać pracy nad rodzinę. Kongres kobiet Klich chciałaby zastąpić kongresem solidarności – tylko, że ten kongres jest kongresem solidarności, solidarności kobiet. Bardzo potrzebnej, jeśli chcemy na serio zmienić sytuację kobiet w Polsce. Sytuację kobiet zmieni na pewno ostateczne pożegnanie z anachronicznymi stereotypami, wedle których kongres kobiet = kobiety = feministki = nienawidzą mężczyzn, chcą, żeby kobiety nie rodziły dzieci.
Kongres Kobiet, a feminizm jest jego częścią, ma szansę realnie zmienić sytuację kobiet w Polsce. Ma szanse zmienić sytuację mężczyzn, bo i ich obejmą zmiany, o jakie walczy Kongres, choćby zmiany w zakresie polityki społecznej (żłobki są nie tylko dla kobiet, bo czas, żeby i panowie poczuli się odpowiedzialni za opiekę nad dziećmi). Początkowo pomyślałam, że Kongres Kobiet nie zbawi świata, ale może zbawi przynajmniej kobiety. Co i tak byłoby wielkim sukcesem. Ale teraz myślę, że jeśli zbawi kobiety, to zbawi i mężczyzn, czyli tak jakby zbawiał świat.