Unia Europejska

Klein: Jak wykorzystać Ukrainę i ugotować przy okazji planetę

Nie dajmy się omamić najnowszej kryzysowej sztuczce marketingowej.

Najlepszy sposób na pokonanie Putina? Zalać europejski rynek gazem łupkowym „made in U.S.A”. Do tego właśnie próbuje nas przekonać przemysł energetyczny. W ramach antyrosyjskiej histerii do amerykańskiego Kongresu wpłynęły aż dwa projekty mające na celu przyspieszenie eksportu gazu do Europy, oba powołujące się na konieczność uniezależnienia się od Putina i jego energii, a zarazem na bezpieczeństwo narodowe Stanów.

Cory Gardner, konserwatywny patron projektu zaprezentowanego w Izbie Reprezentantów, twierdzi, że „odrzucenie tego, to jak odwieszenie słuchawki, gdy nasi przyjaciele dzwonią na 997”. To prawda, o ile masz przyjaciół w Chevronie i Shellu i właśnie dzwonią po pomoc w przywłaszczeniu kurczących się zasobów ropy i gazu.

Fortel polega na tym, że nikt nie ma się zagłębiać w szczegóły. Na przykład ten: większość z gazu i tak nie trafi do Europy, ponieważ w projekcie przedstawionym w Kongresie jest jasno powiedziane, że gaz będzie mogło kupić każde państwo należące do Światowej Organizacji Handlu. Albo ten: przez lata mówiono Amerykanom, że muszą zaakceptować ryzyko dla wody, ziemi i powietrza, które wiąże się ze szczelinowaniem, bo tego wymaga „niezależność energetyczna”. Dziś ten cel niepostrzeżenie się przesunął i teraz mówi się nam o „bezpieczeństwie energetycznym”, co najwyraźniej oznacza, że mamy na jakiś czas zalać światowy rynek naszym gazem, by to inni byli „energetycznie zależni”. I najważniejsze: budowa infrastruktury, która umożliwiłaby eksport, trwałaby latami.

Budowa terminala przesyłowego to nawet 7 miliardów dolarów – należy też dociągnąć do niego całą skomplikowaną sieć rur i stacji sprężających, a do tego postawić osobną elektrownię, która umożliwiłaby wytworzenie energii koniecznej do schłodzenia gazu, by upłynnić go na potrzeby transportu. Zanim ukończymy wszystkie te inwestycje, Niemcy i Rosja mogą być świetnymi przyjaciółmi. Wtedy mało kto będzie pamiętał o Krymie. I o tym, że służył kiedyś jako wymówka dla przemysłu energetycznego, by można było zrealizować ich eksportowe plany, w końcu nie troszcząc się o lokalne społeczności, nie mówiąc już o ugotowaniu przy okazji całej planety.

Ten zmysł do wykorzystywania kryzysów dla zysku nazywam doktryną szoku. Nie widać na razie, byśmy mogli obserwować jej odwrót. Wszyscy wiemy, jak to działa: w czasie kryzysu, prawdziwego lub wytworzonego, rządzącym elitom udaje się przepychać niepopularne projekty, szkodliwe dla większości, pod przykrywką stanu wyjątkowego. Oczywiście nie obywa się bez sprzeciwu: są naukowcy, którzy mówią o zmianach klimatycznych, są też lokalne społeczności, które sprzeciwiają się budowie gazoportów na ich wybrzeżach. Ale kto ma czas na dyskusje? Przecież trwa stan wyjątkowy!

Jak z tym telefonem na 997 – przegłosujmy prawo, a o reszcie pomyślimy później. Wiele branż zna tę sztuczkę doskonale, ale żadna nie radzi sobie w tych okolicznościach lepiej – gdy trzeba racjonalność zawiesić na kołku, bo właśnie mamy kryzys – niż sektor gazowy.

W ostatnich czterech latach lobby gazowe powtarzało pogrążonej w kryzysie Grecji, że wyjdzie z długów, jeśli tylko się otworzy – to znaczy: udostępni swoje piękne i wrażliwe morze na odwierty. By Greków przekonać, używano poza tym argumentów identycznych jak te zastosowane w Stanach i Wielkiej Brytanii.

Dziś crisis du jour to konflikt na Ukrainie, którego właśnie używa się jak tarana, mającego wyważyć bramy limitów eksportu i wepchnąć budzące wątpliwości porozumienia o wolnym handlu. I to naprawdę wolnoamerykanka: jeszcze więcej wolnorynkowej, zanieczyszczającej środowisko gospodarki, jeszcze więcej przyczyniających się do ocieplenia atmosfery gazów – wszystko to w odpowiedzi na kryzys energetyczny, który nie wziął się przecież znikąd. W dużej mierze został wytworzony. I to właśnie przy tej okazji warto sobie przypomnieć, że przemysł gazowy jest szczególnie sprawny w wykorzystywaniu pewnego kryzysu i jest to – o ironio! – zmiana klimatyczna.

Co z tego, że jedyną odpowiedzią tego przemysłu na zmiany klimatyczne jest ekspansja szczelinowania – procesu wydobywczego, który uwalnia do atmosfery olbrzymie ilości metanu – czyli dalsze destabilizowanie klimatu. Metan jest jednym z najsilniejszych gazów cieplarnianych; jak wynika z najnowszych ustaleń Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu, zatrzymuje 34 razy więcej ciepła niż dwutlenek węgla. A badano wpływ metanu w ciągu stulecia, choc przecież metan słabnie z czasem. Robert Howarth, biochemik z Uniwersytetu Cornella, jeden z najważniejszych ekspertów w dziedzinie emisji metanu do atmosfery, mówi, że gdy spojrzymy na te dane, ale w perspektywnie piętnasto- czy dwudziestoletniej, to szybko się okaże, że „grozi nam okres bardzo szybkiego ocieplania się atmosfery”. Bo to właśnie w pierwszych dwóch dekadach metan jest od 86 do 100 razy silniejszym czynnikiem ocieplającym niż dwutlenek węgla. A przecież nikt nie będzie budował teraz infrastruktury gazowej wartej miliardy dolarów, żeby przestać z niej korzystać prędzej niż za 40 lat.

Tak więc na ocieplanie się planety odpowiadamy budową sieci potężnych kuchenek. Czyżbyśmy zwariowali?

Nie wiemy, ile dokładnie metanu przedostaje się do atmosfery w efekcie odwiertów i szczelinowania. Przemysł gazowy przekonuje nas, że jeśli chodzi o dwutlenek węgla, to na pewno emitują go „mniej niż węgiel”, ale nie mówi, ile metanu ulatnia się w całym procesie wydobycia. A wiemy, że metan przedostaje się do atmosfery na każdym etapie: gdy gaz jest wydobywany, przetwarzany i  dystrybuowany – przez osłony w ścianach, zawory, dziurawe rury gdzieś pod osiedlami Harlemu. W 1981 przemysł przekonywał, że to właśnie gaz jest mostem do czystej energii w przyszłości – jak widać, jest to bardzo długi most bez końca. W 1988 badacz klimatu James Hansen przekonywał Kongres, w historycznym dziś zeznaniu, że globalne ocieplenie jest poważnym problemem. I dokładnie wtedy American Gas Association zaczęło promować swój produkt jako odpowiedź na „efekt cieplarniany”. Nie zwlekali z poinformowaniem nas, że to od nich kupimy odpowiedź na problem, który sami stworzyli.

To właśnie w tym kontekście – wykorzystywania każdego kolejnego kryzysu – musimy dziś patrzeć na to, jak przemysł chce potraktować kryzys na Ukrainie i co rozumie przez „bezpieczeństwo energetyczne”. Różnica między dziś a kiedyś jest taka, że teraz wiemy, na czym powinno polegać prawdziwe bezpieczeństwo energetyczne. Dzięki badaczkom i badaczom pod przewodnictwem Marka Jacobsona z Uniwersytetu Stanforda wiemy, że do 2030 cały świat mógłby zaspokoić swoje potrzeby energetyczne za pomocą źródeł odnawialnych. A dzięki raportom Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu wiemy też, że powinniśmy zająć się tym teraz, bo to kwestia naszego przetrwania.

To jest właśnie infrastruktura, której budowę powinniśmy pospieszać – a nie wielkie projekty, które jeszcze bardziej uzależnią nas od paliw kopalnych na kolejne dziesiątki lat.

Owszem, wciąż będziemy ich potrzebować w okresie przejścia, ale na razie jest ich więcej, niż trzeba – szczelinowanie po prostu nie jest konieczne. Jak powiedział ostatnio Jacobson: „Nie potrzebujemy niekonwencjonalnych paliw, by umożliwić budowę infrastruktury dla czystej energii. Jeśli oprzemy się na tym, co już mamy, i na nowej, odnawialnej energii, którą przecież chcemy pozyskiwać, konwencjalne środki – ropa i gaz – wystarczą w zupełności”

Biorąc to pod uwagę, Europejczycy sami zdecydują, czy chcą się uniezależnić od rosyjskiego gazu dzięki odnawialnej energii. Takie przejście – do którego Europa i tak się zobowiązała w protokole z Kioto – mogłoby się stać niemożliwe, gdyby tutejszy rynek został zalany tanią energią z kopalin eksportowaną przez Stany. To właśnie dlatego grupy sprzeciwiające się szczelinowaniu w Ameryce i budowie sieci do taniego eksportu płynnego gazu, jak American Against Fracking, ściśle współpracują ze swoimi europejskimi odpowiednikami.

Odpowiedź na zagrożenie wynikające z katastrofalnego ocieplania się planety to dziś najważniejszy energetyczny imperatyw. Nie dajmy się więc omamić najnowszej kryzysowej sztuczce marketingowej.

Przeł. Jakub Dymek

Copyright Guardian News & Media Ltd 2014

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

 


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij