Kiedy byłem w liceum, pewnego dnia na lekcji francuskiego pojawiła się zwalista, ale niezwykle sympatyczna postać. Przedstawiła się imieniem Michał. Tak poznałem Figurskiego i zaczęła się jedna z moich najbardziej niesamowitych licealnych przyjaźni. Przebywanie koło Michała okazało się tym, co Hemingway nazwał kiedyś „ruchomym świętem”, czyli niekończącą się imprezą. Razem piliśmy wódkę pod ławką na lekcji (oczywiście francuskiego – był to element wojny z naszą panią od francuskiego, której nienawidziliśmy). Razem piliśmy wino „Markowe” nad Wisłą (i przy okazji odkryliśmy, dlaczego nazywa się „Markowe:”: produkowała je spółdzielnia imienia inżyniera J. Marka). Nieco później wzięliśmy razem LSD i o piątej w nocy wpadliśmy z rykiem do hotelu Harenda, ponieważ postanowiliśmy zrobić mieszkającym tam duńskim turystom zbiórkę w dwuszeregu na pobliskim placyku. Biegaliśmy po korytarzach, wpadając do pokojów (ufni Duńczycy nie zamykali się od środka) i wyciągając z łóżek zaspanych ludzi. A za nami biegła recepcjonistka, starsza pani, która wymachiwała rękami i krzyczała: „Zaraz przyjadą policajren, zaraz przyjadą policajren”, najwyraźniej biorąc nas za cudzoziemców.
Niezależnie jednak od tego, co robiliśmy w odmiennym stanie świadomości, Figurski na trzeźwo był osobą nastawioną skrajnie altruistycznie. Dla każdego miał dobre słowo. Pomagał innym nawet w sytuacjach ekstremalnych (pamiętam, jak siłą wyprowadzał ze szkoły kolegę Krzysia, żeby ukryć go przed nauczycielami, bo wtedy to Krzysio był narąbany i szalał, co zresztą zostało mu na całe życie: wyrósł z niego słynny „Milimetr”, bojówkarz SLD, który pobił fotografa prasowego).
Figurski miał wtedy poglądy radykalnie lewicowe, był blisko Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, głosił absolutną tolerancję i słuchał Chumbawamby. Dziwiłem się tylko, że wśród jego kolegów jest tylu skinheadów. „To wszystko byłe punki – tłumaczył mi – I poznałem ich jako punków. Tyle, że każdy z nich raz dla jaj ogolił sobie głowę i przebrał się za skinheada. I tak wyszedł na ulicę. I tam poczuł strach ludzi i podziw gówniarzy. I tak mu się to spodobało, że naprawdę został skinheadem”.
Kiedy liceum się skończyło, ja wyjechałem do Włoch, a Michał został gwiazdą telewizyjno-radiową. Spotykaliśmy się rzadziej. Potem bardzo mi pomógł (nie pierwszy raz zresztą), zatrudniając mnie w Antyradiu, kiedy byłem w trudnej sytuacji. Później jeszcze kilka razy planowaliśmy zrobić coś razem, ale nic z tego nie wyszło.
Po latach zaczęły dochodzić do mnie coraz dziwniejsze wieści o Michale Figurskim. Wieści cokolwiek odległe, bo nie słucham radia i rzadko oglądam telewizję, więc nie mogłem bezpośrednio śledzić poczynań Michała. Posługuję się tylko internetem i tam znajdowałem kolejne doniesienia. Michał nazwał klub sportowy Widzew „Żydzewem”. Michał powiedział o ciemnoskórym „Murzin”. Wreszcie ostatnia sprawa. W rozmowie z Kubą Wojewódzkim na antenie radia Eska Rock, Figurski wypowiedział się o Ukrainkach. Brzmiało to w sposób następujący. Wojewódzki: „A wiesz, co ja wczoraj zrobiłem po tym meczu z Ukrainą? Zachowałem się jak prawdziwy Polak.". Figurski: „Kopnąłeś psa?”. Wojewódzki: „Nie, wyrzuciłem swoją Ukrainkę". Figurski: „A to dobry pomysł. Mi to jeszcze nie przyszło do głowy. Wiesz co, ja po złości jej dzisiaj nie zapłacę”. Wojewódzki: „Wiesz co, to ja swoją przywrócę, odbiorę jej pieniądze i znowu wyrzucę”. Figurski: „Powiem ci, że gdyby moja była chociaż odrobinę ładniejsza, to jeszcze bym ją zgwałcił”.
Dialog równie radosny, jak wywlekanie z łóżek śpiących ludzi o piątej nad ranem. Tyle, że dla odmiany miał miejsce na trzeźwo (przynajmniej o ile wiem). Przeciwko słowom Figurskiego zaprotestowali jego koledzy dziennikarze oraz ukraińscy dyplomaci. On sam się broni. Mówi, że to wszystko dla jaj, że wciela się w ksenofobicznego tępego Polaka, żeby go ośmieszyć.
Figurski najwyraźniej zapomniał, jak skończyli jego koledzy punki.