Choć analizowanie genetycznego dziedzictwa może być dla wielu nieszkodliwą rozrywką, to polityczna alt-prawica traktuje je ze śmiertelną powagą.
Prześladuje mnie ostatnio pewna kampania reklamowa – nic nowego, zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Tym razem jednak nieprzenikniona alchemia cyfrowej inwigilacji i profilowania uznała, że na każdej tablicy i w każdym feedzie muszę zobaczyć reklamy serwisu o nazwie 23andMe. Oferta to prywatne testy DNA.
Być może jakiś algorytm omyłkowo uznał mnie za kogoś, kto nie ma co zrobić z nadmiarem gotówki albo gustuje w wysyłaniu próbek śliny pocztą. Tak czy owak, raz po raz internet podsuwa mi zaproszenie do odkrycia, kim naprawdę jestem.
Komercyjny przekaz od dawna kolonizuje przestrzeń publiczną i prywatną. Reklama cyfrowa jest coraz precyzyjniej kierowana do indywidualnego odbiorcy. Preparuje światopogląd w sam raz dla nas i próbuje go nam narzucić.
Jednak reklama ma nam również schlebiać – w równym stopniu odzwierciedlać nasze upodobania, co je kształtować. Ostatnio reklamy serwisu 23andMe namawiają mnie do dalekich podróży, dzięki którym odkryję swoje genetyczne korzenie – i kto wie, może poznam swoich przodków? Powstało już całkiem sporo takich hybryd biura podróży z laboratorium genetycznym. 23andMe, najbardziej rozpoznawalna usługa tego rodzaju, wyróżnia się wśród nich polorem i profesjonalizmem. Co zatem chce nam powiedzieć? I dlaczego kampanie reklamowe tej firmy, nasycone pastelowymi barwami i eugenicznym podtekstem, przyprawiają o dreszcz obrzydzenia?
Give. Share. Connect. Save up to $50 off each 23andMe kit now through December 26th! Visit https://t.co/rGMNZDwm0h! pic.twitter.com/x7h6hB1nde
— 23andMe (@23andMe) November 28, 2017
Latem tego roku serwis 23andMe ogłosił wielki konkurs pod hasłem „Golden 23 Sweepstakes”: dwadzieścia troje szczęśliwców otrzyma darmowe badanie DNA, a potem wyruszy dookoła świata śladami swoich genów. Jeśli 2 procent twojego DNA pochodzi ze Skandynawii, już wkrótce będziesz się napawać widokiem norweskich fiordów. 12 procent z Bliskiego Wschodu? Zapraszamy do tureckiej łaźni!
Takie genetycznie dopasowane przygody przeżywa Nicole, wieloetniczna jak z bajki gwiazda z reklamy 23andMe. „Zwiedzaj świat śladami swojego DNA” – zachęca reklama, a na ekranie Nicole pomyka na skuterku przez most gdzieś w południowo-wschodniej Azji. (Co ciekawe, w kampaniach reklamowych 23andMe nigdy nie pada nazwa kraju, do którego udają się klienci. Wymieniane są tylko całe regiony świata). Widzimy migawki z wojaży Nicole, a każdemu ujęciu towarzyszy informacja o tym, ile procent jej DNA pochodzi z danego miejsca na Ziemi. Na końcu czeka mgliście humanistyczne przesłanie: skądkolwiek Nicole pochodzi i dokądkolwiek się udaje, zawsze jest w stu procentach sobą. 100% Nicole.
Reklama z Nicole w roli głównej przedstawia swego rodzaju wyżęty z etnicznej tożsamości cud kosmopolitycznej kultury. Życie to włóczęga, którą umilamy sobie tak, jak podpowiada nasz genetyczny kod. Relacje między ludźmi nie biorą się z kultury, wymiany myśli ani współpracy: wystarczy zjawić się w hotelu i oznajmić: „Jestem w 43 procentach Europejką”. Zarazem powierzchowne i głęboko pierwotne – było nie było, DNA to budulec życia – te reklamy sprawiają wrażenie „eugeniki lite”. Nasza genetyczna historia mówi nam, kim jesteśmy, ale nie wynika z tego nic oprócz egzotycznych winietek serwowanych nam przez dobrodziejów z 23andMe.
Analizowanie genetycznego dziedzictwa może być nieszkodliwą rozrywką dla 23andMe z całym ich wizerunkiem trywialnego korporacyjnego liberalizmu, za to polityczna prawica traktuje je ze śmiertelną powagą. W ubiegłym roku media nieraz opisywały historie rozmaitych przedstawicieli radykalnej prawicy, często wywodzących się z jawnie rasistowskiego ruchu „alt-right”, którzy postanowili zbadać swoje DNA. Zasadniczo chcieli w ten sposób dowieść czystości swego europejskiego pochodzenia – niekiedy jednak wyniki sprawiły im niespodziankę. Pewien biały suprematysta dowiedział się na przykład, że 14 procent jego DNA pochodzi z Afryki subsaharyjskiej.
Takie niespodziewane wyroki genetyki sprawiają, że część radykalnej prawicy odcina się dziś od badań DNA i wszelkich sprawdzianów etnicznego rodowodu. Na stronie internetowej altright.com Vincent Law stawia 23andMe pod pręgierzem i tłumaczy, dlaczego tego rodzaju testy są bezprzedmiotowe. „Ktoś, kto ma białą skórę, białą kulturę i walczy o sprawę białych ludzi, jest w stu procentach Biały” – oświadcza. – „W obozie Alt-Right musimy przyjąć szerszą interpretację tego, co znaczy być Białym”.
Ironia wzywania do „szerszej interpretacji” definicji białej rasy graniczy rzecz jasna z absurdem. Biali suprematyści, zdaje się twierdzić Law, powinni okazywać więcej tolerancji – ale tylko sobie nawzajem. Dalej przyznaje, że co prawda nie wszyscy biali są porządnymi ludźmi, jednak, jako lud uciśniony, muszą umieć wybaczać sobie błędy.
A jakby było mu mało tego festiwalu rasistowskich tulasków, Law brnie dalej. Wyjawia, że sam poddał się badaniu genetycznemu, z którego wynikło, że 99 procent jego DNA pochodzi z Europy, a jeden procent – z Kaukazu. Sądzicie, że każdy szanujący się biały suprematysta obnosiłby taki certyfikat z dumą? Nie tak szybko! Okazało się mianowicie, że na wskroś europejski genotyp Vincenta Lawa zawiera „MEGA porcję irlandzkiego DNA”, a przecież on od niepamiętnych czasów gardził katolikami, a Irlandczykami w szczególności. (Amerykanie irlandzkiego pochodzenia są jego zdaniem „wywrotowcami”, a Dzień Św. Patryka to „dysydenckie święto”). Jednak ta kropla prawdy, jaką objawiło mu badanie, wydrążyła skałę. Law przyznaje, że zmienił nastawienie: „Ten wynik nauczył mnie pokory”.
Dzięki temu, że zbadał pochodzenie swoich chromosomów, Law nie musi już „definiować się jako WASP” (biali Anglosasi wyznania protestanckiego – przyp. red.) i może „skupić się na tym, jak widzą mnie wszyscy ludzie, którzy mnie znają i których kiedyś poznam”. Naturalnie, w ramach jego obsesyjnie rasistowskiego światopoglądu, „wszyscy ludzie” oznacza wszystkich białych.
Badanie genetyczne kazało mu pogodzić się z różnorodnością jedynego rodzaju, jaki zgadza się przełknąć, zatykając nos: z innymi odcieniami białości. Chociaż jego rasistowska mentalność przeszła niejaką ewolucję i dziś, od biedy, toleruje już Irlandczyków, badanie genetyczne ostatecznie utwierdziło go w toksycznym poczuciu tożsamości białego nadczłowieka. Kończy tekst słowami: „Przede wszystkim zrozumiałem, że jestem Biały”.
czytaj także
Oportunistyczna kampania reklamowa 23andMe najwyraźniej chce manifestować tolerancję, którą Vincent Law wraz z całym ruchem alt-right obłożyli klątwą. Gdy jednak jedni i drudzy z takim zapałem wyciągają na światło dzienne swoje genetyczne metryczki, dzieli ich znacznie mniej, niż mogłoby się wydawać. Poza ściśle medycznym kontekstem, nasze DNA jest jedynie ciekawostką. Mówi co nieco o tym, skąd pochodzimy – i zupełnie nic o tym, kim jesteśmy. Kto przywiązuje wagę do wyników takich badań, flirtuje z anachronicznym rozumieniem rasy i tożsamości, które markery genetyczne myli z tożsamością, a haplogrupy ze wspólnotą kulturową. Przy całym wstręcie, jaki budzi jego rasizm, Law ma rację co do jednego: żadnej głębokiej prawdy o tym, kim jesteśmy, nie znajdziemy na czubku laboratoryjnej pipety.
Dwa Big Maki, Fillet-O-Fish i cola, czyli jak Ameryka eksportuje otyłość
czytaj także
**
Tekst ukazał się w magazynie The Baffler. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.