Historia, Kraj

Dziwna rocznica

Tablica_Marzec_1968_Dworzec_Gdański

Zanim dostaliśmy obchody Marca, otrzymaliśmy jego rekonstrukcję.

Tegoroczna rocznica Marca ’68 jest dziwna i pełna paradoksów. Ostatnie miesiące to przecież nagłe załamanie relacji między Polską a Izraelem i światową społecznością żydowską oraz powrót marcowego języka w publicznym radio, telewizji, wypowiedziach polityków rządzącej partii, że o komentarzach w sieci nie wspomnę. Zanim dostaliśmy obchody Marca, otrzymaliśmy jego rekonstrukcję.

Sutowski: Polskie obozy koncentrujące poparcie PiS

Z obchodami zaś obecna władza wydaje się mieć pewien problem. Do tej pory Marzec traktowany był jako część opowieści o polskich miesiącach, demokratycznych zrywach wyznaczających polską drogę od komunizmu do liberalnej demokracji. W przypadku Marca rocznicowe podkreślenie tej opowieści wiązałoby się z koniecznością dowartościowania środowiska, z którym PiS znajduje się w stanie ciągłej symbolicznej wojny i którego zasługi pragnie wykreślić z historycznej narracji – grupy skupionej wokół Adama Michnika.

Co o tym wszystkim myślą uczestnicy wydarzeń marcowych? O sprawdzenie tego poprosił mnie holenderski projekt medialny Iron Curtain – zajmujący się przybliżaniem zachodniej Europie historii i współczesności państw kiedyś zasłoniętych żelazną kurtyną. Interesowało ich zwłaszcza to, jak Marzec pamiętają dziennikarze – najlepiej tacy, którzy po 1989 roku znaleźli się po różnych stronach politycznych podziałów III RP. Wybór padł na Seweryna Blumsztajna i Janinę Jankowską.

Szok antysemicki

„No to historia się powtarza” – zaczyna rozmowę ze mną Seweryn Blumsztajn, uczestnik tamtych wydarzeń i ofiara następujących po nich represji. Spotykamy się 2 lutego, w samym środku gwałtownych kontrowersji, jakie wywołała nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. W reakcji na dotyczące jej protesty Izraela do polskiej sfery publicznej powrócił język, jakiego ta nie pamiętała na taką skalę od co najmniej pół wieku. Politycy i publicyści bliscy obecnej władzy zaczęli mówić o konieczności walki z „żydowskimi roszczeniami”, oraz atakować Izrael i światową, żydowską opinię publiczną. Na antenie publicznego radia padły słowa wzywające krytyków rządu, by zastanowili się, czy wolą mieć polskie, czy izraelskie paszporty. Wybuch ten, nawet dla osób śledzących uważnie bulgotania w podziemnych nurtach polskiej prawicy, mógł być zdumiewający.

Podobnym zaskoczeniem dla uczestników Marca było rozpętanie antysemickiej nagonki pół wieku temu. A przecież antysemicka atmosfera w PZPR narastała od czasu zwycięstwa Izraela w wojnie sześciodniowej. Po tym, jak ZSRR potępił Izrael, zerwał z nim stosunki dyplomatyczne, podobnie postąpiły władze polskie. W czerwcu 1967 roku Gomułka wygłasza głośne przemówienie o „żydowskiej piątej kolumnie w Polsce”. Władza urządza masówki, potępiające „izraelski imperializm”. Rusza czystka w armii, oficerowie żydowskiego pochodzenia odsuwani są od stanowisk.

„Władze były świadome polskiego antysemityzmu, a mimo tego go użyły”

„Myśmy przegapili to, co się działo od 1967 roku – mówi Blumsztajn. – Dostawaliśmy sygnały, ale nie przyjmowaliśmy ich do siebie, zbyt zajęci byliśmy tym, co działo się wtedy na uniwersytecie. Żyliśmy poza żydowskim światem, nie czuliśmy się jego częścią”.

„Przez długi czas moje pokolenie miało poczucie, że jest u siebie, że możliwa jest reforma systemu – kontynuuje. – Nasz bunt wziął się także ze względnego poczucia bezpieczeństwa, z przekonania, że państwo nie sięgnie po szczególnie brutalne represje znane z poprzedniego, stalinowskiego okresu”. Niewyobrażalne wydawało się zwłaszcza to, że komunistyczna władza zagra antysemicką kartą. Blumsztajn wspomina, że gdy jeszcze w „1966 lub 1967 roku”, niejaki Hasiak, działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej powiedział na jednym z zebrań „nie będą nam tu bruździły Blumsztajny i inne Sztajny”, namówiony przez Adama Michnika napisał do niego donos do Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej. Hasiaka zwolniono z funkcji – przed wojną sześciodniową taki język ciągle był nieakceptowalny.

W marcu 1968 roku sytuacja wyglądała już inaczej. Po antysemicki język sięgnęła skupiona wokół ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara populistyczno-nacjonalistyczna frakcja „partyzantów” w PZPR, traktując go jako narzędzie usunięcia przeciwników politycznych i mobilizacji poparcia dla siebie.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Swoje zupełne zaskoczenie ówczesnymi zdarzeniami wspomina także Janina Jankowska. Jest starsza o kilka lat od pokolenia Blumsztajna, wywodzi się z innego środowiska – jej ojciec był przedwojennym działaczem prawicowej Narodowej Demokracji. Jednak – co podkreśla – w czasie okupacji przechował i uratował dwójkę swoich żydowskich przyjaciół. „Był dla mnie wzorem” – mówi Jankowska.

W 1968 roku Jankowska jest już po studiach, pracuje w Redakcji Języków Obcych Polskiego Radia. Sekcja produkuje głównie lekcje angielskiego i francuskiego na użytek polskiego odbiorcy.

„To, co się wtedy działo, było dla mnie szokiem, było to zupełnie obrzydliwe” – wspomina. Szczególnie w pamięci zapisał się jej epizod, gdy do jej redakcji przyszedł nieznajomy mężczyzna, legitymujący się wizytówką prezesa Stowarzyszenia Absolwentów Uniwersytetu Warszawskiego, i zaczął tłumaczyć, jak można rozpoznać Żyda. „Wyjął linijkę i pokazywał, w jaki sposób u Żydów linia nosa, ma się do linii ucha. Cała redakcja była przerażona i oburzona”.

W Polskim Radiu po marcu także mają miejsce antysemickie czystki. Zwolniono szefa Jankowskiej, prawie całe kierownictwo sekcji zagranicznej – w czasach stalinowskich wielu jej kierowników pełniło funkcje w prokuraturze i organach ścigania. Do radia wkraczają na jakiś czas mundurowi. Pilnują bloku emisyjnego.

Jankowska ma kontakty w środowiskach młodych studentów, obserwuje ich sytuację po Marcu, angażuje się w pomoc. „Przez kolegów i koleżanki pracujących na uniwersytecie miałam kontakt z tym, co się tam działo. Zajmowałam się gromadzeniem dokumentów o Marcu i przekazywaniem ich za granicę. Zbierałam też pieniądze na pomoc zatrzymanym studentom” – mówi. Jej nazwisko wypływa w śledztwie, policja przesłuchuje ją cały dzień, grozi zwolnieniem z pracy i aresztowaniem. Jankowska nie idzie jednak na współpracę, udaje jej się uniknąć represji.

Kto zrobił Marzec?

Pytanie o zakres oddolnego, społecznego poparcia dla Marca w jego wymiarze antysemickim pozostaje jednym z najważniejszych, jakie trzeba sobie postawić, by zrozumieć to, co się wtedy stało i analogie z czasami współczesnymi. Czy wybuch antysemityzmu miał wówczas czysto odgórny charakter? Czy robotnicy spędzani na masówki, gdzie wykrzykiwano „antysyjonistyczne hasła”, robili to wyłącznie pod przymusem? Czy antysemicka kampania trafiła w próżnię?

Blumsztajn wątpi, by tak było. „To odwoływało się do stereotypów, mających dwa tysiące lat historii” – mówi. Zauważa też, że w 1968 roku nikt nie ujął się za Żydami. „Kościół wystąpił w obronie prześladowanych studentów, ale nie Żydów. Nie było żadnego głosu mówiącego, że jest coś głęboko nie w porządku w tym, że ludzie zmuszani są do emigracji”.

„Boli mnie fakt, że zostałem zmuszony do wyjazdu”

Jankowska widzi to trochę inaczej: „Antysemityzm przyszedł z góry, od rządzących jako wynik walki wewnątrzpartyjnej. W moim środowisku był postrzegany jako represja wymierzona w całe społeczeństwo. Organizowano przymusowe wiece, spędzano ludzi pod groźbą utraty pracy, filmowano, a potem oni się tego wstydzili i tłumaczyli. Znam takie przypadki”. Jankowska nie była w partii, jej mąż – „komunista, który chciał odpokutować za swoje burżuazyjne pochodzenie” – w 1968 roku zostaje usunięty z partii za protest przeciw inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.

Marzec i media

W marcu istotną rolę odegrały media, organizujące antysemicką nagonkę, atakujące studentów, „kosmopolitów” i „syjonistów”. I Jankowska, i Blumsztajn wykonują zawód dziennikarza. Ten drugi od lat 70. angażuje się w tworzenie drugoobiegowej prasy, po roku 1989 współtworzy „Gazetę Wyborczą”. Jankowska przez całe życie związana jest z radiem. Bierze udział w obradach Okrągłego Stołu, gdzie jako jedyna przedstawicielka mediów audiowizualnych zasiada przy stoliku negocjującym z władzą komunistyczną kształt mediów w wolnej Polsce. Dziś bierze udział w pracach Rady Programowej Polskiego Radia.

Pytam ich więc o to, jak doświadczenia Marca wpłynęły na ich zawodową praktykę. „Dla nas marcowe media zawsze były negatywnym punktem odniesienia – odpowiada Blumsztajn. – W mediach, które współtworzyłem, jeszcze w podziemiu, przyjęliśmy, że będziemy trzymać się pewnych standardów, które propaganda marcowa gwałciła. W pismach, które wtedy wydawaliśmy, nie tylko broniliśmy żelaznej zasady rozdzielania informacji od komentarza, ale starliśmy się w ogóle komentarzy unikać. Chcieliśmy przemawiać językiem faktów – wierzyliśmy, że fakty są po stronie prawdy, mówią same za siebie, chronią przed propagandowym językiem”.

Dla nas marcowe media zawsze były negatywnym punktem odniesienia – mówi Blumsztajn.

Jankowska wspomina, że po Marcu ona i jej koledzy z redakcji byli inwigilowani. Dziennikarka umówiła się na przykład na wywiad z Marianem Brandysem, pisarzem żydowskiego pochodzenia, piszącym wtedy nie o świecie żydowskim, a o polskich szwoleżerach w epoce napoleońskiej i polskiej kochance cesarza Francuzów – pani Walewskiej. Natychmiast po przyjściu z nagrania na dywanik wezwał ją szef. Urządził jej awanturę, „nazwiska Brandys nie używamy!” – krzyczał.

Marcowy język oparty był na perfidnym, celowym kłamstwie i manipulacji. Jak ten język ma się do problemów współczesnej sfery publicznej w Polsce i innych liberalnych demokracjach? Do rzeczywistości, gdzie problemem są fake newsy i postprawda? Czy można tu mówić o jakiś analogiach? Jankowska jest sceptyczna. „Fake newsy i postprawda były zawsze – mówi. – Dziś w ogóle nie można porównywać sytuacji z 1968 rokiem. Państwo nie ma monopolu na media. Przekaz publicystyki TVP – polskiej telewizji publicznej – jest naprawdę straszny, ale jak komuś on się nie podoba, to jest przecież TVN czy inne media. Dlatego nie kupuję paniki, że Kaczyński stanowi zagrożenie dla wolności słowa w Polsce. Nawet jeśli kontroluje TVP, jeśli ma swoją prasę, to jest to przecież tylko wycinek rynku medialnego w Polsce”.

Sami wyprodukowaliśmy miliony medialnych analfabetów

Blumsztajn zwraca jednak uwagę, że „TVP przekracza wszelkie granice w tym, co robi”. Jego zdaniem nie można mówić o żadnej symetrii, jeśli chodzi o stronniczość niechętnych rządowi mediów. „TVN czy »Gazeta Wyborcza« przestrzegają pewnych podstawowych standardów. Kontrolowane przez PiS media publiczne – nie”. Co było widać było także w tym, jak wypowiadały się one w temacie polsko-żydowskim w ciągu ostatnich tygodni.

Koniec poprawności?

Blumsztajn ma silne poczucie, że historia się powtarza. Choć PiS mógł się wycofać z nowelizacji ustawy o IPN, gdy wywołała ona pierwsze kontrowersje, podjęto decyzję, by Senat przegłosował ją błyskawicznie w nocy. „To była decyzja Kaczyńskiego – twierdzi. – Władza będzie teraz grać żydowską kartą – kontynuuje. – Do narracji, że wstajemy z kolan i walczymy o swoje z Rosją, Niemcami, Brukselą, dojdzie Izrael. Prokuratura znajdzie kilka przestępców, którzy nazywają się Rabinowicz, i wyprowadzi ich o szóstej rano w kajdankach w towarzystwie kamer”.

Do narracji, że wstajemy z kolan i walczymy o swoje z Rosją, Niemcami, Brukselą, dojdzie Izrael.

Jankowska nie wierzy w taki scenariusz. „Jarosław Kaczyński opętany jest ideą silnego państwa, dodatkowo ma w sobie dziwną zapiekłość – mówi. – Jego idee narodu są dość dziewiętnastowieczne, ale jestem pewna, że nie jest antysemitą. To nigdy nie była antysemicka rodzina, oni mieli przyjaciół Żydów”. Jankowska pracowała społecznie w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. „To był prezydent, który zrobił wiele dla polsko-żydowskiego pojednania. Jako pierwsza głowa państwa w Polsce świętował Chanukę” – przypomina.

Mówię o tych wątpliwościach Blumsztajnowi, on jednak je zbywa: „Kaczyński po prostu powie wszystko, co da mu władzę”.

Czy jednak antysemicka karta faktycznie jest czymś, co może zagrać w Polsce? „Sam dziwię się, że to tak wraca – przyznaje Blumsztajn. – W ostatnich 25 latach funkcjonowało to na zupełnym marginesie. Wydawało mi się, że przynajmniej w tej kwestii zapanowała jakaś polityczna poprawność. Nawet narodowcy bardzo dbali o to, by nie dać się złapać na antysemityzmie”.

Goldkorn: Nie jestem ofiarą Szoa

Teraz ta poprawność zaczęła się kruszyć. Co może być tego powodem? Blumsztajn zwraca uwagę na to, że Polacy ciągle nie przepracowali tego, że żydowska opowieść o wojnie i Zagładzie jest inna niż polska – w tej pierwszej Polacy występują także w roli sprawców. Według Jankowskiej problemem pozostaje to, że w warunkach komunizmu niemożliwe było przeprowadzenie uczciwej rozmowy na temat postaw Polaków wobec Żydów w okresie międzywojennym, w czasie wojny i zaraz po niej. „Mieliśmy i ciągle mamy problem zmierzenia się z prawdą historyczną, nierozgrzeszonego polskiego antysemityzmu. Potrzebna jest uczciwa debata, niewplątana w interesy polityczne tej czy innej strony”.

Jak w warunkach takiego wzmożenia może wyglądać uczczenie pamięci Marca? Wydarzenia, gdy państwo polskie – co prawda komunistyczne, nie w pełni suwerenne i z pewnością niedemokratyczne – zorganizowało antysemicką nagonkę, zmuszając do wyjazdu wielu swoich żydowskich obywateli? „Dla prawicy Marzec był zawsze wygodny – mówi Blumsztajn. – Zawsze można powiedzieć, że antysemityzm w Polsce powojennej, w 1968 roku, był dziełem komunistów i my – prawica, naród – nie mamy z nim nic wspólnego”.

Żydowska opowieść nie musi krzepić polskich serc

Lekcja Marca

Być może ta rocznica Marca 1968 jest ostatnią okrągłą, gdy spór III RP i negującej ją populistycznej reakcji będzie określał polską politykę. Co czyni ten marzec tym bardziej wyjątkowym. Bowiem niezależnie od tego, kiedy skończy się władza Kaczyńskiego, gdy wreszcie to nastąpi, w polskiej polityce konieczna będzie prawdziwa zmiana pokoleniowa. Ta zaś wyznaczy zupełnie inne osie podziałów polskiej sfery publicznej.

Jeśli te podziały mają mieć racjonalny charakter i sensownie opisywać realne różnice społeczne, warto zastanowić się, co się wydarzyło w Marcu ’68. Zamiast zaklinać rzeczywistość i opowiadać, że Polski wtedy nie było i w sumie nie ma sprawy, trzeba wsłuchać się w relacje aktorów ówczesnych wydarzeń, przemyśleć związek antysemickich emocji i nowoczesnych artykulacji polskiej tożsamości. Tak, by po Kaczyńskim mogła się ona w końcu wyartykułować poza starymi koleinami.

Pamięć to potężne i groźne narzędzie dla reżimów

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij