Indeks przemysłowy Dow Jones sięgnął 1 maja 13 388 punktów – to poziom najwyższy od grudnia 2007 roku. Przyszłość gospodarki bardziej jednak zależy od perspektywy pracy i płacy przeciętnego pracownika.
Indeks przemysłowy Dow Jones sięgnął w ostatni wtorek 13 388 punktów – poziom najwyższy od grudnia 2007 roku. S&P 500 zyskał 16 punktów. Wall Street zapamięta tegoroczny 1 Maja jako wspaniały dzień.
Problem w tym, że większość z zysków trafia do najbogatszych 10 procent Amerykanów posiadających 90 procent udziałów w obrocie na Wall Street. Z kolei ich lwia część spływa do najbogatszego 1 procenta. Akcje idą w górę, ponieważ rosną zyski korporacji, a te biorą się stąd, że korporacje nauczyły się, jak robić więcej za mniej.
Kiedyś niemal 70 procent kosztów typowej korporacji stanowiły listy płac. Jedną z najbardziej uderzających konsekwencji Wielkiego Kryzysu 2007 był jednak spadek pełnoetatowego zatrudnienia – spółki zastąpiły pracowników specjalnym oprogramowaniem albo przeniosły miejsca pracy za granicę (po tym jak internet uczynił outsourcing wydajniejszym niż kiedykolwiek), albo też zatrudniły pracowników na umowy zlecenia, które wykonują oni zdalnie za pośrednictwem internetu lub odpowiedniego oprogramowania.
To dlatego większość korzyści z tej rewolucji w produktywności trafia do właścicieli kapitału, podczas gdy typowi robotnicy pozostają albo bezrobotni, albo zatrudnieni poniżej aspiracji, albo też ich płace i inne świadczenia wciąż realnie tracą na wartości. Udział całkowitego dochodu, jaki trafia raczej na stronę kapitału niż pracy, jest najwyższy od lat 20.
Świat w coraz większym stopniu należy do tych, którzy gromadzą zyski z kapitału. To oni żądali potężnych cięć podatkowych w latach 2001 i 2003 – i otrzymali je, pod fałszywą obietnicą, że ich zyski „spłyną w dół” do całej reszty pod postacią większej liczby miejsc pracy i wyższych płac.
Obecnie bronią oni polityki cięć w gospodarce, opartej na fałszywej przesłance, że cięcia wydatków publicznych – w tym na edukację, infrastrukturę i sieć zabezpieczenia społecznego – wytworzą więcej „zaufania” i „pewności” wśród pożyczkodawców i inwestorów, a tym samym również przyniosą więcej miejsc pracy i wyższe płace.
Ani obniżki podatków, ani cięcia nie dadzą się na dłuższą metę utrzymać, ani gospodarczo, ani społecznie.
Gospodarczo, ponieważ ich efektem jest chronicznie niewystarczający popyt na towary i usługi. To z kolei oznacza anemiczny wzrost przerywany recesjami. Nie otrzymując większego udziału korzyści ekonomicznych, szeroka klasa średnia nie ma wystarczającej siły nabywczej, aby kupować towary i usługi, które może wytwarzać coraz bardziej przecież produktywna gospodarka.
Społecznie, ponieważ efektem tej polityki była rosnąca frustracja większości ludzi, wywołana niemożnością wyjścia na prostą.
Cięcia w Europie dolewają oliwy do ognia, jako że publiczne budżety składane są na fałszywym ołtarzu fiskalnej odpowiedzialności. W Stanach Zjednoczonych anemiczne ożywienie w połączeniu z pikującymi cenami domów zbierają swoje żniwo: duża część opinii publicznej uważa, że to gra znaczonymi kartami i nie wierzy już, że główne instytucje społeczeństwa – wielki biznes, Wall Street czy rząd – stoją po ich stronie.
W Europie i w USA od 30 do 50 procent świeżo upieczonych absolwentów uczelni jest albo na bezrobociu, albo znalazło zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin.
Nierówności rosną także w Chinach, gdzie skandal wokół osoby Bo Xilai i jego rodziny służy jako publiczna przypowiastka moralna na temat wielkiego bogactwa i urzędniczej korupcji. Studenci w Chile buntują się przeciwko rosnącym gwałtownie opłatom za studia i innym przejawom niesprawiedliwości społecznej.
Ta mieszanka staje się wybuchowa, gdziekolwiek się pojawi: rosnąca produktywność, zwiększające się nierówności i coraz większe bezrobocie tworzą społeczną puszkę Pandory. Gniew i frustracja opinii publicznej mogą zaiskrzyć na dwa sposoby. W jednym przypadku nakierowane będą na konieczność przeprowadzenia reform i szerszego podziału zysków ze zwiększonej produktywności. W innym skorzystają z nich demagodzy, zwracający ludzi przeciwko sobie. Wykorzystają lęki i frustrację na korzyść swoją i swych wąskich projektów politycznych – szukania kozłów ofiarnych wśród imigrantów, cudzoziemców, mniejszości etnicznych, związków zawodowych, pracowników sektora publicznego, biednych, bogatych, albo jakichś „wrogów wewnętrznych” jak komuniści, terroryści czy inni spiskowcy.
Strzeżcie się. Demagodzy już zerwali się z łańcucha. W Europie skrajne partie z prawa i z lewa rosną w siłę. W Stanach Zjednoczonych polityka stała się wyjątkowo zgryźliwa i spolaryzowana (prawica oskarża każdego, kogo nie lubi, o bycie komunistą). Nikt nie wie, w którą stronę podążą Chiny, ale walka reformatorów i ideologów już odbywa się po części na oczach opinii publicznej.
Może i ten 1 Maja był dobry dla indeksu przemysłowego Dow Jones – ale przyszłość zależy od perspektywy pracy i płacy przeciętnego pracownika.
przełożył Michał Sutowski