Unia Europejska

„Brudne pieluchy, strzykawki, gumowy penis. A wy musicie grzebać w tym syfie”

Przez pół roku Saša, pod zmienioną tożsamością, pracowała w różnych miejscach jako niewykwalifikowana pracownica: w pralni szpitalu Motol w Pradze, w fabryce drobiu w Vodňanach, w supermarkecie Albert w Pradze, w fabryce maszynek do golenia na północy Czech i w Ostrawie przy segregacji śmieci. W ten sposób chciała dowiedzieć się czegoś więcej o warunkach, w jakich zarabia na życie spora część ludzi wykonujących najprostsze, ale i najpotrzebniejsze prace.

Wywiad z Sašą Uhlovą:

Uhlova: Wykorzystywali mnie ludzie, których lubiłam

I.

„Możesz zdechnąć, najważniejsze żebyś przyszła dziś do pracy”

II.

„Obrzydliwa, brązowa, śliska podłoga, na niej resztki zwierząt. Przez tę pracę przestałam jeść mięso”

III.

„Nie widziałam, jak dorastał mój syn”

IV.

Dla maszyn, nie dla ludzi

V.

Ostatni reportaż z cyklu „Bohaterowie pracy kapitalistycznej” opisuje warunki pracy w zakładzie segregacji odpadów w okolicach Ostrawy.

W 1968 roku miał miejsce strajk szwaczek w fabryce Forda w Dagenham w Essex. Później dołączyły do nich również szwaczki z fabryki Forda w Halewood. Z powodu strajku przedsiębiorstwo musiało przerwać produkcję, ponieważ skończyły się szyte przez kobiety pokrowce na siedzenia. Strajk trwał trzy tygodnie. Szwaczki zaprotestowały, ponieważ wykonywaną przez nie pracę przeniesiono z kategorii „bardziej wykwalifikowanej” do „mniej wykwalifikowanej”. Ponadto otrzymywały pensję o piętnaście procent niższą od pensji mężczyzn zatrudnionych w tej samej kategorii. Ostatecznie udało im się wywalczyć wyrównanie wynagrodzeń z mężczyznami, ale do lepiej płatnej kategorii wróciły dopiero w 1976 roku, po kolejnym, tym razem sześciotygodniowym strajku.

W 2017 roku zawody w Czechach są podzielone na osiem grup ze względu na stopień złożoności, odpowiedzialności oraz uciążliwości pracy. Na tej podstawie określane jest wynagrodzenie gwarantowane. Szwaczki znajdują się w pierwszej grupie, co oznacza, że ich gwarantowanym wynagrodzeniem jest płaca minimalna, obecnie 11 tysięcy koron miesięcznie [ok. 1810 zł – przyp. tłum.] lub 66 koron za godzinę [ok. 10,90 zł]. W drugiej grupie są na przykład kopacze, w trzeciej kasjerzy. Wynagrodzenie gwarantowane dla ósmej grupy wynosi w tym roku 132 korony za godzinę [ok. 21,80 zł] albo 22 tysięcy koron miesięcznie [niecałe 3630 zł].

Saša Uhlová. Fot. Ceska Televize.
„Byłam zaskoczona, jak trudno łączyć sztywne godziny pracy z życiem osobistym i rodzinnym. Taka praca ma również negatywny wpływ na zdrowie”, mówi Saša Uhlová. Fot. Ceska Televize.

Przyporządkowanie do pierwszej grupy oznacza, że szwaczki reprezentują najmniej wykwalifikowany zawód w Czechach, dlatego postanowiłam, że pojadę na Morawy, żeby znaleźć takie zatrudnienie. Potrafię szyć, bo kiedyś skończyłam kurs przekwalifikujący na krawcową damską. Znalezienie pracy wydawało się łatwe, internet był pełen ogłoszeń. Tylko że kiedy przyjrzałam się im bliżej, okazało się, że zdecydowana większość wymaga kilkuletniego doświadczenia, a niektóre nawet wykształcenia zawodowego. Poza tym wiele ofert było skierowanych do osób niepełnosprawnych.

Każda chce uszyć jak najwięcej

Kiedy wybrałam ogłoszenia, na które był sens odpowiadać, z kilkuset zostało mi mniej niż dziesięć. Często oczekiwano, że prześlę najpierw CV, więc tak robiłam, a potem czekałam. Pozostałe miejsca obdzwoniłam. Zaproszono mnie do jednej firmy w Prościejowie. Umówiliśmy się, że przyjdę następnego dnia rano. Po przyjściu rozmawiałam chwilę z pracownicą działu kadr.

– My właściwie nie mamy teraz żadnego wolnego miejsca – przyznała na samym początku. – Proszę przesłać nam CV. To ogłoszenie dałam, bo potrzebuję mieć jakichś ludzi w zapasie, gdybyśmy dostali zamówienie.

Przeprosiła, że mnie fatygowała. Nie wiedziała naturalnie, że fatygowała mnie aż z Pragi, więc uśmiechnęłam się tylko, mówiąc, że to nie szkodzi, pożegnałyśmy się i pojechałam do domu.

W następnych dniach w Ostrawie nie szło mi wcale lepiej. Wysyłałam CV, ale nie dostawałam żadnych odpowiedzi. Potem w Bolaticach, na północ od Ostrawy, znalazłam firmę CONROP, która szyła worki big bag. W ogłoszeniu pisali, że zacząć można natychmiast i że nie wymagają doświadczenia, sami szkolą pracowników. Przyjechałam na rozmowę. Personalna przedstawiła mi najpierw podstawowe informacje na temat dwuzmianowego systemu pracy: rano pracuje się od szóstej do drugiej, a po południu od drugiej do dziesiątej. Ci, którzy mają poranną zmianę, pracują też w sobotę. Można zarobić czternaście tysięcy brutto [ok. 2308 zł]. Potem przeszłyśmy przez zakład i zaprowadziła mnie do kierownika produkcji. Kiedy przechodziłyśmy przez halę, zauważyłam, że jest w niej duszno, mimo że było dopiero wpół do dziesiątej rano. Kierownik produkcji powiedział mi, że wszyscy w firmie dostają 73 korony za godzinę [ok. 12 zł]. Wychodzi mniej więcej 11 tysięcy na rękę [ok. 1814 zł]. Ale podobno istnieją różne dodatki, które podnoszą pensję. Ważne jest, ile się pracuje, od tego zależą te dodatki. Oprócz tego bierze się pod uwagę, czy pracownik opuścił jakieś dni w pracy, czy był chory, opiekował się swoimi bliskimi albo chodził do lekarza w czasie pracy. Co dwie godziny są przerwy, ale dziewczyny ich „nie nadużywają”, bo chcą uszyć jak najwięcej. Na terenie firmy nie można palić, więc codziennie rano wyrywkowo kontrolowane są rzeczy osobiste – czy nie ma w nich papierosów albo alkoholu.

– Teraz to taka moda – uśmiechnęła się personalna, która siedziała z nami, a kierownik dodał, że robi się to z powodów bezpieczeństwa, żeby nie było pożaru.

Ponieważ nie było tam klimatyzacji, co dało się odczuć, szwaczki mogły co godzinę wstawać od maszyn i wyjść na powietrze.

– Jak jest gorąco, mogą wyjść na dwór. Nie zabraniamy im też chodzenia do łazienki. Ale tak samo: nikt tego nie nadużywa, każda chce uszyć jak najwięcej – zachwalali system pracy na akord.

Potem chodziliśmy po zakładzie i dowiedziałam się, że szkolenie trwałoby trzy miesiące. Tylko że nie każdy ciągle szyje, więc mogłoby być tak, że na początku robiłabym co innego.

– Potrzebni nam są ludzie do składania i podawania worków, i do innych zadań. Ale proszę się nie bać, te trzy miesiące liczylibyśmy dopiero od chwili, kiedy naprawdę zaczęłaby pani szyć.

W ten sposób oddaliłaby się też szansa na wyższe wynagrodzenie. Właśnie wybierali się z całym zakładem na urlop i odniosłam wrażenie, że wprawdzie chętnie przyjmą mnie do pracy, ale w ogóle im się nie spieszy. Twierdzili, że najlepiej by było, gdybym zaczęła pracować po ich urlopie, ponieważ nie mogliby mi za niego zapłacić i musiałabym wziąć bezpłatny. À propos pensji dodali jeszcze, że nie jest tak wysoka jak w przemyśle samochodowym, ale jeśli będę obrotna i będę szybko szyła, podobno zarobię całkiem nieźle.

Dowiedziałam się też, że w Bolaticach nie ma hotelu pracowniczego. Pracownicy dojeżdżają wprawdzie nawet z Polski, ale jeżdżą autem i umawiają się w kilkuosobowych grupach. Nie miałam czasu czekać, aż mnie przyjmą, więc postanowiłam spróbować przemysłu samochodowego czy czegokolwiek innego.

Praca tylko dla facetów

Obdzwaniałam i odwiedzałam agencje pracy w Ostrawie. Byłam gotowa wziąć cokolwiek. Zastanawiałam się, dlaczego po raz pierwszy nie potrafię natychmiast znaleźć pracy. Poziom bezrobocia w województwie morawsko-śląskim wynosi trochę ponad sześć procent, jest najwyższy w całym kraju. Do pracy przyjeżdżają tam Słowacy i Polacy. Wprawdzie w Polsce płaca minimalna jest o tysiąc koron [ok. 165 zł] wyższa niż w Czechach, ale na rękę dla osoby bez dzieci wychodzi o tysiąc koron mniej. Dużym problemem w Polsce jest też prekaryzacja pracy. Być może niektórzy przyjeżdżają do Czech z powodu umów, dzięki którym mają stabilność zatrudnienia. Poza tym było lato i wiele przedsiębiorstw miało ogólnozakładowy urlop.

Wreszcie znalazłam agencję, która na swojej stronie miała ponad dziesięć różnych ofert. Niektóre były kuszące. Na przykład lakierowanie części samochodowych na taśmie.

– Dzień dobry, szukam pracy, może być dorywcza, jakakolwiek.

– Dzień dobry, niestety nie mamy nic dla kobiet.

– Aha, to do widzenia.

Z argumentem, że nie mają pracy dla kobiet, spotkałam się jeszcze raz. Zazwyczaj jednak nie mieli żadnej. Dopiero po kilku kolejnych dniach desperackich poszukiwań zaproszono mnie do agencji pośrednictwa pracy COMAC JOBS i jeszcze tego samego dnia umówiłam się na spotkanie w OZO – firmie, która przetwarza odpady w Ostrawie. Najpierw do nich zadzwoniłam, ale musiałam też wysłać CV. Na szczęście spodobało im się, więc zostałam zaproszona na rozmowę.

Szału nie ma

W agencji pracy tymczasowej sympatyczna młoda kobieta wskazała mi miejsce przy stoliku, a następnie przedstawiła dwie oferty. Zachowywała się tak nieformalnie, że zamiast prowadzić rozmowę o pracę, miałam ochotę pójść z nią na piwo.

Pierwsza propozycja dotyczyła pracy w firmie KES we Vratimovie, a druga w firmie CTS w Hrabovej.

– Powiem pani tak: kobiety tą firmę KES albo uwielbiają, albo jej nienawidzą. Pracuje się tam na akord, więc kto jest dobry i obrotny, zarabia nawet osiemnaście tysięcy [ok. 2970 zł]. Ale na przykład ja nie mogłabym tam pracować – śmieje się i pokazuje swoje ręce. – Ja nie jestem zręczna, nie umiem nawet szyć. Niektóre kobiety chodzą na papierosa, nie starają się, no i potem ledwo mają wynagrodzenie minimalne.

Wstała i wyciągnęła z szuflady coś, z czego sterczało mnóstwo różnie połączonych kabli. Gapiłam się na to w osłupieniu i wiedziałam, że nie nauczyłabym się tego nawet w ciągu miesiąca. Miałam nadzieję, że pojawi się jeszcze jakiś powód, dla którego nie będę mogła wziąć tej pracy, bo wiedziałam, że natychmiast dołączyłabym to grupy kobiet, które jej nienawidzą.

W drugiej firmie na pierwszy miesiąc zatrudniono by mnie na umowę zlecenia:

– Żebyśmy wiedzieli, czy chodzi pani do pracy. Przez pierwsze trzy miesiące dostawałaby pani prawie dwanaście tysięcy na rękę [ok. 1980 zł]. Wiem, że szału nie ma, ale to pieniądze zarobione na legalu, wszystko jest zgodne z prawem – pracownica agencji starała się wytłumaczyć wysokość wynagrodzenia. – Przychodzą do mnie z płaczem ludzie, którzy odpowiedzieli na ogłoszenia, gdzie obiecywano im dwadzieścia, trzydzieści tysięcy. Obiecują na przykład dwadzieścia [ok. 3300 zł – przyp. tłum.], a w rzeczywistości jest to piętnaście. Pięć tysięcy to jakiś dodatek, którego nikt nigdy nie dostał, a z tych piętnastu i tak dostają tylko dziesięć, bo pięć wędruje wieczorem do kogoś na parkingu – opowiadała tak przekonująco, że jej uwierzyłam.

Ostatecznie okazało się, że mogliby mnie zatrudnić dopiero za jakiś czas. Wprawdzie zależy im na nowych pracownikach, ale chcą być też pewni, że pracownikom zależy na tej pracy. Dlatego wyruszyłam do zakładu segregacji odpadów w nadziei, że mnie przyjmą i nie będą wymagać żadnych szalonych wyników.

Pod telefonem

Przyszłam na piękną, czystą portiernię i poprosiłam, żeby zawołali pana Nožíka. Czekałam na niego chwilę na wygodnej sofie naprzeciwko recepcji. Przyszedł i zaprowadził mnie na teren firmy. Im dalej szliśmy, tym więcej mijaliśmy śmieci na ziemi. W końcu weszliśmy do ogromnej hali, w której było już ich morze. Plastik i wszystko inne, straszny brud i smród. Zaprowadził mnie na górę do małego pomieszczenia, w którym znajdowała się taśma. Przy taśmie nikogo nie było, więc nie jechała. Pokazał mi, co miałabym robić – jak wyjmować z taśmy plastikowe butelki różnych kolorów i gdzie je wrzucać (reszta odpadów jest podobno wykorzystywana jako paliwo). Tłumaczył przy tym, że wprawdzie teraz pracy nie ma, ale gdybym była w domu pod telefonem, a brakowałoby kogoś na zmianie, zadzwoniliby do mnie.

– Jak się to pani podoba?

– Podobać mi się podoba, ale przecież i tak nie macie dla mnie pracy.

– Człowiek przychodzi i myśli, że od razu będzie miał pracę – był trochę rozdrażniony.

Taśma miała powłokę nagromadzonego przez wiele lat brudu, nikt jej nigdy nie mył i okropnie tam śmierdziało. Kiedy wracaliśmy do budynku administracyjnego, coś mignęło nam przed oczami, jakiś ogon między górami śmieci. Pan Nožík skomentował to:

– Są tutaj szczury, czasami jakiś wyskakuje na taśmę. Ale nie musi się pani bać, to płochliwe zwierzęta, nikogo do tej pory nie pogryzły, już długo nie mieliśmy tu też żółtaczki ani innych chorób.

W dziale kadr podpisano ze mną umowę zlecenia. Zadzwonili od razu, jak tylko dostałam zaświadczenie od lekarza zakładowego, że przez cały kolejny tydzień mogę chodzić na rano.

Przyjechałam autobusem o za kwadrans szósta. Przed wejściem farbowana blondynka paliła papierosa, a kiedy podeszłam bliżej, zgasiła go i powiedziała do reszty:

– To do mnie.

Poleciła mi, żebym poszła za nią. Weszłyśmy po schodach, obróciła się do mnie i podała rękę:

– Cześć, ja jestem Terka – popatrzyła mi prosto w oczy.

Zaprowadziła mnie do szafek, jedną wyznaczyła dla mnie. Nałożyłam na nią swoją kłódkę. Nie miałam żadnego specjalnego ubrania na zmianę. Terka powiedziała, że strasznie się zaświnię, nie mogę później taka brudna jechać do domu. Kobiety w szatni kiwały głowami.

Poszłam z nią na plac, gdzie czekał majster. Powiedział tylko, że mam dziwne pomysły – przychodzić bez ubrania roboczego – i już szłyśmy na górę na taśmę. Terka skoczyła po rękawice, dała mi jedną parę. Na początku pracowałyśmy w dwójkę, a potem dołączył do nas Michal, który wózkiem widłowym wyładowywał jeszcze śmieci na taśmę. Było na niej mnóstwo rzeczy, bynajmniej nie z plastiku. Leżał tam na przykład pluszowy miś, ale też brudne pieluchy czy jakiś przedmiot, który był tak pokryty robakami, że aż się ruszał. Rano przejechała też po taśmie jakaś padlina. Terka wzięła natychmiast spray, popsikała i powiedziała, żebym jej nie dotykała. Na taśmę wbiegł także szczur. Terka strasznie się go bała, więc zaczęła uciekać. Na korytarzu niemal nadepnęłyśmy na zwłoki dwóch innych szczurów.

Zdjęcia dzięki uprzejmości Czeskiej Telewizji.

Terka pracuje tutaj od pięciu lat, ma jednego syna, mąż jest spawaczem. Kiedy zaczęła, miała trzydzieści lat. Nie chce zmieniać pracy, bo nie lubi zmian, ale przeszkadzają jej szczury.

– Właściwie coraz bardziej się ich boję – opowiadała mi w czasie przerwy.

Dlaczego nazywają to plastikiem?

Osiem godzin przy taśmie, co dwie godziny – zgodnie z zasadami BHP – pięciominutowa przerwa, podczas której nie wolno nam było wyjść z hali. Mogliśmy pójść do toalety, ale ktoś musiał zostać przy pasie i pilnować. Do tego półgodzinna przerwa obiadowa. Podczas pracy nagrywały nas kamery. Podobno w trosce o nasze bezpieczeństwo, ale chodziło raczej o kontrolę.

Była to pierwsza naprawdę odrażająca praca, podczas której w ogóle nie cieszyłam się z tego, co robię. Na taśmie jechał syf, z którego wybieraliśmy butelki PET, duże opakowania foliowe LDPE i HDPE, czyli polietylen wysokiej gęstości. Selekcjonowaliśmy też szkło i puszki. Reszta jechała dalej do jakiegoś miejsca, w którym wszystko było cięte i robiło się z tego paliwo dla cementowni. Rękawice, które dostałam, sięgały do nadgarstków. Po chwili miałam podrapane ręce i z odrobiną zazdrości zerkałam na osłony, które Terka założyła sobie aż do łokci.

Facet, który był ochroniarzem, i widział na kamerze, jak pracujemy, zapytał mnie przy obiedzie, dlaczego nie znalazłam sobie lepszej pracy.

– Nie rozumiem, dlaczego nazywają to plastikiem, skoro jest tam wszystko. Chyba z powodu sanepidu, żeby w ogóle pozwolił na grzebanie się w tym. To są odpady z garaży podziemnych, straszny syf, współczujemy wam, jak widzimy, że musicie w tym grzebać – powiedział i było widać, że naprawdę jest mu nas żal.

Następnego dnia ciąg dalszy tej żmudnej, brudnej pracy. Pieluchy, strzykawka, jedzenie, ogromny gumowy penis, który z jakiegoś powodu stał na taśmie i wyglądał naprawdę odrażająco. Butelki PET wymieszane z czym tylko można.

Terka zbierała nakrętki od coca-coli, bo bardzo chciała wygrać zagraniczną wycieczkę.

– Ale wysłałam ich już tysiąc i wciąż nic – tłumaczyła mi.

Na urlop pojedzie więc do Pragi, na trzy, może tylko dwa dni, w zależności od tego, ile kosztować będzie nocleg. A potem może jeszcze na trzy dni w Beskidy.

Z piekła na prasę

W południe przenieśli mnie na dół na prasę. Na początku rzucałam papier na taśmę, co było wymagające fizycznie, ale była to piękna, czysta praca. Potem segregowałam plastikowe opakowania. Wybierałam przezroczyste, jasne i czyste – podobno szły do Austrii, bo w Austrii są na to wyczuleni, opakowania nie mogą być brudne.

Przechodziłam koło wycieczki młodych strażaków. Nie wiem nawet dlaczego, ale poczułam się strasznie niekomfortowo. Nie chciałam, żeby mnie widzieli. Jeden przywitał się ze mną tonem, który mówił, że widzi we mnie człowieka. Dokładnie tak zachowałabym się na jego miejscu, ale teraz najchętniej dałabym sobie w twarz za swoją życzliwość. Schowałam się między górami plastiku, żeby mnie nie widzieli. Chodzili tylko na dole, nie poszli do brudnej taśmy na górę.

Przy prasie dowodził Vašek. Prasowano tam papier, butelki PET i różne rodzaje plastiku. Vašek też zaczynał od pracy na górze, przy taśmie. Kiedyś pracował w firmie ochroniarskiej, gdzie zarabiał sześć tysięcy [ok. 990 zł].

– A mieliśmy tam nawet szesnastogodzinne zmiany. Straszni oszuści – wspominał.

Dlatego zrezygnował i wylądował na bezrobociu. Przez jakiś czas żył za cztery tysiące miesięcznie [ok. 660 zł], więc ucieszył się, kiedy dziesięć lat temu zaproponowano mu pracę w OZO, wtedy za osiem tysięcy na rękę [ok. 1320 zł]. Miał za sobą piekło biedy, a tutaj znalazł poczucie pewności. Od tego czasu zrobił kurs obsługi pras i na wózek widłowy, przez co awansował i zarabia teraz więcej – czternaście, piętnaście tysięcy na rękę.

– To dobrze – rzuciłam.

– No nie wiem – odpowiedział Vašek. – Na górze nie byłem za nic odpowiedzialny, nie musiałem o niczym myśleć, tylko stałem przy taśmie.

Przez chwilę pracowałam na dole przy prasie, przez chwilę na górze przy taśmie, w zależności od tego, gdzie mnie wysłali. Podczas pracy na taśmie słuchaliśmy radia. Byłyśmy zasypywane informacjami o festiwalu Colours of Ostrava, ale nikogo to nie interesowało, brzmiało jak z innej planety. Kiedy jednak pojawiła się wiadomość, że w Ostrawie-Witkowicach ktoś zmarł podczas pracy, Terka zatrzymała na chwilę taśmę i pogłośniła. Podczas przerwy obiadowej rozmawiała o tym z innymi kolegami; ewidentnie ich to poruszyło.

Co tydzień niespodzianka

Pod koniec zmiany dostałam harmonogram na kolejny tydzień. Rozdali go wszystkim. Terka popatrzyła na niego i powiedziała:

– W przyszłym tygodniu mam nocki!

Wcześniej nikt nie wiedział, jak będą pracować w następnym tygodniu, ale w przeciwieństwie do mnie byli pewni, że w ogóle będą pracować. Ja musiałam powiedzieć majstrowi, że nie spodziewałam się nocnych zmian i nie jestem pewna, czy będę mogła na nie przyjść.

W czwartek i piątek przez większość czasu pracowałam z Vaškiem. Zgrywaliśmy się razem tak dobrze, że w duchu modliłam się, żebym nie musiała stać przy tej śmierdzącej taśmie i mogła być z nim na dole.

Kiedy w czwartek segregowałam plastikowe worki, przyszedł do mnie majster Nožík. Zapytał, czy boję się szczurów, i poprosił, żebym sprzątnęła gryzonie w obu halach. Poszliśmy razem w kilka miejsc, gdzie leżały. Gorliwie poinformowałam jeszcze o dwóch kolejnych, które widziałam w poniedziałek. Naprawdę wciąż tam jeszcze leżały, tylko były już dość zaschnięte. I dołączył do nich trzeci, zupełnie świeży, który wyglądał, jakby spał.

Wzięłam grabie i łopatę. Pierwszy był mocno przyklejony do ziemi. Im dłużej tam leżą, tym bardziej się przylepiają, ale potem, kiedy już dobrze wyschną, można je łatwo oderwać od ziemi. Najgorsze są więc te, które zdechły parę dni wcześniej. Te, które zdechły przed chwilą, mają sztywne ciało – można je bez problemu nałożyć na łopatę. Natomiast podczas zeskrobywania tych zupełnie wysuszonych nie widać żadnych wnętrzności. Jak próbowałam odkleić tego pierwszego szczura od ziemi, przez przypadek rozerwałam mu skórę i zobaczyłam mięso. Zwymiotowałam. Przeszłam kilka kroków dalej, złapałam oddech i wróciłam dokończyć pracę. Myślałam, że po tym wszystkim majster powie, że mogę iść na chwilę pooddychać na świeże powietrze, ale jakoś nie przyszło mu to do głowy.

Zapytałam Vaška i Terki, czy zawsze dostają harmonogram zmian dopiero pod koniec tygodnia. Oboje odpowiedzieli, że dostają go w czwartek, czasami nawet w piątek. Choć Terka pracuje raczej regularnie: najpierw na rano, potem ma nocki, a na końcu popołudnia, bo ma rodzinę. Ale nigdy nie może być pewna i nie podoba jej się to, że nie może sobie nic zaplanować na kolejne tygodnie. Vašek jest sam, więc przenoszą go wedle uznania. Kiedy zimą na prasie obowiązują trzy zmiany (bo wtedy pracują tam też osoby, które normalnie są na paliwach), czasami o dziesiątej wieczorem po popołudniówce Vašek dowiaduje się, że ma przyjechać nazajutrz na szóstą rano. Droga do domu zajmuje mu ponad godzinę, więc nie ma zbyt wiele czasu na sen.

Najważniejsze, że jest praca

Kiedy wracałam z Terką autobusem do domu, rozmawiałyśmy o tym, jak we wtorek mało brakowało, a spóźniłabym się do pracy, bo zaspałam. Śmiała się ze mnie.

– Na rano nigdy nie zaspałam, ale zdarzyło mi się kilka razy na nockę – powiedziała.

Kiedy wraca z nocnej zmiany, przez chwilę śpi. Później wstaje, gotuje obiad dla rodziny, potem znowu śpi, znowu wstaje, robi kolację, a potem czasami jeszcze usypia.

Zastanawiałam się, dlaczego odpady segreguje się też w nocy. W ostatnich miesiącach spotkałam wiele osób, którym lata pracy w systemie trzyzmianowym zniszczyły zdrowie.

Ostatniego dnia rano kobiety w szatni pytały mnie, czy mi się tu podoba.

– No tak… – odpowiedziałam z wyrzutami sumienia, ponieważ wiedziałam, że jestem po raz ostatni.

– Najważniejsze, że jest praca – odpowiedziały.

To zdanie słyszałam w zakładzie wiele razy. W toalecie na drzwiach ktoś napisał nawet z wyraźnym sarkazmem: „Cieszcie się, że macie pracę”. Kobiety dały mi też zapomniany przez kogoś kubek, żebym miała z czego pić kawę.

Kiedy na końcu zmiany czyściłam prasę, Vašek śmiał się, że mnie zamknie i ludzie będą przychodzić patrzeć na mnie jak w zoo.

– Tutaj pojawiają sę różne wycieczki i patrzą na mnie jak na jakieś zwierzę. Zawsze zatrzymuję wtedy prasę i wychodzę – skarżył się. Przeszkadzało mu, kiedy gapiły się na niego osoby z zewnątrz.

W zagłębieniu pod prasą zebrała się brązowa breja, którą Vašek nabierał wiaderkiem na wózek widłowy i wylewał obok naszej hali na składowisko odpadów. Była to woda, którą prasa wyciskała z butelek PET. Zaproponowałam, że zmienię go przy nabieraniu tej cuchnącej cieczy. Z wdzięcznością przyjął moją propozycję i poszedł nasmarować jakieś części prasy. Drugie wiadro wylałam z takim zapałem, że cała się polałam tym kwaskowatym obrzydlistwem. I chociaż przez cały tydzień z powodu smrodu starałam się nie zbliżać do tego dołka, w tej chwili mi to nie przeszkadzało. Dobrze pracowało mi się z Vaškiem i nie odważyłam się powiedzieć mu, że odchodzę.

Tylko Terka zrozumiała, że już nie przyjdę, i kiedy wychodziła, powiedziała mi:

– Przede wszystkim nie myj już tych kubków po jogurtach.

Była to aluzja do tego, co kiedyś jej powiedziałam – że segreguję w domu śmieci i nawet myję opakowania od jogurtów.

Umyłam kubek na kawę, który rano dostałam, i położyłam z powrotem na miejsce, z którego przyniosły mi go kobiety.

**
Seria tekstów A2larm.cz powstała przy wsparciu czeskiego Funduszu Niezależnego Dziennikarstwa. Z czeskiego przełożyła Olga Słowik.

Fot. u góry strony: Seika, Flickr.com

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Saša Uhlová
Saša Uhlová
Reportażystka A2larm.cz
Dziennikarka radiowa i reportażystka dziennika internetowego A2larm.cz.
Zamknij