Kraj

Ten kryzys umocni Kaczyńskiego

Trwający kryzys polityczny, który rozgorzał wskutek serii z pozoru niefortunnych działań marszałka Marka Kuchcińskiego, usiłującego „uporządkować” obecność mediów w Sejmie, niewątpliwie budzi potężne emocje – i to po obu stronach politycznej barykady. Ale czy można mówić o rzeczywistym politycznym przesileniu?

Czy wydarzenia rozwijające się na naszych oczach zmieniają coś istotnie w układzie sił lub otwierają jakieś nowe scenariusze na przyszłość? Czy są one tylko kolejną odsłoną polsko-polskiej wojny, momentem uczuciowego uniesienia, po którym sprawy wrócą do swego normalnego biegu?

Na wydarzenia te warto spojrzeć w globalnym kontekście, jak czyni to Edwin Bendyk, podkreślając wyczerpanie obecnej fazy kapitalizmu i objawiający się coraz wyraźniej – nie tylko w Polsce – syndrom „bezkrólewia”. Takie szersze spojrzenie jest warunkiem wstępnym racjonalnej analizy sytuacji, gdyż w przeciwnym razie grozi nam ugrzęźnięcie w pozornej wyjątkowości tego, co dzieje się na polskim podwórku, w najgorszym – szukanie odpowiedzi w „dzikiej analizie” psychologii poszczególnych osób.

Ale właśnie na takim szerszym tle – które zarysował Bendyk, oszczędzając mi konieczności robienia dłuższego wstępu – niezbędna jest również próba odcyfrowania tego, jak ostatnie wypadki wpisują się w dynamikę przekształceń polskiej sceny politycznej. Trzeba przyjrzeć się dwóm odrębnym choć blisko ze sobą powiązanym kwestiom: temu, jak wydarzenia te wpływają na obóz władzy i temu, co oznaczają dla opozycji.

Konsolidacja władzy

W tej pierwszej kwestii pokuszę się o prognozę: obecny kryzys umocni i skonsoliduje władzę Kaczyńskiego.

Seria wypadków, które obserwowaliśmy w ostatnich dniach – nowe regulacje utrudniające pracę dziennikarzy i dziennikarek w Sejmie, wykluczenie posła Michała Szczerby z obrad, okupacja mównicy sejmowej przez posłów Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, przeniesienie obrad „kadłubowego” parlamentu do Sali Kolumnowej, głosowanie poprawek do ustawy budżetowej en bloc, niejasność w sprawie tego, czy jest kworum, niedopuszczenie do złożenia wniosku o przeliczenie kworum przez posła opozycji, spontaniczne protesty pod sejmem, wyprowadzenie posłów i posłanek z budynków sejmowych pod osłoną policji, kolejne demonstracje i uruchomienie w odpowiedzi propagandowej machiny prorządowych mediów – to wszystko wydaje się mobilizować społeczeństwo przeciwko rządom PiS-u. Gniew jest dziś na ulicy i można spodziewać się, że Jarosław Kaczyński w końcu się w jakimś zakresie przed tym gniewem cofnie.

Obecny kryzys umocni i skonsoliduje władzę Kaczyńskiego.

Nim jednak odtrąbimy zwycięstwo, przyjrzyjmy się temu, co faktycznie mogą zrobić instytucje kontrolujące świat polityczny. Budżet został przyjęty niekonstytucyjnie – Trybunał Konstytucyjny mógłby wyciągnąć konsekwencje. Tyle że Trybunał jest dziś sparaliżowany, a zaraz będzie podporządkowany władzy PiS-u. Marszałek Kuchciński naruszył regulamin Sejmu – mogłyby grozić mu za to trzy lata więzienia, prokuratura powinna wszcząć śledztwo. Tyle że prokuraturę kontroluje minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, więc o śledztwie można pomarzyć. Media mogłyby napiętnować postępowanie partii rządzącej, stając się przestrzenią debaty o demokratycznych standardach. Tyle że „media narodowe” stały się już pasem transmisyjnym rządowej propagandy, tłocząc z ekranu przygotowaną z góry – i dla wielu ludzi przekonującą – narrację, pokazującą postępowanie rządu w korzystnym świetle. Ostatecznie można żywić nadzieję, że zmobilizowane i konsekwentne demonstracje zachwieją spokojem rządu. Tyle że nawet, gdyby faktycznie miało to być dla PiS-u kłopotliwe, to nowe prawo o zgromadzeniach ułatwi rozprawienie się z nimi. Z której strony nie spojrzeć, instytucjonalne hamulce dla samowoli rządzących zostały usunięte.

To wszystko pokazuje tylko, jak bardzo zmieniła się Polska przez ostatni rok. A szykowane są dalsze zmiany, np. pozbawiające społeczeństwo głosu w postępowaniach środowiskowych. Nie pocieszajmy się więc, że rząd jest w tarapatach, bo otwiera sobie kolejne fronty konfliktu. Konflikty, które nie są dla niego groźne, PiS wykorzysta, aby umacniać swoją władzę, przesuwając granice tego, co mu wolno. Te zaś, które byłyby dla niego faktycznie niebezpieczne, jeszcze długo będzie umiał rozpoznać i rozbroić.

Wypadki grudniowe wskazują na rzeczywisty, choć niekoniecznie oczywisty przełom. PiS kończy pierwszy etap przejmowania instytucji państwa. Zaczyna się – zgodnie z niedawną zapowiedzią Kaczyńskiego – etap „uporządkowania działań opozycji”. Słów tych nie należy traktować jako przypadkowego bon motu czy przejęzyczenia. W gruncie rzeczy wskazują one, że trwające przesilenie było przez obóz rządzący przygotowywane (nawet, jeśli poszczególne wypadki mogły w swych szczegółach prezesa zaskoczyć).

#demokracja i #polityka w czasach przełomu

„Każda szanująca się władza, szczególnie taka, która chce przetrwać dłużej niż przez jedną czy drugą kadencję, zarządza nie tylko sobą, ale także oporem przeciwko sobie” – pisał Cezary Michalski w Celi śmiechu. – „Sama produkuje swoich przeciwników, choćby po to, żeby później mieć na nich oko”. „Uporządkowanie opozycji” to niezbędne dopełnienie konsolidacji władzy. Aby zrozumieć obecne wydarzenia i scenariusze na przyszłość, trzeba mieć wyobrażenie o tym, jakiej opozycji pragnie dla siebie PiS.

Konsolidacja opozycji

Najkrócej mówiąc, wymarzona opozycja prezesa to opozycja zjednoczona.

PiS gra bowiem na polaryzację, w której naprzeciwko obozu „dobrej zmiany” stanąłby zjednoczony w strachu i wstydzie „skompromitowany establishment”. Przyglądając się retoryce prorządowych mediów, można zauważyć, że terminami „opozycja”, „Platforma Obywatelska” czy „Komitet Obrony Demokracji” (i paroma innymi) posługują się niemal wymiennie. Zamazywanie istnienia różnorodnych aktorów na scenie politycznej i wrzucanie wszystkich opozycyjnych sił do jednego worka to w przypadku PiS-u przemyślana i racjonalna strategia. (Fakt, że jakaś część opozycyjnych polityków i celebrytów również kreuje taką iluzję jedności, domaga się odrębnego wyjaśnienia).

Iluzja jedności opozycji pozwala uruchomić cztery schematy retoryczne, mające odebrać opozycji wiarygodność i legitymizować działania rządu.

Schemat pierwszy: „Platforma robiła to samo”. Gdy PiS wybiera bezprawnie sędziów Trybunału Konstytucyjnego, na podorędziu ma argument, że już Platforma wybrała sobie dwójkę sędziów niezgodnie z Konstytucją. Gdy na tapecie jest ustawa inwigilacyjna – zwolennicy PiS -u nie bezpodstawnie przypominają bogaty dorobek Platformy w tym obszarze. Gdy krytykuje się nowelizację prawa o zgromadzeniach – nietrudno przypomnieć, że budzące dziś święte oburzenie opozycji rozwiązania, takie jak zakaz kontrdemonstracji, były już kiedyś przyjęte przez koalicję PO-PSL z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego. Gdy ktoś krytykuje ograniczanie swobody pracy dziennikarzy w Sejmie, nieuchronnie naraża się na pytanie: „A gdzie byłeś, kiedy Platforma wysyłała służby na redakcję «Wprostu»?”.

Nie, nie twierdzę, że jest pełna symetria między działaniami obu partii. Obecny rząd posuwa się dużo dalej niż poprzednicy, zawłaszczając i niszcząc samą tkankę instytucjonalną państwa, którą rząd Platformy „jedynie” nadwyrężał. Tyle że ten argument trafia głównie do już przekonanych. Do pozostałych mogłaby trafić samokrytyczna refleksja liderów Platformy Obywatelskiej. Na to się jednak nie zanosi. Nic też nie wskazuje, by Platforma w opozycji czegoś się nauczyła. Całkiem niedawno europosłowie PO bez zażenowania głosowali za niedopuszczeniem do debaty Parlamentu Europejskiego nad przyjęciem CETA (umowy o „wolnym handlu” z Kanadą), jednocześnie domagając się prawa do parlamentarnej debaty w Polsce. Taka Platforma to dla całej opozycji kula u nogi.

Tymczasem wiele opozycyjnych partii, środowisk, ruchów społecznych – od ruchu na rzecz prawa do prywatności po ruch pro-choice – może poszczycić się konsekwencją w obronie demokratycznych instytucji, bez względu na to, kto jest akurat u władzy. Z ich punktu widzenia PiS i PO do pewnego stopnia zamieniły się miejscami. PiS bronił wolności zgromadzeń, gdy ograniczała ją Platforma, dziś Platforma oburza się, gdy to samo robi PiS. Zwolennicy PiS-u mogą skutecznie zarzucać politykom Platformy obłudę, ci jednak nie mogą odparować tym samym zarzutem, mimo że jest on równie prawdziwy. Dlatego opozycja nie może być zakładniczką obrony dorobku rządów Platformy. Musi być zdolna do punktowania hipokryzji rządzących i wskazywania, że za opowieścią o „dobrej zmianie” nierzadko stoi po prostu mechanizm złej kontynuacji.

Schemat drugi: „Zabiorą nam 500+”. Ta groźba pozwala zapewnić lojalność wobec rządu tych wyborczyń i wyborców, którzy doceniają wycinkowe, ale realne osiągnięcia rządu w polityce społecznej. Wielu zwolenników rządu nie popiera go ze względu na jego szkodliwe działania, lecz dlatego, że w programach opozycji nie dostrzega sensownej alternatywy. Większość zwolenników PiS-u nie uważa, aby to rząd miał rację w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. A jednak ostatecznie stają po jego stronie. Dlaczego? Bo w tym, co dla nich rzeczywiście istotne, „opozycja totalna” jest totalnie nieprzekonująca.

Kaczyński na rodeo

Wśród partii opozycyjnych są takie, które głosowały przeciwko 500+, które są gotowe umierać za wiek emerytalny na poziomie 67 lat, i którym nie podoba się projekt zakazu handlu w niedzielę. I bardzo dobrze – bo na takie poglądy powinno być miejsce w demokratycznej polityce, a wyborcy powinni mieć wybór. Ale wśród partii i środowisk opozycyjnych są i takie, które patrzą na prospołeczne rozwiązania PiS-u z pewną (choć niebezkrytyczną) życzliwością. Fałszywa jedność – na dodatek jedność pod hegemonią PO – wycisza ich głos, a tym samym pozbawia szeroko pojętą opozycję szansy na dotarcie do tych wyborców, którzy popierają dziś PiS, choć wcale by nie musieli.

Na marginesie warto zaznaczyć, że ten sam mechanizm działa i w drugą stronę. Działania PiS-u w dziedzinie polityki handlowej czy flirtowanie z tradycją endecką mają swoich entuzjastów w konserwatywno-liberalnym nurcie opozycji. Zarówno Platforma Obywatelska, jak i Nowoczesna popierają CETA, podobnie jak rząd Beaty Szydło – i w przeciwieństwie do większości polskiego społeczeństwa, w tym większości wyborców PiS-u. Słyszalny i wiarygodny sprzeciw wobec CETA płynący ze strony opozycji mógłby podkopać poparcie dla PiS-u na obszarach wiejskich. Ale taki sprzeciw nie wybrzmi, jeśli opozycja nadal przedstawiana będzie – i w mediach prorządowych, i w antyrządowych – pod postacią fałszywej jedności.

Schemat trzeci: „pułkownik Mazguła”. Kreowanie iluzji opozycyjnego monolitu ułatwia kompromitowanie całości ruchu przez wskazanie jakiegoś szczególnie wstydliwego sojusznika czy niefortunnej wypowiedzi którejkolwiek z postaci reprezentujących „jednolity front”: Wałęsy, Kijowskiego, Komorowskiego czy symbolicznego już Mazguły. W warunkach fikcyjnej jedności mniej lub bardziej samozwańczy liderzy nie plotą już głupot na własny rachunek, lecz wszystko idzie na konto „opozycji” jako całości. Taka postać staje się najsłabszym ogniwem oporu wobec ofensywy PiS-u. Prorządowe media bezceremonialnie to wyzyskują, a PiS zdobywa kolejne punkty.

Schemat czwarty: „opozycja totalna”. Ten mit jest sercem strategii „porządkowania działań opozycji” przez rząd. Epitet „totalna” łączy ze sobą szereg skojarzeń: „totalna” znaczy całościowa, zjednoczona i… zdolna do wszystkiego. Ostatecznie PiS-owi zależy na tym, by przedstawiać opozycję jako jednolity front również dlatego, że scenariusz konfrontacji uzasadnia retorycznie wprowadzanie nadzwyczajnych środków „w obronie porządku”. Wypowiedzi tych opozycyjnych polityków, którzy podgrzewają atmosferę, uzasadniając potrzebę totalnej jedności za pomocą grubych historycznych analogii, mobilizują wprawdzie społeczny opór, ale zarazem dostarczają paliwa centralnemu mitowi władzy.

Scenariusz jednolitego frontu opozycji przeciwko PiS-owi jest dla wielu przeciwników i przeciwniczek rządu pociągający.

Scenariusz jednolitego frontu opozycji przeciwko PiS-owi jest dla wielu przeciwników i przeciwniczek rządu pociągający. Nie dziwię się temu. Taka jedność zapewnia odpowiedni poziom emocjonalnego wzmożenia, a przy tym kreuje sytuację, w której można odtwarzać schematy rozumienia rzeczywistości politycznej rodem z lat 70. i 80. Tyle że rzeczywistość jest już gdzie indziej, a fantazja o moralnej jedności okazuje się muchołapką, w której gwałtowne ruchy tylko przyspieszają to, co nieuchronne.

United We Fall

Jeśli zjednoczona „opozycja totalna” pod przewodem Platformy Obywatelskiej to mokry sen Kaczyńskiego, to jaką opozycją chce dziś być sama opozycja? I czy ostatnie dni coś tu zmieniły?

Miniony weekend przyniósł krystalizację dwóch tendencji. Po pierwsze, Platforma Obywatelska sięgnęła otwarcie po hegemonię w opozycyjnym froncie. Po drugie, zaczął klarować się potencjalny strategiczny podział opozycji na (co najmniej) dwa bloki: konserwatywno-liberalny i lewicowo-zielony. Ostateczny wynik obu tych trwających na naszych oczach procesów nie jest przesądzony. Przesądzona natomiast wydaje się marginalizacja Komitetu Obrony Demokracji, której te nowe tendencje są zresztą nie tyle przyczyną, co symptomem.

Wydarzenia minionego weekendu nie zaskoczyły, jak twierdzę, Prawa i Sprawiedliwości. Ale nie zaskoczyły też partii opozycji parlamentarnej. Zablokowanie mównicy jako realny gest protestu wyraźnie kontrastuje z ćwiczonym przed rokiem pustym gestem w postaci opuszczenia przez klub PO sali sejmowej. Parlamentarna opozycja w końcu łączy siły i próbuje przejąć inicjatywę – i to jest dobra wiadomość. Protest na sali sejmowej uzyskuje wsparcie spontanicznej demonstracji pod Sejmem – to druga dobra wiadomość. Równocześnie promowany zaczyna być hashtag #ZjednoczonaOpozycja, a po przywództwo w ramach tej „zjednoczonej opozycji” coraz wyraźniej sięga Grzegorz Schetyna.

Trwający protest uzyskuje tym samym podwójne znaczenie: po pierwsze jest związany z żądaniem uszanowania roli parlamentu jako przestrzeni demokratycznej debaty, z rzeczywistym dostępem mediów i realnym prawem posłanek i posłów opozycji do udziału w dyskusji. Po drugie staje się próbą zjednoczenia opozycji na nowych warunkach, już bez polegania na KOD-zie, za to z wyraźną dominacją Platformy. Posłowie i posłanki okupujący salę posiedzeń zasługują na pełne wsparcie wszystkich sił opozycyjnych, o ile walczą o fundamentalne pryncypia demokracji. Jednak nie możemy zapominać, że towarzysząca temu narracja o „zjednoczonej opozycji” długofalowo sprzyja głównie Kaczyńskiemu.

Naprzeciw tej fantazji o zjednoczeniu opozycji wychodzi inna tendencja – krystalizujący się podział opozycji na dwa bloki (lub bieguny).

Naprzeciw tej fantazji o zjednoczeniu opozycji wychodzi inna tendencja – krystalizujący się podział opozycji na dwa bloki (lub bieguny). Zapowiedzią tego było zawieszenie w połowie listopada przez Partię Zieloni politycznej współpracy z KOD-em w reakcji na serię niefortunnych wypowiedzi Mateusza Kijowskiego, w tym zwłaszcza ataku na środowiska antyfaszystowskie. Proces ten zdecydowanie przyspieszyła decyzja Partii Razem o wspólnym wystąpieniu w obronie podstawowych pryncypiów demokracji z innymi przedstawicielami opozycji – łącznie z Ryszardem Petru, Mateuszem Kijowskim i Włodzimierzem Czarzastym. Nie jest zresztą kwestią obojętną, że sobotnia demonstracja pod Pałacem Prezydenckim zarejestrowana była wspólnie przez Inicjatywę Polska, Zielonych i Partię Razem jako protest przeciwko reformie edukacji i nowelizacji prawa o zgromadzeniach. W reakcji na nowe wydarzenia temat demonstracji został poszerzony, a do przemawiania zaproszono również wspomnianych gości. Owo wyjście Razem ze „wspaniałej izolacji” działa paradoksalnie jak katalizator dekompozycji lewego skrzydła KOD-u i stworzenia nowego bieguna na scenie politycznej. Jak dotąd Partii Razem, działającej osobno, nie udało się stać „trzecią możliwością”, ale polityka współdziałania może to zmienić.

Pluralistyczna opozycja nie potrzebuje sztucznego zjednoczenia, ale nie służy jej też przesadne rozdrobnienie. Ważne, by linie podziału i kierunki współpracy oparte były na różnicach merytorycznych. W sprawach fundamentalnych i wspólnych – jak Trybunał Konstytucyjny, wolność mediów czy ustawa o zgromadzeniach – wszystkie siły opozycji powinny ze sobą współpracować, niezależnie od politycznych barw. W innych, często niemniej fundamentalnych sprawach, w których się jednak różnimy – środowiska opozycyjne powinny pokazać na własnym przykładzie, na czym polega merytoryczna dyskusja i cywilizowana różnica zdań w demokratycznym państwie.

 

**Dziennik Opinii nr 355/2016 (1555)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Ostolski
Adam Ostolski
Socjolog, publicysta
Socjolog, publicysta, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W nauce reprezentuje perspektywę teorii krytycznej, łączącej badanie społeczeństwa z zaangażowaniem w jego zmianę. Członek redakcji "Green European Journal". W Krytyce Politycznej od początku.
Zamknij