Co z tym kapitalizmem? Czy rzeczywiście trwał krótko i zaraz się skończy?
Obszerna praca Kacpra Pobłockiego Kapitalizm. Historia krótkiego trwania wiele obiecuje i bardzo wiele daje, chociaż nie zawsze akurat to, co obiecywała. I chociaż mieści się w polu naukowym, nie znajdziemy tu ściśle wyodrębnionych teorii, metody, a potem empirii, która zostanie nimi potraktowana. Nie znaczy to, że ich nie ma, są one jednak ze sobą mocno splątane. Odniesień teoretycznych jest wiele, bardzo rozmaitych, najważniejsza jest chyba Wielka transformacja Karla Polony’ego, który twierdzi, że kapitalizm opiera się na trzech „fikcyjnych towarach” – ziemi, pracy i pieniądzu. Nie zostały one stworzone po to, żeby kupować je i sprzedawać. Pieniądz w tej trójce wydaje się najmniej oczywisty, ale dla analizy kapitalizmu jest to niezwykle istotne – to, jak funkcja, jakkolwiek rozumianego, pieniądza zmienia się z narzędzia ułatwiającego wymianę w narzędzie produkowania zysku, kiedy pieniądz zaczyna rodzić pieniądz. Autor prześledzi więc dość dokładnie jego historię, to jak stawał się długiem, kredytem, i zajmie się finansjalizacją gospodarki, czyli współczesną dominacją sektora finansowego. Robi to jednak nieco inaczej niż ekonomiści, gdyż jest antropologiem ekonomii, a to nieco zmienia język, którym się posługuje. W zasadzie nie są to problemy i zjawiska nieznane, ale dla nieprofesjonalnego czytelnika jest to dużo bardziej strawna poetyka.
czytaj także
Jeśli chodzi o metodę, to nazywa ją „globalnym materializmem”, co chyba oznacza tyle, że będzie się zajmował procesami materialnymi i społecznymi w wymiarze globalnym. Oraz składa obietnicę, że będzie to analiza pozytywna, obiektywna i eks-centryczna.
Eks-centryczna, czyli wykraczająca poza centrum, odrzucająca perspektywę okcydentalistyczną, w której to Zachód jest centrum, miarą uniwersalizmu i celem, do którego w procesie ewolucji dążyła historia. A pozytywna ponieważ nie będzie skupiała się na krytyce i denuncjowaniu kapitalizmu, a zajmie się przybliżaniem nam pewnych procesów. Nie jest to do końca prawdą, bo jest to książka antykapitalistyczna, a przede wszystkim z mocnym ostrzem krytycznym skierowanym przeciwko ewolucjonizmowi, determinizmowi i nacjonalizmowi metodologicznym, który nadaje nadmierne znacznie państwom narodowym.
I to – zmiana punktu widzenia – z narodowo- i europocentrycznego na globalny – naprawdę się autorowi powiodło. Nie jest to tylko kwestia deklaracji, bo takich we współczesnych naukach społecznych nie brakuje: należy dostrzegać perspektywę globalną, uniwersalizm Zachodu, nie jest wcale taki uniwersalny itp. Książka Pobłockiego jednak naprawdę osiąga ten efekt, zmienia, przynajmniej na czas lektury, punkt widzenia czytelnika. Poprzedza ją zestaw barwnych tablic, z których pierwsza pokazuje dwa odwzorowania świata – jedno, do którego przyzwyczaiły nas szkolne mapy i drugie, gdzie widzimy kontynenty we właściwych proporcjach: centralne miejsce zajmuje Afryka, a Europy prawie nie widać. W innej tabeli znajdziemy wykaz największych (powyżej 25 tys.) miast na świecie w roku 1000. Największy był Bagdad – z milionem mieszkańców, z miast Europy Łacińskiej pierwsze (i jedno z niewielu) znajduje się na trzydziestym miejscu, to Genua (80 tys.). Opowiadając historię kapitalizmu, czy też protokapitalizmu, autor oprowadza nas po Azji i świecie islamskim, w czasach, kiedy nie tylko Polska, ale właściwie cała Europa była peryferium. Znajdziemy tu jednak także historie lokalne – tworzenie państwa przez Mieszka, dzięki handlowi niewolnikami. Na tej innej mapie, ginie gdzieś nasza narodowa historyczna mitologia.
czytaj także
Poza tym autor jest rasowym antropologiem – nie ma wyższych i niższych kultur. Czemu po Słowianach z tego okresu pozostała tak liche ślady kultury materialnej? Możliwe, że była to strategia bronienia się przed państwem, ograniczenie się do zaspokajania podstawowych potrzeb może oznaczać, że w tym czasie rozwijała się wspaniała kultura duchowa i społeczna. Albo – nie należy upierać się, że pańszczyzna była mniej efektywna niż gospodarka czynszowa. Zależy gdzie i kiedy. I oczywiście nie ma postępu, nawet nie jest jasne, czy istnieje coś takiego jak rozwój.
Z trzech obietnic pozostała nam jeszcze jedna – obiektywizm. Sam autor w dość mętnym wywodzie wyjaśnia nam, że w naukach społecznych trudno mówić o „naukowym obiektywizmie”. Bardziej wskazane jest zapewne mówić (chociaż wprost żaden autor tego nie powie) o skuteczności, czyli o sile przekonywania. Zależy to od wielu czynników. Wiarygodności naukowej autora potwierdzonej pozycją zawodową, liczbą właściwych cytatów itp. jednym słowem, narrator tekstu musi skonstruować się jako autorytet. Pomocne jest powoływanie się na twarde dane, które nie budzą wątpliwości – statystyki, powszechnie uznawane fakty. Istotna jest także recepcja: czy książka będzie recenzowana, zostanie powszechnie uznana za ważną, a jej tezy będą powtarzali również ci, którzy jej nie czytali. Obawiam się, że nie będzie to książka bardzo skuteczna, poza pewnym środowiskiem, ale przynajmniej dla mnie – była. W końcu ostatecznie to, co do nas przemawia, to narracja. Poświęcę więc jej chwilę życzliwej uwagi, bo została skonstruowana – jak mi się wydaje – tak, by odzwierciedlać to, co autor chciał nam przekazać.
Jak już wspomniałam miesza się tu teoria z empirią, ale mieszają się też czasy i miejsca. Nieustanie przenosimy się od starożytności do prognoz na przyszłość, swobodnie podróżujemy po całym świecie materialnym i wirtualnym (finansowym). Tak pokazany świat traci swoją temporalność, celowość, przestaje być następstwem epok – staje się po prostu jedną przestrzenią (przestrzenność to jeden z ulubionych konceptów autora), w której na równych prawach mieszkają łowcy i zbieracze, brokerzy i miliarderzy z Wall Street, niewolnicy i kupcy na wielbłądach obok weneckich bankierów. A przy okazji dowiemy się, ile hektarów lasu trzeba było wyciąć, żeby zbudować jeden statek. Wywody naukowe przetykane są częściami prawie reportażowymi. Poziom makro współistnieje z poziomem mikro. Perspektywa abstrakcyjna z perspektywą „tubylców”, czyli ludzi, których działania w ostatecznej instancji tworzą świat społeczny, chociaż sami nie zawsze rozumieją jego mechanizmy. (W końcu gdybyśmy wszyscy, powstrzymali się choćby na godzinę od jakiegokolwiek działania, świat w pewnym sensie przestałby istnieć.) Na równi z cytatami z naukowych dzieł albo etnograficznych raportów pojawiają się cytaty z literatury pięknej, a to z amerykańskiej powieści Eugenidesa, a to z Pamiątki z celulozy Igora Newerlego – znajomością tej pozycji autor mnie naprawdę zaskoczył. Szkoda, że nie wspomniał, że pierwsza powieść, jaka ukazała się na świecie, japońska Opowieści o Genji, na początku XI wieku, była autorstwa kobiety. Zresztą, w tej mozaice kobiet jak zwykle brakuje. Mimo to podoba mi się ta postmodernistyczna literatura, szczególnie, że autor dobrze i barwnie potrafi pisać. Chociaż, jak na polskie standardy, jest to pozycja może nieco ekscentryczna.
Ale co z tym kapitalizmem? Czy rzeczywiście trwał krótko i zaraz się skończy?
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Nie zaraz i nie gwałtownie, i nie kapitalizm, ale pewna jego przygodna forma, która pojawiła się w regionie euroamerykańskim. Jest to „system ekspansji ekonomicznej oparty na zasadach pięcioprocentowego zwrotu na kapitale oraz trzyprocentowego wzrostu gospodarczego”. Czyli wiary w wieczny rozwój i możliwość minimalizacji ryzyka. Oczywiście kapitalizm ma też wiele innych cech, ale przeważnie już o nich wiemy: rosnące nierówności, urbanizacja, finansjalizacja… Natomiast w swoim długim trwaniu kapitalizm to wykorzenienie człowieka ze wspólnoty, gospodarki ze społeczeństwa, wirtualnej gospodarki z tej bardziej materialnej – a najkrócej: system oparty na niewolnictwie, w którym zawsze jakaś siła robocza pracuje na rzecz uprzywilejowanych. I kiedy przemija jedna jego odsłona, pojawia się inna.
Jak będzie wyglądała ta nowa? Pobłocki pokazuje to na przykładzie różnych miast. Nowego Jorku, gdzie mieszkańcy dzielą się na tych „powietrza” i „ulicy”. Ci pierwsi poruszają się windami albo między jednym a drugim miejsce, gdzie znajdują się windy. Ci drudzy znają kilka kwartałów ulic koło swego domu i najlepsza kariera, jaką mogą zrobić, to praca dla gangu. Drugie miasto to Dubaj –miejsce na pokaz, w którym obywatele Emiratów właściwie nie muszą pracować, a są obsługiwani przez feudalnie zależnych imigrantów pozbawionych prawie wszelkich praw. A może obrazem przyszłości jest zrujnowane Detroit, gdzie jedną z niewielu atrakcji jest wzniecanie pożarów, a garstka idealistów zakłada miejskie ogrody? Lagos? Miasto, które rządzi się własnymi prawami, a z naszej perspektywy nie ma w nim już żadnych reguł.
Tak czy inaczej, punkt ciężkości znowu przeniesie się na Wschód, a Polska będzie, tak jak jest, „zapośredniczonym peryferium” – zapośredniczonym przez Europę, którą próbujemy dogonić, kiedy jej „kryształowy pałac” właśnie się rozpada.
Kacper Pobłocki, Kapitalizm. Historia krótkiego trwania, Bęc Zmiana 2017
Na zdjęciu: Dubaj. Fot. Paul Saad, cc, flickr.com