Polityka wyprowadzania siły roboczej i całego przemysłu poza Europę poniosła porażkę.
Cezary Michalski: Mówiąc zupełnie szczerze, mieliśmy obawy, że pani „desantuje się” do Brukseli, żeby uwolnić rząd premiera Donalda Tuska od kłopotliwego ciężaru „ideologii gender”. Kłopotliwego szczególnie w dzisiejszej sytuacji gigantycznej dysproporcji sił pomiędzy prawicą i lewicą w Polsce. A na Pani miejsce zostanie nominowana osoba, która działanie urzędu Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania gustownie zamrozi.
Agnieszka Kozłowska-Rajewicz: Te obawy okazały się bezpodstawne, rzeczywistość jest lepsza: Pełnomocnikiem Rządu ds. Równego Traktowania została pani profesor Małgorzata Fuszara.
Czy rozmawiała pani z premierem przed podjęciem przez niego tej decyzji, czy przedstawiała mu pani opinie i kandydatury?
Rozmawiałam z otoczeniem premiera, przypominałam że obok kandydatur „politycznych”, które analizujemy, jest jeszcze wielokrotnie zgłaszana przez Kongres Kobiet prof. Fuszara.
Wydaje się, że zgodnie ze swoją specyficzną, ostrożną metodą polityczną, premier wybrał profesor Małgorzatę Fuszarę nie dlatego, że jest ona badaczką problematyki gender i nie dlatego, że jest feministką, ale dlatego, że reprezentuje Kongres Kobiet. Była członkinią jego „gabinetu cieni”.
Kandydatura prof. Małgorzaty Fuszary, właśnie na urząd Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania, była zgłaszana przez Kongres Kobiet. Kongres to środowisko politycznie wpływowe, ale przede wszystkim szerokie, bardzo zróżnicowane, co odpowiada sposobowi uprawiania polityki przez Platformę i premiera Donalda Tuska.
W Kongresie są i feministki, i kobiety o bardziej konserwatywnym nastawieniu. I działaczki związków zawodowych, i reprezentantki biznesu. Przy tych różnych wrażliwościach i interesach udaje się tam wypracować wspólne stanowisko w kwestiach równościowych – także wspólne propozycje personalne.
Pani profesor Fuszara zawsze była uznawana przez Kongres za ekspertkę od równości, dlatego konsekwentnie o niej mówiono na spotkaniach z premierem. Ja byłam alternatywą, bo znałam też zaplecze polityczne i możliwości zmian.
Związaną z partią rządzącą, mającą większe zaufanie premiera i Platformy?
Mającą narzędzia polityczne do załatwiania pewnych spraw, podczas gdy profesor Małgorzata Fuszara jest w tych sprawach ekspertką, dostarczającą wiedzy i argumentów, zresztą także mnie, w okresie, kiedy sprawowałam urząd Pełnomocnika. Premier skorzystał z tej odważniejszej alternatywy, powołał na stanowisko ekspertkę, która nie ma może szerokich kontaktów politycznych, ale ma duże kompetencje merytoryczne i autorytet w środowisku naukowym i eksperckim. A jako osoba z zewnątrz, ma inną perspektywę, ale także kredyt zaufania.
Ale czy to bycie z zewnątrz polityki partyjnej nie doprowadzi do tego, że urząd Pełnomocnika będzie może ostrzej artykułował postulaty, co będzie się bardziej podobało środowiskom postępowym czy Kongresowi, ale upłynie więcej czasu, zanim pójdzie z tymi postulatami do Sejmu czy choćby do klubu PO – co też może być dla premiera wygodne w sezonie wyborczym, w sytuacji po ujawnieniu podsłuchów, kiedy „nie poszerzanie frontu” stało się kwestią politycznego przeżycia?
Te polityczne kontakty w ministerstwach, w Platformie i w Sejmie są oczywiście bardzo ważne i potrzebne, dla mnie były podstawą skutecznego działania. Ale nie obawiam się, że premier powołał panią profesor, żeby uprawiała fasadową politykę opartą na jałowych sporach czy wystąpieniach bez następstw legislacyjnych. To stanowisko jest precyzyjnie zdefiniowane ustawowo i kompetencyjnie, a pani profesor jest osobą świetnie wiedzącą, co chce uzyskać. Poza tym, pani profesor może liczyć na moją i moich politycznych przyjaciół pomoc i wsparcie. Nie znikam z pola działania. Będę przecież uczestniczyła w pracach komisji sejmowych, bo takie są uprawnienia posłów i posłanek Parlamentu Europejskiego pracujących w jego komisjach. Procedura jest taka, żeby z różnymi propozycjami regulacji, dyrektyw, wspólnych deklaracji, przechodzić przez parlamenty krajów członkowskich, konsultować, budować poparcie dla projektów, nad którymi później pracuje Parlament. Więc w tych obszarach które są „moje” w PE – zatrudnienie i prawa kobiet – na pewno będę w stałym, formalnym kontakcie z moimi kolegami i koleżankami z Sejmu.
Mimo istnienia takiej teoretycznej procedury te kontakty nie zawsze są, szczególnie pomiędzy PE i polskim Sejmem. Także w wielu krajach członkowskich jest wrażenie, że Parlament Europejski coś parlamentom krajowym próbuje narzucić.
Tak jest wówczas, kiedy tego dialogu nie ma. I kiedy te istniejące kanały komunikacji i współpracy po prostu nie są wykorzystywane. Jednak założenie jest takie, żeby projekty wychodzące z PE na jak najwcześniejszym etapie prac konsultować w parlamentach krajowych. I odwrotnie, żeby projekty i pomysły rodzące się w parlamentach krajowych jak najszybciej wprowadzać w obszar prac PE. Ja, pracując w Komisji Zatrudnienia i Spraw Socjalnych oraz w Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia PE, zamierzam robić wszystko, żeby komunikacja pomiędzy Parlamentem Europejskim i Sejmem była jak najlepsza, niefasadowa, obudowana spotkaniami eksperckimi i roboczymi. Z dużym prawdopodobieństwem będę pojawiać się i na sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Unii Europejskiej, i każdej innej, właściwej np. do prac nad ratyfikacją konwencji antyprzemocowej i innych „moich” tematów. Pracując w komisji ds. zatrudnienia wracam do tematów oświatowych, edukacji zawodowej, szeroko pojętej polityki społecznej i gospodarki. Na pewno będę organizować wiele spotkań zarówno takich, w których będą się mieścić tematy równościowe, jak i dotyczących rynku pracy, szkolnictwa zawodowego, przedsiębiorczości, które są związane z możliwościami funkcjonowania na rynku różnych grup wiekowych, ale i mniejszości etnicznych czy kobiet. Spotkania na różnym szczeblu, z udziałem urzędników, samorządowców, parlamentarzystów – tak aby konsultacje były jak najbardziej efektywne.
Budowanie synergii między instytucjami polityki unijnej i polskiej jest jednym z atutów obecności w Brukseli. Ale z tego atutu korzystają bardziej efektywnie europarlamentarzyści niemieccy, francuscy, holenderscy. Ci nieliczni Polacy, którzy chcieli takie powiązania budować, skarżą się na zupełny brak zainteresowania polskich ministerstw, lokalnych liderów i działaczy partyjnych.
Przez ostatnie lata współpracowałam ze wszystkimi ministrami, Kongresem Kobiet, a także bezpośrednio z panią profesor Fuszarą. Nie wydaje mi się, aby moi dotychczasowi partnerzy nagle przestali odbierać telefony ode mnie. Jestem przekonana, że wszędzie tam gdzie jest wola porozumienia, podobna percepcja problemów czy wyzwań, zawiązane wcześniej koalicje będą działać. Mój obszar działania jest nieco inny teraz, ale wiele zakresów pokrywa się, więc będę mogła być użyteczna w pracy nowej pani minister.
Pani spotykała się już z nową Rzecznik po jej nominacji.
Pierwszy dzień urzędowania pani minister Fuszary rozpoczął się od spotkanie ze mną. Chciałam przekazać pani minister priorytety komisji, w których pracuję w PE, aby zdefiniować wspólne obszary działania i współpracy. Pani profesor z kolei mówiła o swoich priorytetach i zastanawiałyśmy się, jak to najsensowniej połączyć, zadbać o synergię naszych działań. Jest bardzo duży obszar wspólny, gdzie można tę synergię budować. Zarówno poprzez moje uczestnictwo w pracach komisji sejmowych, jak też poprzez przyjazdy pani profesor do europarlamentu i wspieranie – merytoryczne i polityczne – naszych prac. Pani profesor jest uznaną międzynarodowo specjalistką od kwestii równościowych. Jej autorytet nie został zbudowany poprzez bycie Pełnomocnikiem, ale jest konsekwencją jej uznania jako autorytetu w kwestiach równościowych.
Jakie będą te priorytety w wymiarze działania urzędu Rzecznika w Polsce, przez rok jaki pozostał do wyborów parlamentarnych?
Doprowadzenie do końca ratyfikacji konwencji antyprzemocowej i jej implementacja.
Mimo obecnej sytuacji, gdzie ratyfikację można wykorzystać do jeszcze większego zmobilizowania przeciwko osłabionej Platformie prawicy i Kościoła?
Na pewno ważne jest, aby pani profesor nie zawęziła swoich działań tylko do równouprawnienia, pamiętała o innych grupach dyskryminowanych i wykluczonych, które najbardziej potrzebują systemowego, horyzontalnego podejścia, inspiracji i koordynacji z poziomu KPRM. Na tym niekontrowersyjnym tle, jestem przekonana, uda nam się ratyfikować konwencję. Pierwszym krokiem do tego będą rozmowy wewnętrzne w klubie PO.
A w całym Sejmie?
Rozmowy w klubie są kluczowe. Jeśli będziemy mieli za sobą wszystkich albo prawie wszystkich posłów i posłanki Platformy, będziemy mieć większość Sejmu, zakładając, że zagłosuje za projektem także część PSL, oraz cały klub SLD i Twojego Ruchu.
Dlaczego koalicja centrolewicy i centrum miałaby się okazać silniejsza od „konserwatywnej większości” w tym Sejmie, która już parę razy podobne głosowania wygrywała?
Koalicja na rzecz obrony kobiet przed przemocą, jak wierzę, będzie koalicją ponadpartyjną i nawet w jakiejś części ponadideologiczną. I pozwoli na ratyfikację konwencji, mimo że wywołuje ona – moim zdaniem nieuzasadnione – kontrowersje.
Inny priorytet „moich” komisji to zmierzenie się z problemem biedy kobiet, co wymaga zmian systemowych. Dziś polityka i prawo nie dość skutecznie kompensują scenariusze funkcjonowania kobiet i mężczyzn na rynku pracy. To ogromne wyzwanie nie tylko w Polsce, ale w całej Europie.
Czyli polityczna korekta nierówności społecznych.
Zawsze ostrożna, ale jednak konieczna i w miarę możliwości efektywna. My w Polsce mamy już dzisiaj progresyne i prokobiece rozwiązania prawne, np. niedawno wprowadzone roczne urlopy urlopy rodzicielskie Te rozwiązania lokują nas w europejskiej czołówce. Teraz musimy zadbać o dobre wykonanie prawa, przede wszystkim o zaangażowanie mężczyzn i ich korzystanie z nowych praw ojcowskich. Podobnie w innych obszarach, np. biedy kobiet, luki płacowej, nierównego dostępu do rynku pracy, do stanowisk w urzędach, biznesie, polityce – za miękkimi regulacjami prawnymi musi iść seria projektów, działań oddolnych, które pozwalają wykorzystać te legislacje do osiągnięcia rzeczywistej, niefasadowej równości pomiędzy kobietami i mężczyznami. W Europie praktyka jest lepsza niż w Polsce i niewymuszona przez prawo, nad którym dopiero dyskutujemy. Proponowane regulacje europejskie są na razie znacznie uboższe niż obecne rozwiązania w Polsce. My więc w tym obszarze musimy pracować głownie nad praktyką, wdrożeniem naszych przepisów, a mniej nad legislacją.
Tyle że polskie „bogatsze regulacje równościowe” pozostają czasem teorią w kontekście nieporównywalnego do przeciętnej UE zderegulowania naszego rynku pracy. Wciąż mamy o kilkadziesiąt procent wyższy udział umów śmieciowych, niż przeciętna UE. Kilkadziesiąt procent to już trochę „inna cywilizacja”, bardziej z peryferii kapitalizmu, niż z „rdzenia Unii”. Osobom zatrudnionym bez stałego etatu często trudniej skorzystać z wielu tych „bogatszych rozwiązań równościowych”.
To prawda, dlatego nasze hojne jak na Europę rozwiązania staramy się stopniowo rozszerzać na inne grupy niż zatrudnieni na etat. Tak się stało z urlopem wychowawczym, który obecnie jest dostępny także dl przedsiębiorców, studentów, praktycznie dla wszystkich rodziców niezależnie od statusu. Postulaty, aby tak samo było z urlopem macierzyńskim są słuszne, i z pewnością jak tylko stan państwowej kasy na to pozwoli, legislacja będzie poszerzana lub – od drugiej strony – będą zmieniane zasady zawierania umów tzw śmieciowych, mam tu myśli opodatkowanie niektórych z nich.
Donald Tusk nominując Małgorzatę Fuszarę pokazał, że ciągle gra skrzydłami. Tyle że taka formuła „neosanacji” posiadającej „lewicowych” i „prawicowych” pułkowników sprawdzała się bardziej, kiedy Platforma wydawała się stabilną i niezagrożona partia władzy. Czy to zadziała, kiedy premier musi dramatycznie walczyć o władzę w sezonie wyborczym, po ujawnieniu podsłuchów, kiedy wizerunek rządu i Platformy mocno ucierpiał? Z jakim przesłaniem, do jakiego elektoratu premier się zwraca pokazując i Królikowskiego, i Fuszarę? W dodatku Królikowski publicznie wypowiada się sprzecznie z obowiązującym prawem i polityką rządu, podczas gdy przedstawiciele liberalnego skrzydła byli zawsze nieporównanie bardziej ostrożni.
Jest coś takiego jak główny nurt Platformy, w którym pan minister Królikowski się nie mieści. On jest skrajem i jego projekty nie znajdują poparcia większości. A pani profesor mogłaby być postrzegana jako skraj drugi, tylko wówczas, gdyby zawęziła się do tematów genederowych. Jestem jednak pewna, znając jej kompetencje, że nie zapomni o szerszej perspektywie, zresztą narzuconej ustawą. To właśnie kwintesencja bycia w głównym nurcie na funkcji pełnomocnika – pamiętanie o wszystkich grupach wykluczonych i dyskryminowanych.
Czy minister Marek Biernacki, który odziedziczył Królikowskiego po Gowinie, oddał mu sporą część władzy w ministerstwie i konsekwentnie go broni, też nie należy do głównego nurtu Platformy?
Nie mówię, że to się nie mieści w Platformie, ale nie jest jej głównym nurtem, czego dowodem jest to, że budzące kontrowersje projekty pana ministra Królikowskiego nie znalazły potwierdzenia w decyzjach premiera, rządu, ani klubu parlamentarnego. Były krytykowane na Radzie Ministrów jako sprzeczne z linią Platformy i wywołujące niepotrzebne napięcia. W kilku sytuacjach musieliśmy publicznie ogłoszone projekty „odkręcać” i zapewniać, że nie są to projekty rządowe.
Na tej samej zasadzie został jednak zablokowany bardzo ostrożny, wewnątrzplatformerski projekt legalizacji związków partnerskich. A projekt legalizacji in vitro wraca do Sejmu po wielu latach, w dodatku z propozycją „kary do pięciu lat więzienia za zniszczenie zarodka”. Zatem jaki jest właściwie ten „rdzeń Platformy”?
Odroczenie legalizacji związków partnerskich to nasza porażka, bo źle policzyliśmy głosy w całym Sejmie, nie tylko w samej Platformie. Ale nie zmienia to faktu, że np. projekty antyprzemocowe, które wypływały z rdzenia PO, były stawiane na Radzie Ministrów, po czym nawet oprotestowywane przez Gowina przechodziły dalej przy pełnym poparciu premiera, całego rządu, ostatecznie bez głosów odrębnych. Potem w ciągu roku przygotowaliśmy wniosek ratyfikacyjny, czyli w tempie dość szybkim, nie odbiegając od innych krajów Europy zachodniej. I znowu rząd przyjął decyzję jednogłośnie, bez głosów odrębnych. Więc nawet jeśli co jakiś czas odzywa się minister Królikowski z jakimś budzącym dyskusje projektem, nie jest to główny nurt PO.
Wrócę jednak do personaliów. Z jednej strony zaproszenie profesor Fuszary, a z drugiej obecność w rządzie albo coraz bliżej Platformy Królikowskiego, Kamińskiego, Giertycha, Dorna. Kiedy w 2011 roku obawiano się powrotu do polityki Kwaśniewskiego, „urośnięcia” Palikota, Platforma zapraszała Piniora, Borowskiego, Arłukowicza. Dziś werbuje ludzi prawicy. Czy nominacja Małgorzaty Fuszary to zrównoważy?
Mówmy o faktach. Ani Roman Giertych, ani Ludwik Dorn nie są członkami Platformy.
Na razie. Poza tym Pinior czy Borowski też nie są członkami PO.
Ale mają nasze formalne poparcie, startowali z naszych list.
Teraz z listy PO wystartował Michał Kamiński.
Startował bez sukcesu. Nie został wybrany, mimo że startował z konserwatywnego okręgu, gdzie jego prawicowe poglądy mogły być docenione. Ja uchodziłam przed wyborami za ryzykowną kandydaturę, bo moje centroliberalne poglądy wydawały się za bardzo progresywne w Wielkopolsce.
A jednak okazało się, że wyborcy, tu i tu konserwatywni, postawili na centrum – dostałam ponad 3 razy więcej głosów niż Kamiński. To pokazuje, że moje poglądy są bliższe głównemu nurtowi zarówno w PO, jak w społeczeństwie w ogóle.
Przejdźmy zatem do europarlamentu. Kiedy rozmawialiśmy przed wyborami, mówiła pani, że będzie próbowała tam negocjować pomiędzy wrażliwościami religijną i świecką, bardziej konserwatywną i postępową – żeby obronić kwestie emancypacyjne, równościowe. Żeby zbudować wokół nich szerszy konsensusu. W Polsce te negocjacje nie wychodzą, czy w UE jest łatwiej, w tej przestrzeni bardziej jednak zsekularyzowanej, gdzie religia nie jest prześladowana, ale wielu ludzi nie kojarzy jej już automatycznie, jak w Polsce, z ambicjami do sprawowania także władzy świeckiej?
Po pierwsze, te napięcia o których pan mówi okazały się nie być wyłącznie problemem Polski czy tzw. nowej Europy. Spory wokół małżeństw jednopłciowych we Francji, niechęć do imigrantów i popularność ruchów nacjonalistycznych, konflikty zderzające ze sobą wrażliwości religijne i świeckie, sprawiły, że wielu polityków w instytucjach unijnych patrzy teraz na Polskę nie jak na kraj „egzotyczny”, „egzotycznych konfliktów”, „u nas już należących do odległej przeszłości”, ale jak na miejsce, gdzie toczą się spory, z którymi także zachód Europy będzie musiał sobie poradzić. Spotkałam się z inicjatywą katolickiej polityczki holenderskiej, która zaprasza przedstawicieli różnych Kościołów do debaty o równouprawnieniu, prawach kobiet i prawach człowieka.
W zachodnim Kościele katolickim, gdzie Sobór Watykański II wykonał swoją pracę, poszczególni katolicy i różne środowiska w Kościele mogą prowadzić dialog ze świecką polityką i państwem niezależnie od „przymrozków” czy „odwilży” w Watykanie. W Polsce dyscyplina jest większa, chyba że to prawica katolicka wychodzi przed szereg i nawołuje hierarchów do „większej śmiałości” w represjonowaniu ks. Lemańskiego.
Ja jednak konsekwentnie będę próbowała „rozbrajać” wojnę kulturową poprzez konkretne działania społeczne, które wywołują mniejszy konflikt i mniej kontrowersji. Właśnie dlatego będę pracowała w dwóch komisjach PE, w Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia, czyli najważniejszej „równościowej” instytucji europarlamentu i w Komisji Zatrudnienia i Spraw Socjalnych. Norma jest taka, że poseł czy posłanka mają pełne członkostwo w jednej komisji, a w innej mają zastępstwo. Ja zdecydowałam inaczej właśnie dlatego, by móc w każdej sytuacji ściśle przekładać kwestie równościowe na konkretne rozwiązania w polityce społecznej. Można się spierać, czy bezrobotna młodzież zasili „antysystemowe” ruchy skrajnej prawicy czy skrajnej lewicy, ale to w żaden sposób nie rozwiąże problemu tych ludzi. Ja widzę jedyne rozwiązanie w poprawie ich życia – oni muszą mieć pracę. Dlatego musimy działać w obszarze kształcenia zawodowego i reindustrializacji Europy, a wokół tych rozwiązań można szukać konsensusu ponad barykadą ideologicznego sporu.
Na pewno? Neoliberałowie uważają tego typu hasła za „socjalizm” czy wręcz „lewactwo”. Zarówno w Polsce – wystarczy poczytać najważniejsze polskie gazety czy portale ekonomiczne – jak też w całej Unii.
Przecież widać, że polityka wyprowadzania siły roboczej, wyprowadzania całego przemysłu poza Europę poniosła porażkę, to się nie sprawdza.
Nawet ostatni kryzys zdecydowanie lepiej przetrwały społeczeństwa i państwa, które zachowały zatrudnienie, zachowały swoją „gospodarkę realną”. Np. Niemcy mają dzisiaj 7,5-procentowe bezrobocie wśród młodych, przy wskaźniku 23 procent w skali całej Unii.
Czytałem pani wystąpienie w debacie nad wsparciem zatrudnienia młodych, mówiła pani o „dwutorowym kształceniu zawodowym” według modelu niemieckiego, które pani zdaniem należy upowszechnić w Unii.
Tydzień w szkole, tydzień w zakładzie pracy. Naprzemienność kształcenia zawodowego i praktyk w realnym zakładzie pracy. Nie wymyślonym, nie przy starych maszynach, które komuś zostały, których już się nie używa, więc oddano je szkole. Takie kształcenie wcale nie przygotowuje do dzisiejszego i przyszłego rynku pracy. Ale kształcenie w sprzężeniu zwrotnym z praktyką w realnie istniejącym i zatrudniającym zakładzie. W Niemczech uczniowie nabywają kompetencji w zakładach Siemensa, przy najnowocześniejszych maszynach, a nie w szkolnym warsztacie. Te najlepsze szkoły zawodowe uczą się na prototypach, żeby uczniowie mieli szanse na rynku pracy za rok czy dwa lata, kiedy skończą naukę. W Poznaniu i powiecie poznańskim, gdzie mamy dziś najniższe bezrobocie, poniżej 4 procent, mamy bardzo aktywnych i zaradnych przedsiębiorców, dobrze rozwinięty sektor MSP, a także wiele dobrych programów zawodowych przypominających niemieckie kształcenie dualne: klasy patronackie Solarisa, Mercedesa, Volkswagena i kilku jeszcze dużych rozwijających się zakładów, zatrudniających nowych pracowników. Przy tym systemie całe klasy mają później zatrudnienie – i realne kwalifikacje. Nie jest to system powszechny, ale dobrych przykładów jest sporo i z pewnością mają wpływ na poziom zatrudnienia. Wciąż pracujemy też nad lepszym docenieniem małych rzemieślniczych firm rodzinnych, powiązania z tym szkół zawodowych bez wytwarzania w tych młodych ludziach poczucia, że jeśli nie ukończą szkoły wyższej, to będą jakimiś ludźmi drugiej kategorii.
Dziś pułapką zastawioną na młodych są dyplomy słabych szkół wyższych, zazwyczaj płatnych, które marketingowo ściągają studentów. Tymczasem można mieć dobre wykształcenie zawodowe i samorealizację, gwarancję zarobków i godnego życia. Dlatego uważnie obserwuję niemiecki model dualnego kształcenia zawodowego, które zapewnia dobre życiu dużej grupie społeczeństwa. No i pozwala odzyskać równowagę na rynku pracy. Poprzez dopasowanie kompetencji młodych ludzi do przemysłu i gospodarki, które trzeba w Europie zatrzymać. To znowu nie jest specyficzny polski problem. I właśnie nad tym chcę w Parlamencie Europejskim pracować. Nad zastępowaniem wojny kulturowej przez rozwiązania społeczne i ekonomiczne. Wszędzie tam, gdzie da się to zrobić i gdzie można znaleźć partnerów.
Agnieszka Kozłowska-Rajewicz – doktor nauk medycznych, polityczka Platformy Obywatelskiej, od 2011 do 2014 roku Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania. W maju 2014 wybrana do Parlamentu Europejskiego, gdzie reprezentuje PO i Europejską Partię Ludową.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych