Kraj

„Dobra zmiana” w polskim Middletown

Czy badani przez zespół Macieja Gduli są rzeczywiście autorytarni? Można w to wątpić.

W latach 20. XX wieku do niewielkiego Muncie w stanie Indiana trafili Robert i Helen Lyndowie. Na podstawie pogłębionych badań społeczności zamieszkującej Muncie stworzyli chyba najbardziej znaną socjologiczną monografię miasta w epoce wielkiej zmiany: Middletown. A Study in Modern American Culture. Obserwując jedną społeczność Lyndowie próbowali zrozumieć współczesną im Amerykę małych miast. Opisując los mieszkańców Middletown, Lyndowie wyróżnili dwie klasy społeczne, których los, postawy i preferencje były skrajnie odmienne – klasy pracującej i biznesmenów.

Neoautorytaryzm, a nie populizm. Skąd się wzięła „dobra zmiana”

Podobne wyzwanie postawili przed sobą Maciej Gdula i współpracownicy, wybierając się do jednego z niewielkich miast Mazowsza. Postanowili wyjaśnić rewolucję „dobrej zmiany” analizując jedno, anonimowe miasto przez pryzmat doświadczeń i przekonań przedstawicieli dwóch klas społecznych: klasy ludowej i klasy średniej. Ich przedsięwzięcie jest jednak skromniejsze niż w wypadku Lyndów, którzy wykonali kompletną antropologiczną pracę terenową, badając źródła zastane, prasę, itp. Zespół Gduli ograniczył się do trzydziestu wywiadów biograficznych z mieszkańcami „Miastka”, uzupełniając je pogłębionymi wywiadami o polityce z tymi samymi osobami.

Czy opierając się na rozmowach z mieszkańcami małego miasta można zrozumieć sukces wyborczy PiS i stosunkowo powszechne w Polsce poparcie dla „dobrej zmiany”? Gdula i współpracownicy dają na to pytanie odpowiedź twierdzącą – dla nich małe miasto to „prawdziwa Polska”. W rzeczywistości jednak w małych miastach mieszka jakieś 10% Polaków (dla porównania: w dużych miastach około 30%, na wsi 40%, w średnich miastach 20%). Dzisiejsza Polska zdecydowanie nie jest krajem małych miast, szczególnie biorąc pod uwagę trendy migracyjne.

Nie znaczy to oczywiście, że małych miast nie warto badać – są one rzeczywiście bastionem poparcia PiS, a badań społecznych dotyczących tych społeczności brakuje.

Wywiady przeprowadzone w Miastku sugerują, że o ile poparcie dla „dobrej zmiany” jest tam stosunkowo powszechne – to zupełnie odmienne są jego przyczyny w klasie ludowej, a inne w małomiasteczkowej klasie średniej. Gdula i współpracownicy zauważają, że np. niechęć do imigrantów jest stosunkowo powszechna w obu grupach, jednak o ile dla klasy średniej sprowadza się ona do wartości i kwestii ideologicznych (muzułmanie postrzegani są jako zagrożenie dla Europy), tak w wypadku klasy ludowej dominuje przekonanie, że imigranci będą Polakom zabierać pracę – ale co najważniejsze: będą „siedzieć na zasiłkach”. W języku psychologii społecznej można by to odnieść do dwóch rodzajów lęku przed imigrantami, jakimi są zagrożenia symboliczne i realistyczne (za typologią Waltera Stephana). Gdula pokazuje, że w Polsce te dwa rodzaje poczucia zagrożenia mają wyraźnie klasowy wymiar. Zdaje się to potwierdzać tezę głoszoną od lat przez Tomasza Warczoka i Tomasza Zaryckiego, że polska klasa średnia, a dokładniej inteligencja, ma pewną obsesję kwestii duchowych i ideologicznych, ignorując kwestie materialne. Dla klas ludowych problemy społeczne są głównie problemami bytowymi.

Podobne różnice zespół Gduli zaobserwował w odniesieniu do programu 500+. Choć jest on oceniany raczej pozytywnie, to największy opór wobec tych świadczeń pojawia się właśnie wśród przedstawicieli klasy ludowej. Dla uboższych mieszkańców Miastka program 500+ to „prezent dla patologii”. Powszechne jest przekonanie, że beneficjenci tego programu przepijają otrzymane środki zamiast wydawać je na utrzymanie swoich rodzin. To w sumie ciekawe, że program mający na celu poprawę sytuacji najuboższych – dla których utrzymanie dzieci stanowi ogromne obciążenie finansowe – jest tak powszechnie przez nich krytykowany.

Wyjaśnieniem tego paradoksu może być specyficzny dysonans, którego doznają tzw. „working poor” (by użyć określenia z modnej przed dekadą książki Davida Shiplera). Osoby takie wykonują bardzo ciężkie, choć nisko opłacane prace. Praca nie daje im więc wystarczającej gratyfikacji finansowej. Pojawienie się programu 500+ tworzy paradoksalną sytuację, w której „working poor” mogą potencjalnie zarabiać tyle samo, co ich niepracujący wielodzietni sąsiedzi. Stąd, poszukując dobrego uzasadnienia dla swojego wysiłku, będą oni w naturalny sposób dyskredytować świadczenia socjalne podobne do programu 500+. Zjawisko to było od lat opisywane przez amerykańskich psychologów politycznych: wskazują oni na paliatywną funkcję podobnych przekonań merytokratycznych, które pozwalają znieść ból wynikający z ciężkiej i źle opłacanej pracy i odnaleźć zadowolenie w swojej trudnej sytuacji dzięki poczuciu pewnej moralnej wyższości nad „nierobami”. Stąd niechęć uboższych mieszkańców Miastka do beneficjentów programu 500+, ale i do uchodźców „żerujących na socjalu”.

Głównym wyjaśnieniem poparcia dla PiS, które formułują Maciej Gdula i współpracownicy w swojej pracy, jest koncepcja „neoautorytaryzmu”. Co jest wskaźnikiem neoautorytaryzmu badanych? Radość z działań skierowanych przeciw dotychczasowym elitom i bezwarunkowe poparcie dla polityki PiS nawet wtedy, gdy kłóci się ona z własnymi poglądami i doświadczeniami. Jest to dość osobliwe, moim zdaniem, rozumienie autorytaryzmu. Autorytaryzm można rozumieć na dwa sposoby: jako formę rządów (przeciwną demokracji) bądź jako ideologię polityczną. W tym drugim rozumieniu osoba autorytarna to człowiek konwencjonalny (przywiązany do tradycji, obyczajów, norm, prawa, zasad), uległy wobec władzy (autorytarne posłuszeństwo) i wrogi odstępcom i osobom nieszanującym zasad (autorytarna agresja). Pierwsze badania tego zjawiska prowadził w latach 40. w Stanach Zjednoczonych zespół Theodora Adorno próbując poszukiwać osobowościowych źródeł poparcia dla faszyzmu.

Gdula w „GW”: Kaczyński buduje neoautorytaryzm

Czy badani przez zespół Gduli są rzeczywiście autorytarni? Można w to wątpić. Nienawiść wobec elit, niechęć do prawa i prawodawców, w końcu zgoła anarchistyczna potrzeba „rozwalenia tego wszystkiego”. Są to odczucia bardzo dalekie od autorytaryzmu. Co więcej, badania przeprowadzone w naszym zespole wskazują, że osoby autorytarne potępiają antyimigrancką mowę nienawiści częściej niż liberałowie. Osoba autorytarna nie znosi bowiem chaosu, nieporządku, ale też przemocy. Na tą ostatnią – zdaniem autorytarysty – monopol ma mieć policja i instytucje państwa. Niedawne analizy Polskiego Sondażu Uprzedzeń przeprowadzone przez Mikołaja Winiewskiego i Dominikę Bulską wskazują, że Polacy o poglądach autorytarnych są największymi przeciwnikami przemocy wobec obcokrajowców i imigrantów. Jednocześnie zaś dają największe przyzwolenie na przemoc państwa. Dla nich państwo uginające się przed chuliganami z Marszu Niepodległości jest państwem słabym i nie spełniającym swojej funkcji. Oczywiście można przyjąć, że neoautorytaryzm to nie to samo co autorytaryzm – jednak myślę, że stosowanie nieostrych pojęć raczej nie przybliży nas do wyjaśnienia „dobrej zmiany”. Tym bardziej, że niedawne badania porównawcze francuskiego instytutu Fondapol wskazują, że poparcie dla autorytarnej władzy, która nie przejmowałaby się parlamentem i wynikami wyborów, jest w Polsce najniższe w całym regionie (Polacy okazują się mniej autorytarni od Bułgarów, Litwinów, ale też Czechów i Chorwatów), a nawet niższy niż średnia europejska. Trudno więc w autorytaryzmie właśnie doszukiwać się przyczyn tak gremialnego poparcia Polaków dla „dobrej zmiany”.

Istnieje jedna kategoria przyczyn poparcia „dobrej zmiany”, którą zespół Gduli wyraźnie dyskredytuje. Są to wyjaśnienia ekonomiczne. Badacze piszą, że „sytuacja gospodarcza przez ostatnią dekadę wyraźnie się poprawiała i to nie tylko wtedy, gdy mierzy się ją wzrostem PKB, lecz także gdy uwzględni się inne wskaźniki, jak wzrost płac realnych czy zagrożenie bezrobociem”. Ludzkie doświadczenia sytuacji ekonomicznej nie są jednak sprowadzalne do obiektywnych wskaźników PKB czy stopy bezrobocia. Warto przywołać tu analizy Jamesa Daviesa z lat 60., który próbował wyjaśnić, w jakich sytuacjach historycznych dochodziło do rewolucji. Zauważył on, że rewolucje wybuchają wtedy, gdy przez dłuższy czas ludziom dynamicznie poprawiała się stopa życia, jednak w którymś momencie poprawa się zatrzymała. Sytuacja wcale nie musi ulec pogorszeniu – jednak aspiracje rosną proporcjonalnie do wcześniejszej koniunktury. Davies nazwał to „krzywą J” politycznych przewrotów.

Podobnie sytuacja wyglądała w Polsce. Po akcesji do Unii Europejskiej sytuacja gospodarcza wyraźnie poprawiała się z roku na rok. Widoczne było to nie tylko w stopie życia, ale również (a pewnie głównie) w rozwoju infrastruktury, usług publicznych, itp. Po okresie dynamicznego rozwoju w pierwszej dekadzie XXI wieku około roku 2012 następuje stagnacja, co widać choćby w dynamice wzrostu PKB w tamtym czasie. To początek potrzeby rewolucyjnej zmiany. Czasy po dojściu do władzy PiS to znów okres dobrej koniunktury, co zresztą nowy rząd skwapliwie wykorzystał wprowadzając świadczenia socjalne na nieznaną wcześniej skalę. Obecna koniunktura raczej nie daje nadziei na rychłą antypisowską rewolucję. Możliwe jednak, że dynamicznie rozwijające się aspiracje Polaków w którymś momencie znów zderzą się z relatywnym spowolnieniem gospodarczym. Wtedy zaś ten, kto wykorzysta resentymenty klas ludowych i trafi w wartości klas średnich (trafnie opisane przez zespół Gduli), może trwale zastąpić „dobrą zmianę”, o ile tylko jego rządy przypadną na czas dobrej koniunktury gospodarczej.

**

Tekst powstał w ramach seminarium wokół raportu Dobra zmiana w Miastku

Neoautorytaryzm, a nie populizm. Skąd się wzięła „dobra zmiana”

Gdula-Nowy-autorytaryzm (1)Raport Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta został opracowany przez Macieja Gdulę przy współpracy Katarzyny Dębskiej i Kamila Trepki. Sfinansowano ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta.

Recepty polityczne dla lewicy, jakie wynikają z raportu, będą przedmiotem książki Macieja Gduli Neoautorytaryzm, która ukaże się na początku przyszłego roku nakładem Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij