Film, Ziemowit Szczerek

Jaki kler, taki antyklerykalizm

„Kler”. Fot. Bartek Mrozowski, mat. prasowe

Rozmach do ciosu Smarzowski wziął z tzw. grzechów ogólnych kościoła, ostrze – z najcięższego.

Gdy zobaczyłem zajawkę Kleru, pomyślałem: Jezusie Chrystusie Nazarejski, zawsze miło, jak polska katabasowska wersja kościoła katolickiego (przepraszam, nie widzę powodu, by nazwę akurat tej instytucji pisać wielką literą, więc proszę redaktorów i czytelników na pozwolenie mi na ten mały, prywatny bunt przeciw ortografii języka polskiego) dostaje po okomżonej pupie. Ale czy to się musi odbywać w tak przewidywalny i banalny sposób?

Impreza księżowska huczy, strumieniami, jak chciał warszawski poeta, tam wódzia się leje, jeden ksiądz ma babę i parcie na kasę wyłudzaną od wiernych, inny na Watykan, purpurat à la Dziwisz klnie jak ostatni chuj spod budki z piwem i szasta kasą jak Bond w kasynie, wszędzie wał na wale, ale – myślałem – czy to wszystko musi się odbywać tak do końca zgodnie ze stereotypem banalnym? To tak samo, jakby zrobić film o Polakach w Anglii, że piją, klną i się biją, o dziennikarzach, że chleją, kwaszą się na siebie i są zawistni, o migrantach z Południa, że śmiecą, obłapiają laski, używają telefonów komórkowych (bo, jak wiemy, uchodźca i migrant ekonomiczny mają święty obowiązek pozostawić telefon w bombardowanym/osypującym się domu, ewentualnie telefon sprzedać i za kwotę z tej sprzedaży uzyskaną wyremontować dom albo doprowadzić do pokoju we własnym kraju).


No ale, było nie było, kler to nie grupa etniczna, a znów po Smarzowskim, jakkolwiek pogalopować umie, nie bardzo jest co się spodziewać jazdy innej niż po wszystkim znanych kliszach. W Róży prawie wszyscy Ruscy to gwałciciele z wódką wylewającą się z uszu, w Drogówce policjanci to skorumpowane miernoty, w Wołyniu Ukraińcy to głównie rezuny – i tak dalej. I być może nawet nie byłoby to takie złe, bo fajnie się jest zmierzyć z kliszami, które nawisają nad naszymi głowami, jak opar wydobywający się ze społeczeństwa, tylko równie fajnie co najmniej byłoby też dojść do jakichś świeżych i odkrywczych wniosków w związku z rzeczonymi oparami. A tego czasem brakuje.

„Wołyń” jest krzykiem [spór o film Smarzowskiego]

czytaj także

Oczywiście, jak mawiał Tewje Mleczarz, z trzeciej strony, co mnie, kurwa, obchodzi jak kto do uprawianej przez siebie sztuki podchodzi. Jego sztuka – jego sprawa, a bogiem a prawdą zawsze na tego Smarzowskiego pójdę i obejrzę, bo ogląda się Smarzowski przecież zawsze dobrze. No, poza pojechanym po linii najmniejszego oporu Wołyniem, ale to już inna zupełnie sprawa. Wszystkie jednak filmy Smarzowskiego są czymś w rodzaju „wypracowania na temat”, czemu więc Kler miałby być inny?

Po obejrzeniu filmu byłem, jak to się mówi, rozdarty jak ta sosna Judymowa. Z jednej strony komplet stereotypów znany już z trailera uzupełnił się o księży jeżdżących po pijaku i nadużywających władzy, księży popierających nazistów, księży antysemitów i księży – skurwysynów pańskich gwałcących dzieci. Z drugiej – pomyślałem – nie było aż tak źle, jak myślałem.

No bo dobrze, myślę. Nazbierało się. W takim kraju jak Polska, gdzie misiaczki w sutannach tańczą sobie po głowach ludu, wykorzystując ludzką naiwność, trudną sytuację (pobieranie, na przykład, opłat pogrzebowych od załamanych ludzi w sytuacji, gdy kościół w kraju ma taką sytuację finansową, jaką ma, to jedno z większych kościelnych skurwysyństw, i mało mnie tu obchodzi fakt, że w tej feudalnej instytucji relacja karmazyn – prosty ksiądz jest podobna do relacji książę – szarak szerepetka, niech się szeregowcy zbuntują przeciw systemowi a nie zdzierają z tych, z których zedrzeć najłatwiej) – ktoś musiał to wszystko pozbierać, władować w cios i wypierdolić między oczy.

Z drugiej strony jednak scenariusz, który z początku faktycznie kręcił się wokół stereotypów, w ostatniej ćwierci filmu zmienił kierunek. Księża przestali być katabasami, a zaczęli być ludźmi. W dodatku poszukującymi odkupienia, żałującymi za grzechy. Granica pomiędzy skurwysynami a ludźmi skurwionymi przez system została wyrysowana (znów banalnie, ale za to jak lewicowo!) między górą a dołem. Jak gliniarze u Pasikowskiego, księża na różnej wysokości kościelnej hierarchii też mogą powiedzieć: „mnie też się wydaje, że ja jestem w porządku, a tylko mój szef to skurwysyn”. Wątek pedofilii pod koniec Kleru się rozszerza i, w końcu, staje się rzeczą najważniejszą w filmie. Przekształca się w pięść, w glan. Wiadomo – ten temat, słusznie, budzi największe obecnie obrzydzenie wobec działalności katolickiego kościoła, jest powodem kryzysu tegoż kościoła na całym świecie, zbiera się z tego powodu kościołowi również i w Polsce (Smarzowski w filmie pokazał przy tej okazji również, żeby nie było, tradycyjny polski, często wulgarny, antyklerykalizm. Trochę w podobny sposób, jak w Wołyniu polskie grzechy wobec Ukraińców, czyli po lakierze i żeby odfajkować, no, ale liczy się). I z tej właśnie stali wykuł Smarzowski ostrze swojego na kościół ataku.

Słowem: rozmach do ciosu Smarzowski wziął z tzw. grzechów ogólnych kościoła, ostrze – z najcięższego. Kościół na całym świecie za ten grzech przeprasza, tarza się w pyle. Wszędzie – poza Polską. Bo polski kościół jest inny niż kościół katolicki na całym świecie. Jego mentalność, szczerze mówiąc, jest bardziej podobna do mentalności batiuszkowskiego prawosławia pohukującego na wiernych, nie prowadzącego dialogu pełnego szacunku dla współbraci w wierze, a właśnie powrzaskiwania, jak na owieczki, którym trzeba wytłumaczyć co jest dobre, a co złe, bo same odróżnić nie potrafią. Albo do mentalności konserwatywnych wariantów islamu z ich „moja racja jest najmojsza”, „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, „z nami – niebo, z nimi – szatan, nic pomiędzy nie ma, a jeśli się nie zgadzasz – giń”, itd. I niektórych odłamów lewicy. Hihi.

W każdym razie – polski kościół jest zachodni tylko z łacinki i rytu. Jego mentalność jest czysto wschodnia, czy – w gruncie rzeczy (bo nie wierzę we wschodniość jako taką) – peryferyjna. Budująca swoją strategię na szczuciu, wciskaniu ludziom głowy w ciemnotę, w zabobon, w stereotyp. Tumaniącego, przestraszającego.

To samo, właściwie, chciałem zarzucić Smarzowskiemu. Że w swojej wojence z kościołem ogranicza się do śmieszenia, tumanienia, przestraszania. A przecież, tak naprawdę, największy problem kościoła to nie fakt, że jego funkcjonariusze, niekontrolowani, oczekujący od „owieczek” nadludzkiej czci i histeryzujący, gdy odbiera im się przywileje, masowo się rozpuścili, zdegenerowali, zmałostkowieli i poszli w szkodę. Bo przecież, oczywiście, prawdą jest, że nadużywający władzy funkcjonariusze zaufania publicznego, którymi – czy mi się to podoba czy nie – księża są, powinni być szczególnie ostro z tego nadużywania rozliczani. Szczególnie, jeśli nadużywają jej wobec tych najmłodszych, bezbronnych.

Ale zastanowić się trzeba przede wszystkim, uważam, nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Bo nie jest przecież tak, że człowiek stając się księdzem automatycznie staje się pedofilem, katabasem, chciwym bzdurowciskiem. Degenerację kościoła powoduje jego specjalny status społeczny. Status zalegalizowanych przez państwo, przez konkordat szamanów, którzy w XXI wieku wciskają ludziom prymitywny, szczególnie tu, na peryferiach, wariant filozofii życia. Za pomocą społecznych egzorcyzmów wpędzają naiwnych w jeszcze większą chorobę, jak od diabła odganiając się od świadomości, że aby nie być opętanym przez szatana, wystarczy odrzucić wiarę w tegoż. Tak, tak – to katolicy, nie ateiści, nie agnostycy, nie czytający Harry’ego Pottera są grupą społeczną najbardziej narażoną na opętanie.

Spóźniony „Kler”

Nie tylko przez szatana. Ale i przez ksenofobię, nacjonalizm, popieranie antydemokratycznego, hierarchicznego modelu społeczeństwa, tzw. tradycyjnych ról społecznych kończących się zupą, co była za słona.

I to jest największy grzech kościoła. I tego, myślałem, najbardziej zabrakło u Smarzowskiego.

Ale przecież nie zabrakło. W filmie Smarzowskiego w ogóle bowiem nie ma religii.

Nie ma boga, nie ma dogmatów wiary, nie ma katolickiej filozofii. Nie ma nic, jak u pewnego biednego, wykorzystanego przez lokalnych politycznych ściemacherków, człowieka z Podlasia. Są tylko nadzy ludzie, nadużywający, żałujący, płaczący, cierpiący, wykorzystujący innych.

I, być może, ten ziejący brak jest największym atutem Kleru.

Będzie nas więcej, jeśli nam pomożesz!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Ziemowit Szczerek
Ziemowit Szczerek
Dziennikarz i prozaik
Dziennikarz i prozaik, autor książek „Siódemka”, „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian”, „Rzeczpospolita Zwycięska”, „Tatuaż z tryzubem”, „Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową” oraz współautor zbioru opowiadań „Paczka radomskich”. Laureat Paszportu „Polityki”. Pisze dla „Polityki”, „Nowej Europy Wschodniej” i „Tygodnika Powszechnego”.
Zamknij