Kraj

O potrzebie powściągliwości

stop-nienawisci-szafranski

Używając do opisu tego, co się stało, kategorii rodem z politycznej codzienności, usuwamy z pola widzenia zbrodnię bezsensowną, będącą produktem braku empatii, paranoidalnych fantazji i nieumiejętności kontroli impulsów.

Z jednej strony otwarta rozmowa o śmierci Pawła Adamowicza wydaje mi się niezwykle ważna. Otwarta rozmowa, o tym wszystkim, co stało się 13 stycznia 2019 roku w Gdańsku, na scenie finału 27. Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. O tym bestialskim, bezsensownym morderstwie dokonanym na naszych oczach na państwowym urzędniku wykonującym swoje obowiązki. A zarazem uczestniczącym w jednym z niewielu autentycznych polskich świąt. Autentycznych, bo spełniających pierwotną definicję słowa „święto” – czego o wielu innych nominalnych świętach już tak łatwo powiedzieć nie sposób. Rozmowa o tym wydaje mi się niezwykle ważna, bo nie mamy innych narzędzi do obcowania ze światem niż język, z pomocą którego tworzymy sobie jego reprezentacje. I z pomocą którego negocjujemy jego kształt z innymi.

Paweł Adamowicz – prezydent gdańszczanek i gdańszczan

Z drugiej strony, mam przemożne wrażenie, że ta nasza natychmiastowa potrzeba mówienia i – w szczególności – poszukiwania jakichś interpretacyjnych ram dla tego, co się stało, bierze się po części nie tyle z jakiejś naturalnej inklinacji, ile z natury współczesnej infosfery. Z logiki tej nieustannej, trwającej 24 godziny na dobę transmisji, która – wiecznie nienasycona, wiecznie głodna nowych treści – wciąż domaga się od nas momentalnych odpowiedzi albo, najlepiej, odpowiednio rozbudowanych komentarzy.

W logice telewizji nadawanej na żywo całą dobę, w logice facebooka albo – a może przede wszystkim – twittera, nie mieści się powściągliwość, nie mieści się czas, którego możemy potrzebować na przemyślenie albo przeżycie informacji, które do nas docierają. Ta logika domaga się natychmiastowych oświadczeń i postów. Nazywania, segregowania i opatrywania etykietami w trybie online i w trybie live.

*
Jeszcze do początku XXI wieku psychologom wydawało się, że praktyka intensywnej ekspresji ma dla ludzi, którzy doświadczyli traumy, działanie lecznicze. Ofiarom wypadków albo przestępstw zalecano błyskawiczne opowiadanie o tym, czego doświadczyli – w przekonaniu, że przyniesie im to nie tylko doraźną ulgę, ale także w dalszym planie zapobiegnie rozwojowi Syndromu Stresu Posttraumatycznego (PTSD).

Dziś już prawie nikt tak nie uważa. Prowadzone od lat badania wyraźnie pokazały, że ta metoda jest nie tylko nieskuteczna, ale momentami wręcz szkodliwa. Wymuszone opowiadanie o trudnych emocjach, wielokrotne powracanie do trudnej sytuacji, bezpośrednio po jej doświadczeniu, może – paradoksalnie – przyczynić się do pogorszenia stanu zdrowia psychicznego. Efekty działania terapeutów, którzy ruszyli na Manhattan zaraz po atakach na World Trade Center 11 września 2001 roku i namawiali przechodniów do spontanicznych rozmów o trudnych emocjach, okazały się odwrotne do zamierzonych. Wydany dziesięć lat po tych wydarzeniach raport Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego stwierdzał to jednoznacznie, choć nie bez pewnego zaskoczenia. Dane mówiły same za siebie. Wśród osób, które podlegały takim interwencjom, wśród osób, które natychmiast opowiadały o tym, co je przed chwilą spotkało, wystąpiło istotnie więcej przypadków komplikacji psychologicznych, w tym PTSD, niż u tych, którzy nigdy nie korzystali z tego typu „pomocy”.

*
Myślę, że od niedzieli wszyscy jesteśmy ofiarami ciężkiego, dewastującego doświadczenia. Każda taka inwazja bezsensownej, absurdalnej przemocy w sferę publiczną – to znaczy zarazem w indywidualne życie każdego z nas – w jednej chwili odziera nas z elementarnego poczucia bezpieczeństwa. Uprzytamnia, że nasza wizja świata jako sfery oswojonej i okiełznanej, powtarzalnej i przewidywalnej, jest w istocie iluzją. Czy raczej: że nasze życie, a także nasza integralność cielesna, poczucie granic oddzielających najbardziej intymne obszary naszej egzystencji od destrukcyjnych sił działających w świecie, że to wszystko jest niesłychanie wręcz kruche i chybotliwe.

Pollack: Mosty w burzliwych czasach

czytaj także

Próbujemy więc wszelkimi sposobami od razu zażegnać panikę. Wpisać ten chaos w jakieś znane kategorie, przetłumaczyć go na język, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. W warunkach toczącego się w Polsce od lat radykalnego politycznego konfliktu – czy raczej: radykalnej politycznej wojny – najlepiej znanym językiem jest właśnie ten, który na co dzień dominuje w sferze publicznej.

Próbujemy wszelkimi sposobami od razu zażegnać panikę. Wpisać ten chaos w jakieś znane kategorie, przetłumaczyć go na język, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.

Wpisanie tego wydarzenia w doraźny polityczny spór, potraktowanie go jako mordu motywowanego politycznie – mnóstwo takich głosów pojawia się nieustannie w portalach społecznościowych i innych mediach – spełnia z pewnością bardzo wiele funkcji. Przede wszystkim pozwala wyegzorcyzmować bezsensowny, absurdalny charakter tego czynu. Popełnionego – wiele na to wskazuje – przez człowieka z kryminalną przeszłością, który zapragnął własną agresję i paranoidalne urojenia uczynić obiektem powszechnego zainteresowania, tematem upiornego spektaklu rozgrywającego się na oczach milionów.

Używając do opisu tego, co się stało, kategorii rodem z politycznej codzienności, usuwamy z pola widzenia zbrodnię bezsensowną, będącą produktem braku empatii, paranoidalnych fantazji i nieumiejętności kontroli impulsów. Usuwamy więc z pola widzenia zbrodnię, której ofiarą w każdej chwili może paść każdy z nas i której chaotyczny, bezładny charakter budzi bodaj równie silne przerażenie, co jej tragiczne skutki. Zamiast tego wszystkiego dostajemy zbrodnię, która potwierdza naszą wizję rzeczywistości, nie zaś konfrontuje nas z faktem, że bezpowrotnie wypadła ona z ustalonych ram. Potwierdza, a więc pozwala zachować niezagrożone continuum.

Potężne emocje, które angażujemy do walki z ideowymi przeciwnikami, zyskują w takim przypadku nowe ponure uzasadnienie. Z pozoru nieadekwatne i przesadne inwektywy, którymi ich obrzucaliśmy, i którym oni obrzucali nas, okazują się doskonale pasować do sytuacji. Temperatura naszego zaangażowania jawi się jako w pełni adekwatna do realiów. Bo przecież to oni do tego wszystkiego doprowadzili. A my, walcząc z nimi, od początku mieliśmy rację.

*
Ale czy przypadkiem gdzieś w tle nie czujemy jednak, że jest dokładnie odwrotnie? Że wobec przemocy na taką skalę nasze emocje, agresja wylewająca się z politycznych sporów, rozdmuchane inwektywy, których przeciw sobie używamy – że to wszystko jest właśnie groteskowo wręcz nieadekwatne i absurdalne?

Może więc nasza gorączkowa potrzeba mówienia i racjonalizowania tej potwornej zbrodni poprzez wmontowanie jej w dobrze znane struktury polskiej wojny politycznej pozwala stłumić także własne poczucie winy czy odpowiedzialności? Oto nieustannie dajemy unosić się agresji, używamy naładowanych pogardą i przemocą słów, przypisujemy sobie nawzajem najgorsze intencje – i nagle staje nam przed oczami przemoc w postaci czystej. Naga i przerażająca. Może przerażająca tym bardziej, im bardziej w naszych własnych działaniach, słowach i fantazjach rozpoznajemy jakieś jej ślady albo odpryski?

*
Jeśli cokolwiek można w obliczu tej tragedii w ogóle zrobić, to właśnie nie tłumić w sobie tego przerażenia i poczucia winy. Nie szukać strategii i szlaków interpretacyjnych, dzięki którym dostaniemy zestaw łatwych odpowiedzi na pytanie, dlaczego coś takiego w ogóle się wydarzyło. O ile to możliwe, być razem z innymi, którzy są podobnie przerażeni i obezwładnieni. A co najważniejsze – podjąć refleksję o przemocy, którą przeniknięta jest polska sfera publiczna. I o kruchości, delikatności, nietrwałości życia. Każdego życia. Bo nieustannie, także dzięki hipnotycznemu oddziaływaniu współczesnej kultury, o tym zapominamy, choć zdaje się nam zarazem, że to prawda oczywista.

Jak prezydent Adamowicz uczył nas strajkować

Jeśli jednak użyjemy tej tragedii do uzasadnienia naszej codziennej, powszedniej przemocy, istnieje poważne ryzyko, że zaogniony do granic wytrzymałości spór wyjdzie w końcu z fazy wyłącznie werbalnej. Morderstwo Pawła Adamowicza zadziała niczym wyzwalacz, a zarazem usprawiedliwienie dla usunięcia wszelkich mechanizmów kontroli, lepiej lub gorzej, ale wciąż jeszcze w polskiej wspólnocie funkcjonujących, choć jednocześnie postrzeganych przez pogrążone w konflikcie strony jako coraz większy ciężar. Bo przecież wszyscy coraz mocniej czujemy, że w takiej postaci to wszystko nie może już dłużej trwać. Że potrzebna jest jakaś radykalna zmiana, przeobrażenie, rewolucja. A w każdym razie coś, co gruntownie przeorientuje układ, w którym tkwimy – i w którym nie jesteśmy w stanie już ani chwili wytrzymać.

Jeśli użyjemy tej tragedii do uzasadnienia naszej codziennej, powszedniej przemocy, istnieje poważne ryzyko, że zaogniony do granic wytrzymałości spór wyjdzie w końcu z fazy wyłącznie werbalnej.

Pokusa potraktowania tego, co się w niedzielę wydarzyło w Gdańsku, jako uzasadnienia do tego rodzaju radykalnego gestu, jest ogromna. Widać to dzisiaj bardzo wyraźnie. Jeśli jednak jej ulegniemy – spirala destrukcji rozkręci się na dobre. I wydarzą się kolejne tragedie.

Dlatego się powstrzymajmy. Także ze względu na pamięć o zmarłym, także ze względu na dobro jego rodziny. A także ze względu na dobro całej zbiorowości. Istnieją inne sposoby na przezwyciężanie kryzysu, w którym – bez wątpienia – tkwimy od wielu lat.

Zacznijmy od ćwiczenia się w powściągliwości – w mówieniu, reagowaniu i podążaniu za łatwymi odruchami.

**
Tekst jest zapisem felietonu wygłoszonego 15 stycznia 2019 roku o 14.40 na antenie Radia TOK FM, w ramach cotygodniowej audycji „Kwadrans filozofa”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij