Świat

Kapitalizm ma dla ciebie wyjątkową ofertę: testy DNA!

Choć analizowanie genetycznego dziedzictwa może być dla wielu nieszkodliwą rozrywką, to polityczna alt-prawica traktuje je ze śmiertelną powagą.

Prześladuje mnie ostatnio pewna kampania reklamowa – nic nowego, zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Tym razem jednak nieprzenikniona alchemia cyfrowej inwigilacji i profilowania uznała, że na każdej tablicy i w każdym feedzie muszę zobaczyć reklamy serwisu o nazwie 23andMe. Oferta to prywatne testy DNA.

Być może jakiś algorytm omyłkowo uznał mnie za kogoś, kto nie ma co zrobić z nadmiarem gotówki albo gustuje w wysyłaniu próbek śliny pocztą. Tak czy owak, raz po raz internet podsuwa mi zaproszenie do odkrycia, kim naprawdę jestem.

Komercyjny przekaz od dawna kolonizuje przestrzeń publiczną i prywatną. Reklama cyfrowa jest coraz precyzyjniej kierowana do indywidualnego odbiorcy. Preparuje światopogląd w sam raz dla nas i próbuje go nam narzucić.

Jednak reklama ma nam również schlebiać – w równym stopniu odzwierciedlać nasze upodobania, co je kształtować. Ostatnio reklamy serwisu 23andMe namawiają mnie do dalekich podróży, dzięki którym odkryję swoje genetyczne korzenie – i kto wie, może poznam swoich przodków? Powstało już całkiem sporo takich hybryd biura podróży z laboratorium genetycznym. 23andMe, najbardziej rozpoznawalna usługa tego rodzaju, wyróżnia się wśród nich polorem i profesjonalizmem. Co zatem chce nam powiedzieć? I dlaczego kampanie reklamowe tej firmy, nasycone pastelowymi barwami i eugenicznym podtekstem, przyprawiają o dreszcz obrzydzenia?

Latem tego roku serwis 23andMe ogłosił wielki konkurs pod hasłem „Golden 23 Sweepstakes”: dwadzieścia troje szczęśliwców otrzyma darmowe badanie DNA, a potem wyruszy dookoła świata śladami swoich genów. Jeśli 2 procent twojego DNA pochodzi ze Skandynawii, już wkrótce będziesz się napawać widokiem norweskich fiordów. 12 procent z Bliskiego Wschodu? Zapraszamy do tureckiej łaźni!

Takie genetycznie dopasowane przygody przeżywa Nicole, wieloetniczna jak z bajki gwiazda z reklamy 23andMe. „Zwiedzaj świat śladami swojego DNA” – zachęca reklama, a na ekranie Nicole pomyka na skuterku przez most gdzieś w południowo-wschodniej Azji. (Co ciekawe, w kampaniach reklamowych 23andMe nigdy nie pada nazwa kraju, do którego udają się klienci. Wymieniane są tylko całe regiony świata). Widzimy migawki z wojaży Nicole, a każdemu ujęciu towarzyszy informacja o tym, ile procent jej DNA pochodzi z danego miejsca na Ziemi. Na końcu czeka mgliście humanistyczne przesłanie: skądkolwiek Nicole pochodzi i dokądkolwiek się udaje, zawsze jest w stu procentach sobą. 100% Nicole.

Reklama z Nicole w roli głównej przedstawia swego rodzaju wyżęty z etnicznej tożsamości cud kosmopolitycznej kultury. Życie to włóczęga, którą umilamy sobie tak, jak podpowiada nasz genetyczny kod. Relacje między ludźmi nie biorą się z kultury, wymiany myśli ani współpracy: wystarczy zjawić się w hotelu i oznajmić: „Jestem w 43 procentach Europejką”. Zarazem powierzchowne i głęboko pierwotne – było nie było, DNA to budulec życia – te reklamy sprawiają wrażenie „eugeniki lite”. Nasza genetyczna historia mówi nam, kim jesteśmy, ale nie wynika z tego nic oprócz egzotycznych winietek serwowanych nam przez dobrodziejów z 23andMe.

Analizowanie genetycznego dziedzictwa może być nieszkodliwą rozrywką dla 23andMe z całym ich wizerunkiem trywialnego korporacyjnego liberalizmu, za to polityczna prawica traktuje je ze śmiertelną powagą. W ubiegłym roku media nieraz opisywały historie rozmaitych przedstawicieli radykalnej prawicy, często wywodzących się z jawnie rasistowskiego ruchu „alt-right”, którzy postanowili zbadać swoje DNA. Zasadniczo chcieli w ten sposób dowieść czystości swego europejskiego pochodzenia – niekiedy jednak wyniki sprawiły im niespodziankę. Pewien biały suprematysta dowiedział się na przykład, że 14 procent jego DNA pochodzi z Afryki subsaharyjskiej.

Takie niespodziewane wyroki genetyki sprawiają, że część radykalnej prawicy odcina się dziś od badań DNA i wszelkich sprawdzianów etnicznego rodowodu. Na stronie internetowej altright.com Vincent Law stawia 23andMe pod pręgierzem i tłumaczy, dlaczego tego rodzaju testy są bezprzedmiotowe. „Ktoś, kto ma białą skórę, białą kulturę i walczy o sprawę białych ludzi, jest w stu procentach Biały” – oświadcza. – „W obozie Alt-Right musimy przyjąć szerszą interpretację tego, co znaczy być Białym”.

Ironia wzywania do „szerszej interpretacji” definicji białej rasy graniczy rzecz jasna z absurdem. Biali suprematyści, zdaje się twierdzić Law, powinni okazywać więcej tolerancji – ale tylko sobie nawzajem. Dalej przyznaje, że co prawda nie wszyscy biali są porządnymi ludźmi, jednak, jako lud uciśniony, muszą umieć wybaczać sobie błędy.

A jakby było mu mało tego festiwalu rasistowskich tulasków, Law brnie dalej. Wyjawia, że sam poddał się badaniu genetycznemu, z którego wynikło, że 99 procent jego DNA pochodzi z Europy, a jeden procent – z Kaukazu. Sądzicie, że każdy szanujący się biały suprematysta obnosiłby taki certyfikat z dumą? Nie tak szybko! Okazało się mianowicie, że na wskroś europejski genotyp Vincenta Lawa zawiera „MEGA porcję irlandzkiego DNA”, a przecież on od niepamiętnych czasów gardził katolikami, a Irlandczykami w szczególności. (Amerykanie irlandzkiego pochodzenia są jego zdaniem „wywrotowcami”, a Dzień Św. Patryka to „dysydenckie święto”). Jednak ta kropla prawdy, jaką objawiło mu badanie, wydrążyła skałę. Law przyznaje, że zmienił nastawienie: „Ten wynik nauczył mnie pokory”.

Dzięki temu, że zbadał pochodzenie swoich chromosomów, Law nie musi już „definiować się jako WASP” (biali Anglosasi wyznania protestanckiego – przyp. red.) i może „skupić się na tym, jak widzą mnie wszyscy ludzie, którzy mnie znają i których kiedyś poznam”. Naturalnie, w ramach jego obsesyjnie rasistowskiego światopoglądu, „wszyscy ludzie” oznacza wszystkich białych.

Badanie genetyczne kazało mu pogodzić się z różnorodnością jedynego rodzaju, jaki zgadza się przełknąć, zatykając nos: z innymi odcieniami białości. Chociaż jego rasistowska mentalność przeszła niejaką ewolucję i dziś, od biedy, toleruje już Irlandczyków, badanie genetyczne ostatecznie utwierdziło go w toksycznym poczuciu tożsamości białego nadczłowieka. Kończy tekst słowami: „Przede wszystkim zrozumiałem, że jestem Biały”.

Coca-Cola, czyli kapitalizm z ducha pseudonauki

Oportunistyczna kampania reklamowa 23andMe najwyraźniej chce manifestować tolerancję, którą Vincent Law wraz z całym ruchem alt-right obłożyli klątwą. Gdy jednak jedni i drudzy z takim zapałem wyciągają na światło dzienne swoje genetyczne metryczki, dzieli ich znacznie mniej, niż mogłoby się wydawać. Poza ściśle medycznym kontekstem, nasze DNA jest jedynie ciekawostką. Mówi co nieco o tym, skąd pochodzimy – i zupełnie nic o tym, kim jesteśmy. Kto przywiązuje wagę do wyników takich badań, flirtuje z anachronicznym rozumieniem rasy i tożsamości, które markery genetyczne myli z tożsamością, a haplogrupy ze wspólnotą kulturową. Przy całym wstręcie, jaki budzi jego rasizm, Law ma rację co do jednego: żadnej głębokiej prawdy o tym, kim jesteśmy, nie znajdziemy na czubku laboratoryjnej pipety.

Dwa Big Maki, Fillet-O-Fish i cola, czyli jak Ameryka eksportuje otyłość

**
Tekst ukazał się w magazynie The Baffler. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij