Unia Europejska

Niemieccy wyborcy tureckiego pochodzenia głosują… na lewicę

Wbrew pozorom nie jest jednak to aż tak zaskakujące.

CDU/CSU, rządząca partia Angeli Merkel, zapowiedziała niedawno, że rozważa zniesienie możliwości posiadania podwójnego obywatelstwa dla tych, którzy mają paszport zarówno Niemiec, jak i Turcji. Temat ten pojawia się już nie tylko w kontekście kampanii wyborczej, ale coraz częściej w debacie publicznej głównego nurtu. Mocą takiej ustawy młodzi Turcy i młode Turczynki najpóźniej w wieku 24 lat musieliby/musiałyby oddać jeden z dwóch paszportów. Bez odwrotu. Wprowadzenie takiego przymusu byłoby gwoździem do trumny kulejącej od dawna niemieckiej polityki integracyjnej.

Podwójne obywatelstwo czy podwójna moralność?

Co roku w Niemczech pojawia się ok. 80 tys. nowych tureckich obywateli i obywatelek; 30 tys. z nich może korzystać z podwójnego obywatelstwa. Jeżeli w zbliżających się wyborach do Bundestagu (24 września) zwycięży konserwatywno-liberalna koalicja CDU/CSU, Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) oraz Związku 90/Zieloni (Bündnis90/Die Grünen), dla wielu młodych Turków i Turczynek może to oznaczać koniec wolności wyboru. Przeciwko podwójnym obywatelstwom protestuje oczywiście także skrajnie prawicowa AfD (Alternatywa dla Niemiec). Alexander Gauland, przedstawiciel prawego skrzydła AfD, argumentuje, że Deutschturków (niem. Deutschtürken, określenie na Turków mieszkających w Niemczech) cechuje „podwójna moralność”.

Dowodem na to ma być rzekomo masowe poparcie Turków z dwoma paszportami dla wprowadzonych przez Erdoğana poprawek do konstytucji, zmieniających ustrój polityczny Turcji na prezydencki. By je zatwierdzić, Erdoğan zorganizował referendum – i je wygrał. Jego sukces oznacza faktyczny koniec parlamentaryzmu w tym kraju. Gauland podkreśla, że wśród obywateli Unii Europejskiej problemu autorytaryzmu nie ma, ale u ludzi, którzy „wywodzą się z innej kultury politycznej, jest on obecny”.

Przeciwnicy posiadania dwóch paszportów przekonują, że Deutschturkowie głosują w Turcji inaczej niż w Niemczech i tym samym reprezentują sprzeczne interesy. Rzeczywiście, jeśli uważnie przyjrzymy się ostatnim wyborom, zauważymy, że istnieje dość duży rozdźwięk między zachowaniami wyborczymi Turków i Turczynek w Niemczech oraz w Turcji. W Niemczech 50% ankietowanych osób głosowało na socjaldemokratyczną SPD, 20% na Zielonych, a mniej niż 10% na CDU/CSU. Ci sami ankietowani w wyborach tureckich głosowali masowo na AKP – religijno-konserwatywną Partię Sprawiedliwości i Rozwoju Erdoğana. Według związanej z CSU fundacji Hansa Seidela (Hans Seidel Stiftung) 2/3 islamsko-konserwatywnych wyborców pochodzenia tureckiego w Niemczech głosuje na partie lewicowe.

Wbrew pozorom nie jest jednak to aż tak zaskakujące. W Niemczech tureccy wyborcy udzielają poparcia partiom sprzyjającym społecznej integracji imigrantów, w Turcji natomiast głosują na partie, które dają im poczucie przynależności do silnej kulturowej wspólnoty – takiej, jaką buduje Erdogan. Ponadto, ponieważ wielu tureckich migrantów w pierwszej generacji było robotnikami, zrozumiałym jest ich przywiązanie do SPD i tradycji związków zawodowych – a nastawienie rodziców wpływa do pewnego stopnia na orientację polityczną kolejnych generacji.

Nie należy też przeceniać popularności samego Erdoğana. Jeżeli dokładniej przyjrzymy się tym 63% niemieckich Turków i Turczynek, którzy w referendum konstytucyjnym głosowali za zniesieniem trójpodziału władzy w Turcji, okaże się, że to wciąż znikoma część tej mniejszości. Czynne prawo wyborcze posiada w Niemczech 1,5 miliona Turków. Tylko połowa z nich wzięła udział w referendum, czyli 750 tys. Oznacza to, że poparcie dla tureckiego autorytarnego przywódcy zadeklarowało mniej niż 500 tys. osób. Gökay Sofuoglu, szef Tureckiej Gminy w Niemczech, podkreśla, że dla wielu młodych Turków głosowanie za wprowadzeniem systemu prezydenckiego w Turcji było formą protestu przeciwko niemieckiemu rządowi. Chcieli pokazać, jak bardzo czują się w Niemczech marginalizowani i ignorowani przez polityków.

Jak Erdoğan szuka poparcia w Niemczech

Jest jednak faktem, że turecki prezydent kaptuje sobie popleczników wśród mieszkających w Niemczech Turków i skutecznie zbija na tym kapitał polityczny. Część młodych Turków i Turczynek, którzy nie czują się integralną częścią niemieckiego społeczeństwa, z fascynacją śledzi działania Erdoğana. Zachwyt prezydentem Turcji jest efektem ubocznym braku wyrazistej postaci na niemieckiej scenie politycznej, która byłaby gotowa mówić w imieniu młodego – ale i starszego pokolenia Deutschturków. Swoją rolę odgrywają nacjonalistyczne tureckie profile na portalach społecznościowych, takie jak Osmanische Generation (Generacja Osmańska) czy Stolz der Türkei – R. T. Erdoğan (Turecka Duma – R.T. Erdoğan).

Do tego dochodzi UETD – Unia Europejsko-Tureckich Demokratów, prawa ręka AKP w Niemczech, która prężnie działa w meczetach. UETD powstała w 2004 r. i dysponuje dziś czterdziestoma oddziałami, które pozostają w gestii tureckiego prezydenta. Oficjalnym celem tej organizacji jest socjalne wsparcie dla słabszych środowisk, tak aby dorastająca w nich młodzież miała przed sobą perspektywę dalszą niż bloki z wielkiej płyty. Sęk w tym, że Erdoğanem kieruje przede wszystkim potrzeba umacniania swojej pozycji w polityce wewnętrznej Turcji, a nie troska o Turków i Turczynki w Niemczech. Traktuje mniejszość turecką instrumentalnie, aby osiągać partykularne wyborcze cele.

Teraz prezydent Turcji nawołuje Deutschturków do bojkotu wrześniowych wyborów do Bundestagu. Jego zdaniem CDU, SPD i Zieloni to „wrogowie Turcji”. Z kolei Angela Merkel oznajmiła na początku września, że od początku była przeciwna wstąpieniu Turcji do Unii Europejskiej, ale uważa, że nie można zawieszać dyplomatycznych stosunków z tym krajem. Przypomniała o tych Turkach, którzy wciąż liczą na niemiecką pomoc i głosowali przeciwko zmianom w tureckiej konstytucji. Zdanie Martina Schulza z SPD, głównego konkurenta Merkel w nadchodzących wyborach, jest w tej kwestii niemal identyczne, choć akurat socjaldemokraci jasno wspierają prawo Turków do zachowania podwójnego obywatelstwa. Te rozgrywki polityczne na osi Berlin-Ankara uderzają przede wszystkim w zwykłych niemieckich obywateli i obywatelki tureckiego pochodzenia. Jedni boją się niesłusznego oskarżenia o sprzyjanie tureckiemu aparatowi represji; drudzy czują się atakowani za publiczne popieranie Erdoğana. Jeżeli wybiorą SPD, narażają się na ryzyko przy wjeździe do Turcji, a głosując na CDU, ryzykują odebranie im jednego z paszportów.

Paszport, czyli most

 Niemiecka debata o podwójnym obywatelstwie zawsze idzie w parze z ulubionym pytaniem prawicy: czy islam pasuje do Europy? Tym samym ograniczanie praw mniejszości interpretowane jest jako forma obrony demokracji w Niemczech i w Europie. Lewica (Die Linke) i Związek 90/Zieloni uważają, że taka ksenofobiczna retoryka prowadzi donikąd. Jej konsekwencją jest wyłącznie nasilenie izolacji tureckiej mniejszości, podziałów i politycznego klinczu. Odebranie podwójnego obywatelstwa byłoby leczeniem objawów problemu, a nie pracą u podstaw. Ale pomimo konsensusu, że nie ma zgody na antydemokratyczne postawy wśród młodych Turków, pomysły, które miałyby zaradzić ich powstawaniu, wciąż czekają na realizację. Jednym z nich jest projekt wyszkolenia większej liczby niemieckojęzycznym imamów, którzy scalaliby niemiecką i turecką kulturę. Thomas de Maizière, minister spraw wewnętrznych Niemiec, zapowiedział stanowcze działania w tej kwestii. Niemieckojęzyczni imamowie stanowiliby przeciwwagę dla UETD.

Ostatnio w debacie pojawił się też kompromisowy pomysł, według którego prawo do podwójnego obywatelstwa traciłoby dopiero trzecie pokolenie Deutschturków. Jest to oczywiście pozorne rozwiązanie, które nie wpłynie pozytywnie na społeczną integrację. Młodzi Turcy i młode Turczynki wciąż będą ofiarami dyskryminacji i stereotypów w niemieckim społeczeństwie, gdyż problemy te wykraczają daleko poza dyskusję o dwóch paszportach.

Zwolennicy podwójnego obywatelstwa przekonują, że jest ono niezastąpioną częścią udanej integracji, ponieważ takie osoby mogą zachować dwie tożsamości i budować między nimi mosty. Portal Deutsche Welle zrobił niedawno reportaż o jednej z wielu rodzin rozdartych między dwoma światami. 16-letni Arman Boyraz urodził się w Niemczech i ma prawo zarówno do tureckiego, jak i niemieckiego obywatelstwa. Chce zostać w Niemczech, ale nie chce oddać tureckiego paszportu. Jest on dla niego symbolem silnej więzi z ojczyzną rodziców. Ojciec Armana dodaje, że dylemat związany z wyborem obywatelstwa rzutuje w obie strony – ewentualny powrót do Turcji bez tureckiego paszportu byłby o wiele trudniejszy. Mówi wprost, że byłby tam postrzegany wyłącznie jako niemiecki czy zniemczony Turek. Niestety, w dotychczasowych debatach politycznych głos takich ludzi jest nieobecny.

Istnieje ryzyko, że wielu przedstawicieli mniejszości tureckiej rzeczywiście nie stawi się przy urnach 24 września – niekoniecznie ze względu na apele Erdoğana, lecz ze względu na brak politycznej reprezentacji. Konsekwencją ich absencji będzie wzmocnienie prawicowych partii w przyszłym Bundestagu, a w efekcie kolejne napięcia na tle etnicznym.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij