Michał Sutowski

Lewica ma powody, by chcieć odsunąć PiS od władzy [polemika z Wosiem]

Prawdę mówiąc, wkurwia mnie sugestia, że jak ktoś bardzo nie chce rządów PiS, to na pewno przez uwewnętrznionego Adama Michnika.

Rafał Woś to wśród polskiej, zwłaszcza młodszej lewicy postać bardzo wpływowa. W pełni zasłużenie, bo od lat konsekwentnie, jak mało kto, obala w swoich tekstach o gospodarce zaskakująco nieraz trwałe dogmaty, zderza doktryny z empirią i przywraca progresywną myśl ekonomiczną głównemu nurtowi. Tym bardziej zaskakuje to, jak łatwo w niektórych artykułach politycznych podporządkowuje fakty, empirię i najnowszą historię tyleż prostej, ile szkodliwej fantazji. Ostatni felieton Lewico, nie pchaj się liberałom na patelnię z weekendowego „Dziennika. Gazety Prawnej” to kwintesencja jego opowieści o nazbyt grzecznej lewicy, która z naiwności lub cynizmu ulegając liberałom, zaprzedała duszę średnioklasowemu diabłu, a Polskę wydała na pastwę banksterów i samozadowolonych inteligentów z Czerskiej. Dziś z kolei, owładnięta nienawiścią do PiS, powtarza błędy ostatniego ćwierćwiecza, by z pozoru tylko zmieniając układ rządzący, wszystko zostawić po staremu.

I oto mam okazję bronić Razem „z prawa”

Felieton ma swoje prawa i nie wymaga na wstępie ścisłej definicji pojęć, trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że „obłaskawiona przez liberałów”, a potem w efekcie „pałaszowana” przez ostatnie 27 lat lewica w Polsce to jakiś chochoł. Można od biedy przyjąć, że reprezentacją „sytego obozu liberalnego mieszczaństwa”, gdzieś do afery Rywina, jest ośrodek medialny, jakim była „Gazeta Wyborcza”, a potem ośrodek partyjny, czyli Platforma Obywatelska. Ale jak to faktycznie było z tym „obłaskawianiem”, które zdaniem Wosia ugrzeczniało lewicę, separowało ją od wykluczonych i zamieniało socjaldemokratów w liberałów?

„Obłaskawiona przez liberałów”, a potem „pałaszowana” przez ostatnie 27 lat lewica w Polsce to jakiś chochoł.

Głosowanie planu Balcerowicza przez byłych członków PZPR to właściwie „stan wyjątkowy”, więc rzutowanie go na późniejsze lata nie ma sensu; potem SdRP, będąc w opozycji na początku lat 90. transformację krytykowała ostro. Będąc u władzy już radykalna nie była, ale nie za sprawą uwiedzenia przez „sytych liberałów”, tylko świeżej pamięci kryzysu socjalizmu i potrzeby legitymizacji w Europie – Sojusz z Kwaśniewskim nie uwodzili przecież „beneficjentów transformacji”, tylko grali na twardy elektorat i Polskę B. Politycy SLD z lat 90. zdziwiliby się pewnie usłyszawszy, że ich Adam Michnik „obłaskawiał” – to w „Gazecie” przecież napisano, piórem Ewy Milewicz, że SLD mniej wolno; to Unia Wolności z Leszkiem Balcerowiczem nie zdecydowała się na koalicję z Sojuszem po 1997 roku. Za swych drugich rządów postkomuniści faktycznie odeszli od populistyczno-socjalnych haseł kampanii i poszli twardo w neoliberalny „europeizm”, ale znowu, nie po to, żeby ich Michnik wreszcie pokochał i przytulił, tylko dlatego, że odziedziczyli dziurę budżetową po Balcerowiczu, dopinali trudne negocjacje przedakcesyjne, a do tego w całej Europie święciła triumfy „trzecia droga”. „Gazeta” Sojusz ledwie tolerowała do negocjacji w Kopenhadze w grudniu 2002 roku (Kwaśniewskiego tolerowała dłużej i słusznie, ale to głównie za dobrą politykę wschodnią i odważny gest w Jedwabnem), a i tak zaraz potem była Ustawa za łapówkę… i późniejszy zmierzch „państwa jednej partii i jednej gazety”.

Po klęsce Sojuszu i krótkich rządach PiS przyszedł rok 2007 – i to chyba jedyny moment, gdy narracja Wosia o lewicy, która się „liberalizuje”, by przypodobać się „sytym mieszczanom”, najbardziej zbliża się do prawdy („GW” sprzyjała operacji tworzenia LiD), ale to raczej epizod w permanentnym kryzysie lewicy po 2005 roku niż jego źródło. Przygody Unii Pracy czy samego Piotra Ikonowicza z silniejszymi i bardziej mainstreamowymi graczami to także epizody, które na losy wykluczonych, Polski i neoliberalizmu wpływ miały znikomy.

Woś widzi groźbę kontynuacji tego rzekomego mechanizmu dziejowego (zmiękczanie, a potem neutralizacja lewicy) i przywołuje wezwania liberalnego salonu, by najpierw „oderwać od władzy PiS”; dostrzega również taką intencję w taktyce realnych ośrodków siły politycznej. Faktycznie, słyszymy od jakiegoś czasu apele, by jednoczyć wszystkie siły polityczne pod sztandarem (a nawet na listach) PO, tyle że dla młodej lewicy, do której Woś się bezpośrednio swym tekstem zwraca, felietony Maziarskiego & Co. to raczej farma LOLcontentu niż wołanie czczonych mędrców. Takiej „kooptacji (do Wielkiej Opozycji) przez rezygnację (ze szczątek choćby lewicowego programu)” nikt dziś nie bierze na poważnie.

Ciekawiej się robi, gdy Woś zaczyna interpretować strategię PO – rzekome „pichcenie lewicowej przystawki” po to, by ją następnie pożreć (przypisuje tę intencję także Nowoczesnej, ale przecież liberalna przystawka z lewicy to, z dość oczywistych względów, strata głosów dla partii Ryszarda Petru; byłaby to w jego wypadku strategia samobójcza, bo nawet zjedzona przez PO przystawka zostałaby najpierw sporządzona z części jego potencjalnych wyborców). „Kierowana przez Grzegorza Schetynę Platforma pragmatycznie przesuwa się w kierunku centrum, odbierając głosy PiS”, pisze Woś, dodając potem, że ze względu na anty-PiS-owską arytmetykę wyborczą liberałowie „próbują wypiec sobie lewicę”. Miałoby to sens, gdyby Grzegorz Schetyna na serio potraktował prowokację Kingi Dunin nt. sponsoringu lewicowej przybudówki (udającej, co prawda, lewicę radykalniejszą), tyle że w praktyce nic na to nie wskazuje.

To niech PO stworzy lewicę

Strategia „liberalnych mieszczan”, o których ja wolę mówić jako o „centroprawicowej opozycji” wygląda dziś bowiem zupełnie inaczej. Schetyna zapewne chce przejąć część zniesmaczonych praktyką rządów PiS wyborców tej partii, ale w tym celu nie przesuwa się do żadnego centrum, tylko właśnie na prawo – oferując kobietom „kompromis aborcyjny” w konstytucji, negując wagę kryzysu uchodźczego w Europie, oferując parom homoseksualnym dyskusję (!) o związkach partnerskich po wyborach 2019 roku, a wszelkiej maści „socjałom” Andrzeja Rzońcę jako głównego eksperta ekonomicznego. PO liczy zapewne, że na lewo od Nowoczesnej zostanie sam plankton, a wtedy całkiem sporo socjaldemokratycznych wyborców po raz enty zatka nos klamerką, zaciśnie zęby i pójdzie zagłosować na jedyną liczącą się w sondażach partię cywilizowanych Europejczyków jedzących nożem i widelcem, która zatrzyma polski faszyzm, widmo inwazji rosyjskiej i zmierzch festiwalu w Opolu.

Opozycjo, chcesz wygrać z PiS? Podziel się na pół

Pomysł, który między innymi nasze środowisko, między innymi moim piórem głosi – całkiem rzetelnie, choć z pominięciem uzasadnień, przez Wosia zrekonstruowany – a więc zbudowanie kilkunastoprocentowej formacji na lewo od opozycyjnej centroprawicy nie jest efektem uwiedzenia „melodią graną przez liberałów”, a konkretnie tekstem piosenki „o strasznym PiS reprezentującym najciemniejsze siły tkwiące w naszym społeczeństwie”. Prawdę mówiąc, wkurwia mnie sugestia, że jak ktoś bardzo nie chce rządów PiS, to na pewno przez uwewnętrznionego Adama Michnika, który do spółki z Dominiką Wielowieyską straszy nie dość oświeconego delikwenta po nocach. Ale jeszcze bardziej irytująca jest teza, że w efekcie jawnego opowiedzenia się przeciw władzy PiS, lewica uczynić musi emancypację „zabawką dla postępowej klasy średniej”.

Prawdę mówiąc, wkurwia mnie sugestia, że jak ktoś bardzo nie chce rządów PiS, to na pewno przez uwewnętrznionego Adama Michnika.

Bo przypomnę tylko, że „postępowa klasa średnia” nawet w państwie z ustawą Ordo Iuris zdoła wyjechać na zabieg, względnie zrobić dobre badania w prywatnym gabinecie ginekologicznym; „postępowa klasa średnia” ma lepszy niż ludzie niezamożni dostęp do adwokatów, gdy trafi nieszczęściem na policję czy przed sąd; to wreszcie „postępowa klasa średnia”, jak się trochę zepnie finansowo, zdoła zapewnić dzieciom przyzwoitą edukację bez akademii smoleńskich poza szkołą publiczną. Dobrze, że chociaż rozbijanie Unii Europejskiej, degradacja środowiska naturalnego, nagonka na broniące praw człowieka NGO czy tolerancja dla ksenofobii i rasizmu wszystkim zaszkodzą po równo. Lewica ma naprawdę dobre powody, by uznać odsunięcie PiS od władzy za zadanie w tym momencie najpilniejsze, choć – oczywiście – daleko niewystarczające.

Lewica ma naprawdę dobre powody, by uznać odsunięcie PiS od władzy za zadanie w tym momencie najpilniejsze.

Odwołując się do swojej narracji o losach lewicy w Polsce Rafał Woś pyta, czyśmy o zdrowych zmysłach – bo przecież Einstein mówił, że powtarzanie w kółko tego samego w celu osiągnięcia innych rezultatów to świadectwo obłędu. Czyśmy nie przeczytali wywiadów Grześka Sroczyńskiego? Abstrahując od trafności historycznego opisu (i rzekomej powtarzalności proponowanej przez nas drogi, mającej wieść lewicę do zguby), odpowiem najpierw Keynesem: „kiedy czasy się zmieniają, zmieniam poglądy. A Pan?” Bo przecież dziś nie panuje już prosta „hegemonia neoliberalizmu”, czego dowodem nie tylko Rafał Woś na łamach „Polityki”, ale przede wszystkim Rodzina 500+ i plan Morawieckiego, oba niezbyt lewicowe, ale też już nie rodem z lat 90. Także, ponieważ dziś obrona demokracji liberalnej i miejsca Polski w Europie nie jest rytualną mantrą organicznych intelektualistów PO, ale wyzwaniem cywilizacyjnym i geopolitycznym na kolejne lata. Wreszcie, gdyż oświacie i kulturze grożą dziś już nie tylko komercjalizacja, zachowawczość oraz oportunizm, ale także rozgniatający resztki autonomii i pluralizmu nacjonalistyczny walec.

A zatem tak, praktyka rządów PiS ustawiła niektóre priorytety lewicy, której w pewnych sprawach (Europa, konstytucja) po prostu musi być po drodze także z obozem „sytych mieszczan”, przynajmniej tych liberalnych (bo wcale niemało jest ich w PiS, bynajmniej nie będącym partią klas uciśnionych). W innych sprawach (prawa kobiet!) musi ona bronić społeczeństwa przed PiS właśnie dlatego, że niektórym sytym mieszczanom nie chce się ruszyć tyłka. Ale najważniejsze jest co innego. I tu właśnie tkwi sedno naszego z Wosiem sporu – nie tyle o „lewicę wobec „PiS”, ile o pytanie, „po co komu potrzebna jest lewica”.

Rafał Woś myślenie w kategoriach koalicji lewicy (na lewo od Nowoczesnej) flirtującej z mieszczańskim elektoratem sprowadza do zabaw „postępowej klasy średniej”, nie dość, że nieetycznych (bo zaniedbujących „wyklęty lud ziemi”), to jeszcze skazujących na marginalizację. O tych „zabawach” była już mowa, ale powiedzmy, do kogo faktycznie, lewica miałaby się odwoływać? I przede wszystkim jak? Grzecznie czy radykalnie?

Apele Wosia, by lewica była „antysystemowa” (co to znaczy?) tak, żeby mogła „przestraszyć” zarówno elity liberalne, jak i PiS, by zeszła w rejony społeczeństwa, gdzie „liberalno-mieszczańska mamusia nie pozwalała się zapuszczać” brzmią mało poważnie. A to dlatego, że jego efektowne metafory niezbyt pasują do konkretnych wątków i tematów, którymi Woś każe lewicy się zająć. No bo tak: lokatorzy? Słusznie, ale startująca w wyborach (!) partia (!!) lewicy w Polsce powinna raczej proponować budowę mieszkań komunalnych na wielką skalę, lepsze planowanie przestrzeni i prawną ochronę mieszkańców przez wyzyskiem deweloperów niż osobiście przepędzać komorników z akcji eksmisyjnych – po prostu podział pracy musi być, a formacja partyjna to nie załoga squatu, nawet jeśli ta ostatnia robi skądinąd świetną i pożyteczną robotę.

Kolejny wskazany kierunek to związki zawodowe – tu też zgoda, ale nie chodzi tylko o wsparcie tych najbardziej wojowniczych, lecz o budowanie koalicji z ZNP czy OPZZ czy o zwiększanie uzwiązkowienia w sieciach handlu i usługach. Obywatele jako mieszkańcy i jako związkowcy to oczywisty elektorat lewicy, ale nie jako awangarda robotniczej rebelii, tylko zorganizowana siła społeczna; może nie trzeba się jej bać, ale trzeba się z nią liczyć. A już kolejne dwie grupy elektoratu przez Wosia zasugerowane – „alterkapitalistyczne” ruchy miejskie i walczący o dowartościowanie prowincji mieszkańcy Polski powiatowej rodem z Miasta Archipelagu Springera – to tyleż słuszny kierunek, ile niepasujący zupełnie do zarzutów o mieszczańskość lewicy. Po prostu ci aktywiści miejscy to tacy proletariusze, jak ja anarchista.

Krótko mówiąc: tak, wszędzie tam się (również) powinna zwracać lewica, ale to żaden radykalizm, to właśnie projekt cywilizacji socjaldemokratycznej nowego typu, o jaki nam chodzi. Natomiast gdy Woś każe lewicy „iść jeszcze głębiej”, prowadzi w rejony osobliwe. Życzliwe spojrzenie na kulturę kibicowską? Owszem, warszawscy entuzjaści założyli postępowy klub AKS „Zły”, piękna inicjatywa, ale raczej nie masowa. Autor Dziecięcej choroby liberalizmu zapomniał chyba, że FC St. Pauli gra w Bundeslidze, a nie nad Wisłą. Zamiast młodych „wściekłych”, których politycznie pociągają (nie tylko w reportażach „Gazety Wyborczej”) Kukiz i narodowcy, a których dominantą światopoglądową jest brutalny społeczny darwinizm, lewica powinna raczej bronić ich rówieśniczek z miast i miasteczek przed wyzyskiem i przemocą – nie tylko dlatego, że statystycznie są dużo bardziej zorientowane na postawy solidarystyczne od mężczyzn.

W tej nazwie jest brokat, sięganie gwiazd i ważna kobieta

Dalej, Woś proponuje katolicyzm ludowy i jego „socjalny dorobek”. Może lepiej uznać fakt, że klasa ludowa niekoniecznie jest taka „kościółkowa”, jak ją pragną widzieć miejskie elity? I z drugiej strony, zapytać kobiety, czy władza księdza proboszcza i katechety nad miasteczkiem to najlepsza z dostępnych opcji? Lewica nie ma się też oburzać na „przaśność disco-polo”… Cóż, oburzać się nie musi, ale niestety Ole, Olek! to już stare dzieje – nawet dość libertyńska muzyka ludu ma ograniczony potencjał emancypacyjny w czasach alt-prawic i ogólnego postmodernizmu.

Polityka? Bez klasy, bez sensu

Zgłaszane przez Rafała Wosia pomysły na nowy elektorat mają pozwolić wyjść poza „dominującą dziś wśród wyborców i działaczy Razem bańkę lewicowców doktorantów”. Cel to szczytny, ale może zamiast bić się o kiboli i małomiasteczkowych katolików z „PiS, Solidarnością, narodowcami czy Kukizem” lepiej zwrócić się np. do nauczycieli, pielęgniarek, pracownic handlu detalicznego? Do wykwalifikowanych robotników i działaczy związkowych w przedsiębiorstwach, kobiet i członków mniejszości seksualnych dyskryminowanych, a nieraz pozbawianych czci i ochrony prawnej przed przemocą, rodzin marzących o dostępnym mieszkaniu, wielkomiejskich hipsterów marzących o niewyciętym lesie pod miastem, prowincjuszy wkurzonych na zawieszony pekaes, rodziców pragnących porządnej szkoły na osiedlu dla swoich dzieci, seniorów obawiających się, czy ktoś się nimi na starość zaopiekuje – i jeszcze wielu innych grup, które może nie nadają się tak dobrze na publicystyczne ikony „gniewu wykluczonych”, ale za to mają uprawnione interesy w dobrej jakości usługach publicznych i światopogląd co najmniej niesprzeczny z tym strasznym, liberalnym, mieszczańskim minimum cywilizacyjnym?

Nie zadzieraj z matką! Rodzice przeciwko reformie edukacji

Przekaz do takich właśnie grup skierowany nie skazuje lewicy na los przystawki dla centroprawicy, ani też przed nim nie broni. O podmiotowości w przyszłym Sejmie w stosunku do możliwego rządu konserwatywnych liberałów decydowałoby co innego, tzn. liczba głosów i twarda gra przetargowa, na zasadzie: my (lewica) klepniemy wam budżet, jak wy (liberałowie) do niego wepchniecie większą subwencję oświatową (progresywne podatki, ekologiczne normy spalania węgla, narodowy program geriatryczny, itd.). Jeśli taka gra się uda, w kolejnych wyborach lewica nie będzie skazana na walkę o trzecie miejsce. Jeśli nie, pewnie zejdzie z politycznej sceny – ale powtórzę, przesądzi o tym liczba mandatów i umiejętności negocjacyjne w Sejmie od 2019 roku, a nie rewolta wściekłych przed wyborami.

A poza tym uważam, że PiS należy odsunąć od władzy. A nie kombinować nad ewentualnością, jak tu z nim wejść w koalicję – bo to właśnie nam Rafał Woś na koniec sugeruje wieszcząc, że niegrzeczna lewica „przestanie być skazana na liberałów”, przez co „negocjacje nad współrządzeniem nabiorą rumieńców”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij