Unia Europejska

Wyborca zaczadzony fake newsami jest zagrożeniem dla demokracji

The_fin_de_siècle_newspaper

Czy da się zakazać fake newsów?

W jaki sposób społeczeństwa mogą zatamować strumień fałszywych, często sfabrykowanych informacji pędzących przez internet, a zwłaszcza media społecznościowe, i zalewające debaty polityczne na całym świecie?

Takie pytanie prześladuje obrońców demokracji przynajmniej od czasu wyborów prezydenckich w USA w 2016 roku. Własną odpowiedź dał na to w czasie noworocznej konferencji prasowej w Pałacu Elizejskim prezydent Emmanuel Macron.

Wydaje się, że celem Macrona jest ograniczenie fake newsów środkami prawnymi. Prezydent ma głowie projekt ustawy ustanawiającej sankcje wobec kogokolwiek, kto zapragnie stosować dezinformację w okresach przedwyborczych.

Francja ma już jednak represyjne prawo zakazujące druku bądź transmisji informacji w złej wierze. Według artykułu 27 słynnego prawa o wolności prasy z 29 lipca 1881 roku, rozprowadzanie fałszywych informacji „jakimikolwiek środkami” jest karane grzywną wynoszącą dziś do 45 tys. euro.

Prawo prasowe dotyczy jedynie informacji „zakłócających spokój publiczny”, co niełatwo zdefiniować, a co dopiero udowodnić. Inne prawo, stanowiące część kodeksu wyborczego, przewiduje karę roku więzienia oraz grzywny w wysokości 15 tys. euro dla każdego, kto wykorzysta fałszywe informacje „lub inne oszukańcze zabiegi” w celu odebrania kandydatowi głosów. Tę klauzulę stosuje się jednak głównie w przypadkach oszustw wyborczych.

Przed Macronem stoi więc wyzwanie ustanowienia praw, które sprawdzą się w erze cyfrowej. Chociaż w ostatnim wystąpieniu nie powiedział tego wprost, jasno widać, że wziął na celownik zjawiska podobne do ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku, która odegrała w nich znaczącą rolę, a także zagroziła jego własnej kampanii zeszłej wiosny.

Macron patrzy również poza Rosję. Jego nadrzędnym celem jest ochrona instytucji demokratycznych przed wszelkimi reżimami tak zwanych „demokracji nieliberalizm”, czyli na przykład rządami Recepa Tayyipa Erdoğana w Turcji, Viktora Orbána na Węgrzech czy Prawa i Sprawiedliwości w Polsce.

Projekt Macrona rozpatruje po pierwsze kwestię transparentności. Na platformy cyfrowe zostaną najprawdopodobniej nałożone wyższe standardy jawności dla wszelkich „treści sponsorowanych”, nie tylko wymagające ujawnienia tożsamości reklamodawców, lecz także ograniczenia sum wydawanych na tego typu komunikaty. Po drugie, francuski prezydent spróbuje wprowadzić możliwość nakazania przez sąd w trybie doraźnym zdjęcia treści ze strony, usunięcia strony z wyników wyszukiwania bądź całkowitej blokady.

Francja nie byłaby pierwszym krajem prawnie przeciwdziałającym fake newsom. Przed wyborami federalnymi w Niemczech we wrześniu zeszłego roku tamtejszy parlament uchwalił ustawę znaną jako „NetzDG”, która weszła w życie 1 stycznia 2018 roku. Prawo to wymaga od sieci społecznościowych takich, jak Facebook, Twitter czy YouTube, by w ciągu 24 godzin usuwały wszystkie treści nielegalne oraz o charakterze dezinformacji umieszczane tam przez użytkowników. Jeśli się nie dostosują, mogą zapłacić karę w wysokości do 50 mln euro. Rząd włoski również zaproponował ustawę kontrolującą fake newsy przed wyborami powszechnymi w marcu.

Nie dziwne, że proponowane przez Macrona ustawodawstwo wywołało krytykę nie tylko ze strony Frontu Narodowego Marine Le Pen, lecz także skrajnej lewicy. Krytycy zwrócili się po pomoc do prawników, którzy przekonują, że istniejące prawa wystarczą, by ograniczyć fałszywe wiadomości.

Eksperci nie biorą jednak pod uwagę, w jak ogromnym stopniu nowe technologie, a zwłaszcza media społecznościowe, sprzyjają występkom. Kto pragnie szerzyć dezinformację i teorie spiskowe, ma dziś do tego dużo więcej sposobności niż kiedykolwiek wcześniej. Potrzeba stworzenia nowych środków zapewniających transparencję i prawdziwość treści internetowych powinna więc być nie dyskusyjna, ale oczywista.

Tym niemniej obmyślona przez prezydenta nowa procedura sądowa po dopracowaniu musi zostać uważnie przeanalizowana. Czy sędzia powinien mieć władzę natychmiastowego decydowania o tym, co jest prawdziwe, a co fałszywe, i nakładania grzywny? Przecież fake newsy mogą przybrać wiele form, a czasem są rozpowszechniane bez złej intencji: nie po to, by manipulować wyborcami czy przesądzać o wyniku wyborów.

Kolejnej komplikacji przysparza kontrowersyjna kwestia neutralności sieci. Nowe prawo będzie przypuszczalnie musiało kontrolować dezinformację, jednocześnie zapewniając równe traktowanie wszelkich treści internetowych przez dostawców usług telekomunikacyjnych.

Co więcej, dopiero się okaże, w jaki sposób Macron odniesie się do sieci społecznościowych i internetowych aktorów społecznych z siedzibami zagranicą, nad którymi władze francuskie nie sprawują jurysdykcji.

Nikt rozsądny nie podejrzewa Macrona o chęć wprowadzenia cenzury. Jednak proponowane prawo musi zawierać pewne zabezpieczenia. Na razie obiecująco zapowiada się fakt, iż będzie ono dotyczyć jedynie okresów poprzedzających wybory – delikatnego momentu życia publicznego w demokracji.

W każdym razie propozycja Macrona stanowiłaby tylko jedno z narzędzi walki przeciwko dezinformacji. Efektywność kampanii dezinformacyjnych może również obniżać edukacja medialna w ramach powszechnej oświaty oraz nowe klasyfikacje, pozwalające na traktowanie portali społecznościowych jako wydawców ponoszących odpowiedzialność redakcyjną.

Zatamowanie przepływu fake newsów jest wyzwaniem globalnym, wymagającym globalnego rozwiązania. Można się tylko cieszyć z decyzji Komisji Europejskiej, która postanowiła zgromadzić grupę ekspertów i z ich pomocą poprowadzić publiczne konsultacje w tej sprawie. Pozostaje mieć nadzieję, że w tym procesie zostanie utworzona lista rekomendacji na przyszłość.

Do tego czasu kontrowersyjne propozycje Macrona – które wprawdzie według niedawnej ankiety popiera około 79 proc. Francuzów – przynajmniej skłonią obywateli do myślenia na poważnie o problemie sięgającym samych fundamentów zachodniej demokracji. Incydenty w kolejnych krajach już pokazały, że zdezinformowany wyborca jest wrogiem demokraty.

**
Raphaël Hadas-Lebel jest emerytowanym profesorem Sciences Po na Sorbonie oraz honorowym członkiem francuskiej Rady Stanu.

Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij