Miasto

Zauważyłam, że budowle na koczowisku mają jakiś sens

Romowie mogli poznać siebie w obcej przestrzeni Muzeum - mówi Aleksandra Kubiak.

Natalia Sawka: W ramach projektu BARACA  postawiłaś przed Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu barak mieszkalny podobny do tych, w których żyją wrocławscy Romowie z ulicy Kamieńskiego. Skąd pomysł na tę akcję?

Aleksandra Kubiak: BARACA to projekt w ramach wystawy Out Of STH – Sąsiedzi, do udziału w której zaprosili mnie Asia Stembalska i Sławek Czajkowski z Galerii Awangarda we Wrocławiu. W Muzeum Etnograficznym byliśmy gościnnie, bo mój projekt koncepcyjnie czy problemowo odnosi się do etnografii. Na jego terenie odwzorowaliśmy dom romski. Uznałam, że tylko Romowie poprowadzą jego budowę dobrze – mogli pokazać swoje umiejętności, wprowadzili własną energię, język, obyczaje.

O koczowisku przy Kamieńskiego dowiedziałam się z prasy. Później rozmawiałam z Anką Omo Galik z wrocławskiego Stowarzyszenia Nomada, które pomaga mniejszościom narodowym, także Romom z Kamieńskiego. Kolejny krok, to odwiedziny na koczowisku – uległam specyficznemu pięknu tego miejsca, choć oczywiście zobaczyłam też olbrzymi problem, bo Romowie żyją tam poniżej przyjętych standardów. 

Jak ci się udało przekonać ich do współpracy?

Podczas pierwszej wizyty na koczowisku obawiałam się, że Romowie, atakowani przez prasę i media, odczują moją obecność jako naruszenie ich niezależności. Spędziłam trochę czasu wokół niego, podpatrując, jak układa się relacja między Romami i ich sąsiadami. Wysuniętą przeze mnie propozycję współpracy przyjęli z dużym zdziwieniem – byłam pierwsza osobą, która zauważyła, że budowle na koczowisku mają jakiś sens. Na pewno ogromną rolę odegrała zaproponowana przeze mnie wymiana barterowa: dom za agregat prądotwórczy.

Proces konstruowania akcji, zdobywania pozwoleń, to dwa miesiące pracy, sama budowa trwała krótko, pięć dni. Pierwszy dzień to zupełna klapa, kryzys. Zgodnie z umową miałam pracować z wybraną grupą pięciu osób. Romowie nie pojawili się jednak na miejscu. Myśleliśmy, że umowa została zerwana. Jak się okazało, przegadali ją i uznali, że nie będą frajerami, pięć osób nie będzie pracowało na rzecz całej społeczności. Przy moim minimalnym współudziale, wypracowaliśmy solidarną współpracę: we wtorek pracowałam z siedmioma Romami, natomiast w czwartek już z dwudziestoma. To bardzo optymistyczne, że z dnia na dzień grupa chętnych rosła. Obserwowałam, jak na zazwyczaj spokojnym terenie Muzeum Etnograficznego wydarza się ruch, szalenie ekspresyjny, twórczy.

Przy budowie zwykłego baraku?

Barak nie jest zwykły, przynajmniej ja go tak nie widzę. Jest przykładem budowania według teorii obecnych w designie, jest w stu procentach z recyklingu, niesamowicie barwny, ale też funkcjonalny. Świetnie chroni przed zimnem, latem wewnątrz jest przyjemny półmrok. W trakcie budowy odkryłam, że jest też pełen sprzeczności, do budowy ścian i dachu używa się starych drzwi, czyli element zwykle otwierający przestrzeń tu ją domyka i opisuje.

Romowie wykorzystują do budowy swoich mieszkań głównie odpady – fragmenty drzwi, okien, drewnianych płyt – i robią to bardzo umiejętnie. Można podziwiać ich sprawność, ale jednak barak zawsze pozostanie tylko barakiem, w którym warunki życia są bardzo trudne…

Warunki na koczowisku są ciężkie, brak wody to jeden z problemów. Romów nie stać na wynajęcie miejsc o większym komforcie, więc może warto zastanowić się nad modernizacją tego, które już zbudowali – świetnie, że miasto zadbało o toalety. W warunkach, które widziałam, nie ma praktycznie szansy na prowadzenie normalnego trybu życia.

Jak na romski barak postawiony na dziedzińcu muzeum reagowali wrocławianie?

Wspólna budowa baraku miała na celu przybliżenie mieszkańcom Wrocławia kultury, która tworzy się pod ich oknem. Kultury rozumianej jako zestaw znaczeń i zachowań, ale też uwarunkowań gospodarczych, silnie związanych z historią i tradycją.

W drugiej połowie września planujemy pokazanie krótkiego materiału, który jest rejestracją akcji. Będzie to kolejny, po budowie, punkt wyjścia do rozmowy, mam nadzieję, że z udziałem specjalistów, socjologów, władz miasta, ale też samych wrocławian. Na razie znamy tylko krótkie wypowiedzi z forów, niektóre nawołujące do nienawiści, ale też pozytywne, na przykład ludzi, którzy podróżują, szukając inności poza granicami Polski, a widząc barak, znajdują ją u siebie.

Na wernisażu, który był rodzajem pikniku, pojawiło się sporo osób, w tym ludzi, którzy mieszkają w pobliżu muzeum. Wywiązały się rozmowy, pytania o warunki życia na koczowisku, niestety nie sadzę, że sytuacja wernisażowa przekłada się na budowanie dalszych relacji czy próby pomocy.

Mówisz, że przyglądałaś się relacjom Romów z Kamieńskiego z ich sąsiadami. Jak one wyglądają?

Mieszkańcom bloków w okolicy Kamieńskiego przeszkadzają dzieci romskie, które biegają od klatki do klatki, prosząc o wodę, hałasując. Romom z kolei przeszkadzają częste odwiedziny straży pożarnej, wzywanej przez sąsiadów do ugaszenia dymiących się pieców. Z małych niesnasek sąsiedzkich tworzą się zarzewia dużych konfliktów. Polscy chuligani wpadli na pomysł spalenia koczowiska i próbowali wprowadzić go w życie. Sami Romowie zwrócili moją uwagę na problem wielkości koczowiska: teraz mieszka tam około osiemdziesięciu osób. Wcześniej, kiedy domów było mniej, żyli zgodniej, ciszej i mieli większe poparcie okolicznych sąsiadów.

Koczowisko przy Kamieńskiego to rodzaj wyspy oddzielonej od reszty miasta. Media traktują Romów jako obywateli drugiej kategorii. W czerwcu „Gazeta Wrocławska” opublikowała artykuł, w którym odpowiedzialnością za wzrost zachorowań na odrę obarcza wrocławskich Romów. Mało się natomiast mówi o ich problemach, na przykład z pracą czy szkołą…

Romowie – odnoszę się do tych, których poznałam na koczowisku – w większości nie mają dokumentów, co uniemożliwia im podjęcie pracy; nie mają meldunku, wykształcenia, źle mówią po polsku, nie czytają też w tym języku. Pracują dorywczo, stały dochód to pieniądze z żebraniny i zbiórki złomu. Dzieci nie uczęszczają do szkół – i to jest olbrzymi problem, bo edukacja mogłaby zmienić ich przyszłość. Zahaczamy tu o sferę porozumienia, języka, kultury. Myślę, że potrzebna jest stała współpraca szkoły, opieki społecznej i organizacji takich jak Nomada, żeby uzmysłowić im potrzebę nauki i ją umożliwić. 

Władze Wrocławia przedstawiają to miasto jako wielokulturową metropolię, miejsce dialogu. Wygraliśmy wyścig o Europejską Stolicę Kultury 2016. Zastanawiam się, jak ten obraz sukcesu ma się do koczowiska przy ulicy Kamieńskiego.

Miałam świetną rozmowę z Darkiem Tokarzem, który z ramienia miasta zajmuje się mniejszościami narodowymi. Uzmysłowił mi, że problem braku porozumienia między „nami” a społecznością romską jest dużo szerszy i absolutnie nie dotyczy tylko Wrocławia. Powinniśmy go rozpatrywać w szerokim kontekście Unii Europejskiej, która dużo mówi o tolerancji, tworzy możliwości wolnego przepływu ludzi, natomiast prawnie i społecznie nie radzi sobie z pojawiającymi się koczowiskami. A ta tendencja nie będzie malała, bo w Rumunii, z której Romowie pochodzą, żyją w gorszej nędzy; mieszkanie na koczowisku w Polsce to przynajmniej gwarancja, że będą mieli pieniądze na jedzenie.

Problem migracji Romów z pewnością nie dotyczy tylko Polski, ale czy to zwalnia miasto z odpowiedzialności?

Obecnie we Wrocławiu trwa akcja: „Dając pieniądze, nie pomagasz. Pomagaj mądrze”. Miasto pragnie zwrócić uwagę mieszkańców i turystów na problem żebractwa, podpowiadając, że pieniądze warto przekazać organizacjom zajmującym się pomocą społeczną, do których to potrzebujący mogliby się zwrócić. Akcja odbiera Romom ich stały dochód. Zastanawiam się, czy jej celem jest też zwiększenie aktywności organów pomocy? To dobry czas, żeby nie tylko wymieniać nazwy stowarzyszeń, ale też pokazać, jak mogą współdziałać z mieszkańcami, tworzyć alternatywne źródła zarobkowania, choćby przy pracach porządkowych. Żebranie z dzieckiem na ręku potępiamy, sama jestem temu przeciwna. Jednakże nie widzę działań, które mogłyby tę sytuację zmienić.

Jeszcze jako członkinie grupy Sędzia Główny razem z Karoliną Wiktor robiłyście projekty, które komentowały i rozbrajały patriarchalne mity. Czy projekt BARACA odnosi się jakoś do sytuacji kobiet romskich?

Na pewno widać w tym projekcie ciągłe zainteresowanie problemami społecznymi, które   rozwijałam razem z Karoliną w akcjach Sędziego Głównego. Jest poszukiwanie formy, próba zdefiniowania siebie, ale też refleksja nad domem i jego społecznym wymiarem.

W BARACA brali udział mężczyźni i kobiety, działali wspólnie, patriarchalny wydźwięk kultury romskiej odsunęłam na plan dalszy. Rozmawiałam z Liną, która jest moją rówieśnicą, ma szóstkę dzieci i czworo wnucząt. Jednym z problemów jest zwyczaj wydawania za mąż bardzo młodych dziewcząt. Nie ma alternatywy, feminizm tu nie istnieje. Dziewczyny z Nomady wykonują na koczowisku świetną pracę, uświadamiają kobiety, mówią o planowaniu ciąży, o antykoncepcji, potrzebie badań okresowych. Byłam też jednak pod ogromnym wrażeniem, jak Romowie traktują małe dzieci, które na co dzień dostają podobną dozę miłości od mężczyzn, jak i kobiet. Są podawane z rąk do rąk, tulone przez matki, ciotki, kuzynostwo; są radosne, mają duże pokłady ekspresji. Oczywiście ten obraz też nie jest klarowny, bo przecież dzieci chodzą do pracy, żebrzą, są odpowiedzialne za zdobywanie wody. Beztroskie dzieciństwo bardzo szybko zmienia się w odpowiedzialne, dorosłe życie.

Wierzysz, że BARACA przyciągnie ludzi, którzy dotychczas nie interesowali się problemami społecznymi w mieście?

Z jednej strony społecznie jesteśmy leniwi, wyręcza nas prasa, telewizja, mamy problem z wyrażaniem się w działaniu. Świetnie, że artyści myślą o problemach pojawiających się w przestrzeniach miejskich i próbują podjąć z nimi dyskusję, wspomnę tu chociażby o działaniach prowadzonych przez Pawła Althamera na warszawskim Bródnie.

Z drugiej strony w polskich szkołach, do których uczęszczają dzieci romskie, powstała funkcja konsultanta romskiego. Jest to osoba, która pomaga nawiązywać relacje, zwraca uwagę na różnice kulturowe, przybliża je zainteresowanym. Może funkcja, która sprawdza się w szkole, powinna zostać wprowadzona do innych instytucji, jak biura pracy, czy właśnie pomoc społeczna?

Jestem zadowolona, że w społeczności koczowiska wytworzyła się sytuacja wspólnotowa, że Romowie mogli poznać siebie w obcej przestrzeni Muzeum. Akcja pokazała możliwość pracy ze społecznością, która spychana jest na margines. 

Aleksandra Kubiak – performerka i artystka wizualna. W latach 2002 do 2010 roku współpracowała z Karoliną Wiktor, tworząc Grupę Sędzia Główny. Po zawieszeniu działalności grupy Aleksandra Kubiak wznowiła działalność indywidualną, realizując film „Dolce Vita”. 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Natalia Sawka
Zamknij