Świat

Reich: Amerykanie są wściekli

Dlaczego kraj jest dziś podzielony głębiej niż kiedykolwiek przez ostatnie osiemdziesiąt lat?

Dlaczego jest więcej gniewu, dlaczego słuchać więcej pomstowań i dlaczego polaryzacja jest większa nawet niż w czasach antykomunistycznego polowania na czarownice z czasów McCarthy’ego, burzliwych walk o prawa obywatelskie w latach 60., dzielącej naród wojny wietnamskiej czy afery Watergate?

Można by przecież pomyśleć, że żyjemy w epoce relatywnego spokoju. Związek Radziecki przestał istnieć, zimna wojna się skończyła. Walka o zniesienie dyskryminacji rasowej trwa, ale dziś przynajmniej mamy czarną klasę średnią, a nawet czarnego prezydenta. Choć wokół wojen w Iraku i Afganistanie toczyły się spory, armia zawodowa oznacza, że młodych Amerykanów nie wysyła się już na wojnę wbrew ich woli. I choć politycy co jakiś czas wywołują afery, nadużycia nie zagrażają wizerunkowi naszego rządu tak, jak miało to miejsce przy Watergate.

A jednak, jakkolwiek by to szacować, Amerykanie są dzisiaj bardziej wściekli. Silniej gardzą niemal każdą większą instytucją – rządem, korporacjami, mediami. Są bardziej przekonani, że kraj zmierza w złym kierunku. A społeczeństwo jest dużo bardziej spolaryzowane. Politolodzy wskazują, że rozdźwięk między typowym wyborcą republikanów a typowym wyborcą demokratów w całym szeregu kwestii jest największy od lat 20.

Niewątpliwie swoją rolę odgrywają media społecznościowe – pozwalając ludziom się wyżyć bez ponoszenia odpowiedzialności za to, co mówią. A większość z nas może zamknąć się w ramach swych wirtualnych czy realnych wspólnot, których członkowie potwierdzają wszystkie nasze uprzedzenia i założenia.

Jednocześnie telewizje kablowe i rozwrzeszczane stacje radiowe konkurują o widzów i słuchaczy coraz ostrzejszymi komentarzami. Nie tak dawno dyskutowałem z gospodarczym doradcą republikanów w jednym z programów telewizji kablowej. W czasie krótkiej przerwy na reklamy wydawczyni programu powiedziała mi, żebym był agresywniejszy. Powiedziałem, że nie chcę, a ona na to, że muszę. „Widzowie surfują po setkach kanałów i zatrzymają się tylko na starcie gladiatorów”.

W całej tej kakofonii straciliśmy zaufanych arbitrów prawdy – takich jak Edward Murrow i Walter Cronkite – którzy potrafili wyjaśnić, co się dzieje, w sposób przekonujący dla większości Amerykanów. Przestaliśmy również pamiętać o czasach, kiedy wszyscy jechaliśmy na jednym wózku – o Wielkim Kryzysie i II wojnie światowej – kiedy mogliśmy razem wygrać albo razem przegrać. Wtedy byliśmy namacalnie zależni od siebie i rozumieliśmy, jak wiele jesteśmy winni sobie nawzajem jako członkowie tego samego społeczeństwa.

Sądzę jednak, że głębsze wyjaśnienie tego, co się stało, ma korzenie w gospodarce.

Od końca II wojny światowej do końca lat 70. gospodarka powiększyła się dwa razy – podobnie jak dochód niemal wszystkich. Prawie wszyscy Amerykanie wspólnie doświadczali wzrostu. Ci znajdujący się w dolnej jednej piątej drabiny dochodów doświadczyli więcej niż dwukrotnego wzrostu dochodów. To był awans społeczny na wielką skalę. Przez ostatnie trzy i pół dekady klasa średnia traciła jednak grunt pod nogami. Mediana płac męskich pracowników jest dziś niższa, niż była w latach 80., jeśli uwzględnić inflację.

Do tego wszystkie mechanizmy, których używaliśmy przez ostatnie trzydzieści lat, by zminimalizować skutki tej obniżki – masowe wejście młodych matek na rynek płatnej pracy w latach 70. i 80., wydłużenie czasu pracy w latach 90., a później pożyczanie pieniędzy pod zastaw rosnącej wartości naszych domów – dziś się wyczerpały. A płace dalej spadają: mediana wynosi dziś o 4 procent mniej niż na początku tzw. ożywienia gospodarczego. W tym samym czasie dochody, majątek i władza zostały skoncentrowane na samym szczycie bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich dziewięćdziesięciu latach.

W efekcie wielu ludzi zaczęło wierzyć, że w całym tym układzie nie mają szans. Co ważne, zarówno Tea Party, jak i ruch Occupy zaczęły się od bailoutów dla Wall Street – kiedy obie te grupy stwierdziły, że wielki rząd i wielki biznes sprzysięgły się przeciwko całej reszcie. Tyle że pierwsi winią rząd, drudzy Wall Street.

Politolodzy wykazali wysoką korelację pomiędzy nierównościami a głębią podziałów politycznych. Ostatni raz Ameryka była tak głęboko podzielona w latach 20. – dochody, majątek i władza również wtedy po raz ostatni były tak bardzo skoncentrowane.

Kiedy zwykli ludzie czują, że gra toczy się znaczonymi kartami, zaczynają się wściekać. A ich gniew może łatwo znaleźć ujście w głębokich resentymentach – wobec ubogich, czarnych, imigrantów, związków zawodowych, dobrze wykształconych albo rządu. To nie powinno być niespodzianką. Demagodzy w przeszłości wykorzystywali gniew, by wskazywać kozły ofiarne – dzieląc i rządząc, a przede wszystkim odwracając uwagę od realnych źródeł ich frustracji.

Uważajcie: barbarzyńskie nierówności, jakich doświadcza dziś Ameryka, są bardzo niebezpieczne.

Przełożył Michał Sutowski

Tekst pochodzi ze strony  http://robertreich.org

Robert Reich – profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona, magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij