Świat

Niestety! Partia bez lidera nie jest możliwa

pablo-iglesias-beppe-grillo

Choć nowe ruchy polityczne głoszą chwałę niehierarchicznych struktur i demokracji uczestniczącej, ich charyzmatyczni przywódcy coraz częściej przyznają: „nie da się sforsować bram nieba przez konsensus”. Tekst Jana-Wernera Müllera.

Według przewidywań wielu obserwatorów w 2017 roku jednym z najdonioślejszych zwrotów na europejskiej scenie politycznej miał być triumf populizmu. Tak się jednak nie stało. Politycznym zwrotem numer jeden okazały się za to nieformalne ruchy społeczne, które próbują osłabić wpływy tradycyjnych partii politycznych. Czy wręcz je zastąpić.

Jednym z nich jest ruch La République En Marche! Emmanuela Macrona, który ubiegłej wiosny przetoczył się przez Francję i wyniósł swojego lidera do władzy.

Warufakis: Gratulacje, prezydencie Macron. Od teraz się Panu sprzeciwiamy

A pod koniec ubiegłego roku 31-letni Sebastian Kurz przekształcił konserwatywną Austriacką Partię Ludową (ÖVP) w ruch o nazwie „Lista Sebastiana Kurza – Nowa Partia Ludowa”.

O Sebastianie Kurzu, co nowość ze złem pożenił i wygrał

Na kontynencie europejskim wyborcy nabierają przeświadczenia, że tradycyjne partie polityczne służą wyłącznie realizacji własnych interesów i parciu do władzy. Również w krajach globalnego Południa partie o długiej tradycji i szanowanym rodowodzie, takie jak Afrykański Kongres Narodowy (ANC) w Południowej Afryce, powszechnie uważa się za przesiąknięte korupcją. Wiele tradycyjnych partii przepoczwarzyło się w twory, które w politologii nazywa się „kartelami”: takie partie wykorzystują zasoby państwa do utrzymania się przy władzy i mimo różnic politycznych często sprzymierzają się ze sobą, byle tylko nowe, konkurencyjne partie nie mogły rozwinąć skrzydeł.

Szczególnie młodzi wyborcy są coraz mniej skłonni działać na rzecz tradycyjnych partii, uważając je za zbiurokratyzowane, a przez to nudne. Przywodzi to na myśl dowcipną uwagę Oscara Wilde’a o tym, na czym polega problem z socjalizmem: zabiera zbyt wiele wieczorów. Nic więc dziwnego, że w Europie najbardziej odkrywcze polityczne eksperymenty ostatnich lat mają swój początek w ulicznych demonstracjach i masowych zgromadzeniach, które wyrzekły się hierarchicznego modelu organizacji.

Lewicowa partia Podemos powstała na przykład po masowych demonstracjach hiszpańskich indignados w 2011 roku. Włoski populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd (M5S), który uzyskał znakomity wynik w wyborach parlamentarnych z 2013 roku i według wszelkich przewidywań powtórzy ten sukces w roku bieżącym, również narodził się na tłumnych wiecach. Ich organizator, komik Beppe Grillo, wskazywał wroga: była nim la casta – rządząca krajem elita zawodowych polityków i ludzi mediów.

Między narodzinami tych spontanicznych, niewykluczających nikogo ruchów społecznych a ich późniejszymi sukcesami wyborczymi stało się jednak coś niepokojącego. Choć ruchy te nadal głoszą chwałę niehierarchicznych struktur i demokracji uczestniczącej, ich charyzmatyczni przywódcy zagarniają dla siebie coraz więcej władzy.

Idealistycznie nastawieni aktywiści wytykają sekretarzowi generalnemu partii Podemos Pablo Iglesiasowi „hiperwodzostwo” i „internetowy leninizm”. Iglesias odpiera ten zarzut, mówiąc, że „nie da się sforsować bram nieba przez konsensus”.

Beppe Grillo nie ma oficjalnego stanowiska w ruchu M5S, który sam określa się „nie-zrzeszeniem”, pozostaje za to właścicielem kluczowego dla sukcesu ruchu bloga i praw autorskich do jego oficjalnego symbolu. Zdarzało mu się odbierać członkom M5S prawo do używania tego symbolu w odwecie za rzekome „łamanie zasad” – czyli tak zwanego „antystatutu” jego „antypartii”. A każdy, kto pod flagą M5S chce startować w wyborach, musi podpisać kontrakt, w którym zobowiąże się do uiszczenia kary w razie naruszenia zasad partii.

Z nimi populistów nie pokonacie

Nie każdy ruch polityczny, rzecz jasna, musi być populistyczny. Jak dowiodły ruchy Zielonych i ruch feministyczny, można kontestować tradycyjne polityczne formy bez jednoczesnego kreowania się na wyrazicieli głosu „zwykłych ludzi” czy „milczącej większości”.

Dzisiejsze ruchy polityczne okazują się jednak mniej spluralizowane niż wielkie partie, jakie po II wojny światowej zdominowały europejską politykę. To w pewnej mierze zrozumiałe, bo pojęcie „ruchu” zakłada nie tylko pewien dynamizm, ale również powszechną zgodę wszystkich uczestniczek i uczestników co do drogi, którą należy obrać.

Szkopuł w tym, że kiedy wszyscy zgadzają się co do kierunku, nie zostaje zbyt wiele miejsca na demokratyczną deliberację. I tak ruchy, które ostatnimi laty pojawiły się w Europie po lewej i po prawej stronie, skupiają się na wzmacnianiu pozycji swoich przywódców zamiast na upodmiotowieniu szeregowych członkiń i członków, nawet jeśli podkreślają swoje przywiązanie do demokracji uczestniczącej.

Macron i Kurz zdołali spożytkować energię i poczucie celu, jakie zwykle cechują oddolne ruchy jednej sprawy. Kurzowi udało się nagiąć do swojej woli całą ÖVP. Nie tylko nadał jej nową nazwę, ale przebudował wewnętrzne struktury partii i zmienił oficjalny kolor z czarnego na turkusowy. Konserwatywna platforma partii nie zmieniła się za to ani na jotę, z czego można wnioskować, że w reformatorskich poczynaniach Kurza chodzi bardziej o marketing i silne przywództwo niż o jakiekolwiek idee.

Koniec końców, Podemos, La République En Marche! i Momentum – młodzieżowy ruch, który pozwolił Jeremy’emu Corbynowi przeobrazić platformę brytyjskiej Partii Pracy – nie dlatego są tak istotne, że powstały jako ruchy społeczne. Są istotne dlatego, że oferują szerszy wachlarz politycznych opcji – szczególnie tym obywatelom, których frustrują silnie zakorzenione duopole partii o niemal identycznym programie politycznym.

W przypadku Corbyna ruchowi politycznemu udało się przywrócić wiarę w postępowy wizerunek labourzystów i odwrócić neoliberalny kurs, na jaki skierował partię były premier Tony Blair. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że ruchy społeczne zdemokratyzują europejską politykę same przez się. Jeśli cokolwiek w tym względzie zmienią, to na odwrót: referendalne formy przywództwa mogą tym bardziej oddalić je od demokracji.

**
Tekst ukazał się na stronie SocialEurope.eu. Z angielskiego tłumaczył nn.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan-Werner Müller
Jan-Werner Müller
Politolog, autor książki „Co to jest populizm?”
Jan-Werner Mueller jest profesorem politologii na Uniwersytecie Princeton i autorem wydanej nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej książki „Co to jest populizm?”.
Zamknij