Kiedy oczy świata zwrócone są na masowe protesty, jakie wstrząsają Białorusią, Czechom jest strasznie smutno, że nie są już w centrum uwagi. Na szczęście jest szansa, że Łukaszenka strzela ich granatami.
Białoruski dyktator Łukaszenka najwyraźniej zdaje sobie sprawę z rozczarowania Czechów tym, że nikt nie zwraca na nich uwagi, i radośnie pospieszył im w sukurs, miotając oskarżenia, jakoby za organizacją protestów w Mińsku stały Polska, Wielka Brytania i – oczywiście – Czechy, przy czym te ostatnie zostały wymienione z nazwy jako jeden z krajów, który „pociąga za sznurki”.
Pominąwszy ten dość osobliwy dobór oskarżanych o jątrzenie państw, stwierdzenie to stanowi dowód na bezmiar ignorancji klasy wschodnioeuropejskich dyktatorów co do możliwości służb wywiadowczych innych krajów. Można wszak założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że czeski wywiad nie umiałby zorganizować rozgrywek w berka, a co dopiero wywołać niezadowolenie w skali całego kraju. Niemniej zawsze miło jest, jak cię gdzieś za granicą doceniają.
Wybuchy w ciemności
Istnieje jednak inny czeski aspekt wydarzeń w Białorusi, tym razem znacznie paskudniejszy. Według kanału Nexta, znakomitego niezależnego źródła informacji o protestach, białoruska milicja do tłumienia zamieszek używała czeskich granatów.
Чехия поставляет диктаторскому режиму светошумовые гранаты, ранящие мирных протестующих? Интересно, какова будет реакция Евросоюза.#Belarus #Minsk #Lukashenko #czech @CzechTV @CzechMFA @mzvcr @EU_Commission @Europarl_EN @EUCouncil @UNGeneva @antonioguterres @donaldtuskEPP @EPP pic.twitter.com/hS78G5x0xf
— NEXTA (@nexta_tv) August 10, 2020
Zastanówmy się, czy i jak do tego faktycznie doszło. Od 2011 roku obowiązuje embargo na sprzedaż broni do Białorusi, ale produkty czeskiego przemysłu zbrojeniowego nie raz i nie dwa jakimś cudem omijały podobne ograniczenia, jak haubice i pociski w Azerbejdżanie czy karabiny szturmowe w rękach ISIS. Inna, o wiele prostsza opcja na przehandlowanie granatów, to sprzedanie im broni przez internet. Tyle że z technicznego punktu widzenia kupujący powinien mieć wówczas odpowiednie certyfikaty i uprawnienia. Jeszcze lepsze wytłumaczenie dla teleportujących się granatów zaproponowała firma, która je produkuje – stwierdziła mianowicie, że to wcale nie są ich granaty, tylko ktoś po prostu nakleił na nie firmowe naklejki. Pewnie fan.
Niezależnie od tego, jak nieprzekonujące jest to wyjaśnienie, należy pamiętać, że jedyny dowód na istnienie tych granatów to kilka zdjęć. Jednak nawet jeśli faktycznie okaże się, że po białoruskich wysypiskach amunicji krąży fanatyk czeskich militariów z obsesją na punkcie naklejek, to nie umniejsza to problemu – z przemysłem zbrojeniowym.
czytaj także
W moim kraju dominuje pogląd, że jest to po prostu biznes jak każdy inny. Jeśli branża w ogóle przyciąga uwagę mediów, to zazwyczaj jest przedstawiana w neutralnym lub pozytywnym świetle, w kategoriach sukcesów biznesowych, zysków i – o zgrozo! – strat, gdy rok był zły dla biznesu militarnego. Zapomnijmy o jakiejkolwiek dyskusji na temat politycznego czy – uchowaj boże – etycznego wymiaru całej sprawy. Wolimy nie myśleć o tym, co to mogło oznaczać, gdy – jak pokazują trzy zalinkowane powyżej artykuły – uzbrajaliśmy Irak, Egipt, Arabię Saudyjską czy Turcję.
A, no i Białoruś. Śledztwo reporterów portalu Voxpot w sprawie niesławnych granatów znalazło informację, że w 2014 roku, trzy lata po wprowadzeniu embarga, do tego kraju powędrowało siedem ton „bomb, granatów, min, amunicji i innych materiałów”.
Po publikacji materiału urząd celny zbadał sprawę i wyjaśnił, że w przesyłce tej znajdowały się „inne materiały”. A konkretnie – dwa miliony kulek do paintballa. Co pokazuje, jak trudno jest uzyskać jakiekolwiek informacje dotyczące eksportu czeskiej broni.
Handel bronią nie stanowi dla mediów atrakcyjnego tematu. Parlament nie widzi tu żadnej szansy na zdobycie głosów, więc jedyne, co nam pozostaje, to przygotowane za zamkniętymi drzwiami Ministerstwa Przemysłu i Handlu pełne ogólnych formułek sprawozdania roczne. Nie ma co marzyć o przejrzystości czy informacji – a wszystko to trwa już na tyle długo, że opinię publiczną i media dawno przestało to interesować. Społeczeństwo nie ma najmniejszego pojęcia, co się dzieje. Handlarze działają niemal poza kontrolą. A przecież cały czas rozmawiamy tylko o legalnej stronie tego biznesu.
Czy mimo embarga białoruska milicja zdobyła czeskie granaty i ich używa? To całkiem możliwe. Materiały wybuchowe mogły się tam dostać na kilkadziesiąt różnych sposobów, w większości nielegalnych lub półlegalnych (myślicie, że sprzedawcy broni skrupulatnie weryfikują rosyjskie czy irańskie certyfikaty kupujących?). Ale to tymi legalnymi powinniśmy się zająć, a tego nie da się zrobić, dopóki czeska polityka eksportowa będzie polegała wyłącznie na szemranych transakcjach między ministrami a producentami broni.
Eklektyczna nienawiść
Dla rozluźnienia – Republika Czeska przetrwała drugą edycję dorocznego spotkania politycznych świrów – happeningu pod szyldem „przyjaciół prostego białego mężczyzny”.
Wydarzenie to naturalnie przyciągnęło najdumniejszych, najbielszych i najbardziej patriotycznych synów tego kraju, którzy przybyli licznie, by połączyć siły, przedyskutować najbardziej palące bieżące kwestie (np. nie ma czegoś takiego jak pandemia COVID-19 czy amerykański rząd rozprowadza narkotyki, które zmieniają Afrykańczyków w zombie, a następnie wysyła ich do Europy) lub po prostu strzelić sobie selfiaczka z lokalnym neonazistą (szczególnie gdy jest się członkiem komitetu, który ma czuwać nad profesjonalizmem i bezstronnością mediów publicznych).
Nie to, żeby ksenofobiczne, homofobiczne, antyeuropejskie czy po prostu rasistowskie spotkania należały tu do rzadkości. Ale ta konkretna impreza odbywała się otwarcie, pod oficjalnym patronatem naszego ukochanego prezydenta Miloša Zemana, i zgromadziła dość eklektyczną obsadę postaci.
Wygląda na to, że nienawiść to klucz do porozumienia ponad podziałami: w tym osobliwym happeningu wzięli udział m.in. wysokiej rangi członek partii komunistycznej Josef Skála oraz neonazista Tomáš Vandas. Obecność chrześcijańskiego fanatyka i antysemity Michala Semína najwyraźniej nie przeszkadzała konserwatywnemu pisarzowi Benjaminowi Kurasowi, choć zazwyczaj aż rwie się on do wytykania innym antysemityzmu.
Członkowie prawicowych partii SPD i Tricolor, walczących o konserwatywno-nacjonalistycznych wyborców, błogo wsłuchiwali się nawzajem w gorączkowe brednie. Tu i ówdzie kręcili się członkowie kilku nacjonalistycznych bojówek, przystrojeni w wojskowe ciuchy moro i fałszywe medale, mając nadzieję na grupowe zdjęcie z którymś ze swoich ideologicznych idoli. Całość nagrywała i retransmitowała prorosyjska telewizja internetowa. Byłoby w tym coś rozczulającego, gdyby nie to, jak bardzo to wszystko jest przerażające: tak długo, jak istnieje wspólny wróg, czy to UE, islam, osoby LGBT+, „neomarksizm”, „wielokulturowość”, czy „genderyzm”, wszelkie różnice idą w niepamięć.
Jednak nawet w tym pełnym gówna tunelu jest światełko: owszem, są oni bardzo głośni, z roku na rok coraz głośniejsi, ale szanse na to, że ta konfederacja klaunów doprowadzi do rzeczywistych zmian politycznych, są – jak dotąd – znikome. Ruchy polityczne w tym cyrku w większości mają tę samą grupę docelową i przy odrobinie szczęścia pożrą nawzajem siebie i swoje własne elektoraty.
Prawdziwe zagrożenie stanowi legitymizacja poglądów ekstremistycznych w naszym społeczeństwie. Prezydencki patronat nad tym durnym eventem mówi sam za siebie: w Czechach w roku 2020 teorie spiskowe należy traktować poważnie. Fakty nie mają znaczenia. Nienawiść jest normą.
To tyle tytułem rozluźnienia.
Przełożyła Katarzyna Gucio.