Film

Rozum, religia i przemoc

W kraju władzę przejmuje prawica, która romansuje ze skrajnymi ruchami. Narasta przemoc wobec mniejszości. Religia staje się wszechobecnym elementem życia publicznego. Brzmi znajomo? Tym bardziej warto obejrzeć indyjski dokument „Rozum” na nadchodzącym Festiwalu Watch Docs.

Od 2014 roku, kiedy do władzy w Indiach doszła prawicowa Indyjska Partia Ludowa (BJP), przynajmniej cztery osoby znane z działalności na rzecz świeckości państwa i praw mniejszości zginęły w brutalnych zamachach. Nikogo nie skazano, nie udowodniono też związku między rządzącą BJP a morderstwami, wiele osób zwraca jednak uwagę na niepokojąco powtarzalną sekwencję zdarzeń: zaczyna się od oczerniania konkretnych aktywistów przez skrajnie prawicowe organizacje czy hinduskich guru, a kończy na zabójstwach. Retoryka nienawiści zbiera krwawe żniwo. To przede wszystkim te cztery najgłośniejsze sprawy przybliża dokument Ananda Patwardhana Rozum. Na nich jednak reżyser nie poprzestaje i prezentuje monumentalną, czterogodzinną mowę oskarżycielską przeciwko indyjskiej prawicy.

#MeToo zmienia Bollywood, ale czy zmieni Indie?

W wizji reżysera Indie są polem bitwy, na którym nierówną walkę toczą z jednej strony zwolennicy rozumu, a z drugiej – fanatycy religijni, samozwańczy patrioci, dla których o przynależności do narodu decyduje wyznawana religia. Lista zarzutów jest długa: w filmie zobaczymy promowanie stosunkowo nieszkodliwych przesądów i przekonań będących według autora zaprzeczeniem tytułowego rozumu, ale również takich, które wiodą wprost do przemocy i łamania praw innych ludzi. Europejską widownią niewątpliwie najbardziej wstrząśnie sprawa ograniczania kobietom wstępu do miejsc kultu (dotyczy to przede wszystkim hinduskich świątyń, ale, co ciekawe, w filmie pada przykład muzułmańskiego mauzoleum) oraz aktywność ruchu ochrony krów, który obok działań na rzecz dobrostanu tych zwierząt, otaczanych szczególnym kultem w hinduizmie, prowadzi też nagonki i w skrajnych przypadkach linczuje podejrzanych o ich zabijanie.

Przede wszystkim jednak w świecie pokazanym przez Patwardhana panuje strach – i to on jest najpotężniejszym narzędziem władzy. Lider BJP, premier Narendra Modi, mówi niewątpliwie prawdę, gdy zapewnia społeczeństwo, że on i jego rząd potępiają wszelką przemoc i samodzielne wymierzanie sprawiedliwości. A jednak to jego ugrupowanie doprowadziło do wprowadzenia w kodeksach karnych wielu stanów Indii kar za ich zabijanie. Tym samym pośrednio usankcjonowało prześladowanie osób zajmujących się obróbką skóry czy choćby transportem żywności, ale także ateistów i mniejszości religijnych, które nie mają problemu z jedzeniem wołowiny.

Podobnie dzieje się w wielu innych sferach – sama BJP nie wzywa nigdy do przemocy, ale sukcesywnie promuje wizję narodu zjednoczonego przez religię, sanskryckie starożytne dziedzictwo cywilizacyjne i język hindi. To zaś nieuchronnie prowadzi do konfliktów w różnorodnym społeczeństwie współczesnych Indii.

Powiedzieć, że Indie to kraj głębokich kontrastów, to truizm. Tak było i jest. Przemoc też była zawsze obecna w indyjskiej polityce, podobnie jak towarzysząca jej koncepcja życia i walki bez przemocy, wypromowana w XX wieku przez Gandhiego. Można wręcz powiedzieć, że niepodległe Indie zaczęły swoje istnienie od aktu przemocy – zamachu, w którym zginął sam Gandhi, zabity przez nacjonalistę, wyznawcę tej samej religii, również zwolennika niepodległości. Dzieliło ich jednak to, że inaczej rozumieli pojęcia takie jak naród, religia, państwo. Po tym tragicznym początku twórcy niepodległego państwa indyjskiego złożyli społeczeństwu obietnicę w postaci konstytucji i zapisanych w niej praw człowieka. Zobowiązali się zapewnić ich poszanowanie wszystkim – bez względu na poglądy, wyznanie i majątek. Był to swego rodzaju pakt na rzecz pokojowego współistnienia. Teraz, jak przekonuje Patwardhan, rządząca prawica jednostronnie wypowiedziała ten pakt.

Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej skomplikowana, bo sprawujący do niedawna władzę Indyjski Kongres Narodowy też ma swoją listę grzechów na sumieniu i szkoda, że w filmie nie zobaczymy tych wyborców, którzy się od niego odwrócili, głosując na prawicę. Wtedy z pewnością usłyszelibyśmy wiele argumentów znanych polskiej widowni: jedni głosowali na BJP, bo, zmęczeni korupcją i skandalami, chcieli czegoś nowego po latach rządów jej poprzedników. Część uwierzyła w obietnicę szybszego wzrostu gospodarczego i wspierania rodzimych przedsiębiorców. Jeszcze inni uznali BJP za mniejsze zło (co w systemach większościowych jest realnym problemem, bo opcje są zazwyczaj tylko dwie).

W filmie nie ma tych przeciętnych wyborców i wyborczyń, ale warto o nich pamiętać jako o ludziach, którzy dokonywali nad urnami racjonalnych poniekąd kalkulacji, a jednocześnie legitymizowali swoim wyborem tę bardziej zideologizowaną i skrajną działalność BJP, nawet jeśli się z nią nie zgadzali lub byli wobec niej obojętni. Oni nie pasowaliby na pewno do wizji reżysera i głównej osi całego filmu, którą jest dychotomia rozumu i religijnego szaleństwa.

Bez względu na to, jak oceniamy postawę tych wyborców, faktem jest, że w 2014 roku BJP uzyskała samodzielną większość w parlamencie, co w Indiach zdarza się bardzo rzadko, a od tamtej pory przejęła też kilka parlamentów stanowych w demokratycznych wyborach. Co ciekawe, przez pięć lat jedynym powodem spadku jej pozycji w sondażach nie były problemy pokazane w filmie Patwardhana, a podwyżki cen benzyny.

Arundhati Roy: Indie – bogowie na sprzedaż

czytaj także

Mimo tych kilku zastrzeżeń warto obejrzeć Rozum: jeśli nie po to, by poznać ciemną stronę największej demokracji świata, to na pewno po to, żeby zastanowić się nad zjawiskami coraz powszechniejszymi w różnych krajach. Nie dajmy się przy tym zwieść egzotyce indyjskich realiów. Podczas gdy nas szokuje tamtejszy ruch religijny na rzecz ochrony krów, Indusi dziwią się, że gdzieś można debatować o całkowitym zakazie aborcji.

 

**
Festiwal WATCH DOCS. Prawa człowieka w filmie odbędzie się w Warszawie od 6 do 13 grudnia. Krytyka Polityczna jest patronem festiwalu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Weronika Rokicka
Weronika Rokicka
Indolożka, politolożka
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka indologii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie adiunktka na Wydziale Orientalistycznym UW; jako stypendystka rządu indyjskiego i programu Erasmus Mundus razem dwa lata studiowała w Indiach i Nepalu. W latach 2011-18 pracowniczka polskiej sekcji Amnesty International, gdzie zajmowała się obszarem praw kobiet i dyskryminacji. Ze względu na zainteresowania naukowe i pracę zawodową blisko śledzi stan przestrzegania praw człowieka i sytuację polityczną w Indiach, Nepalu i Bangladeszu, w tym szczególnie problematykę praw kobiet i przemocy wobec kobiet.
Zamknij