Świat

Euromajdan przerósł ukraińską opozycję

Do rana w poniedziałek w Kijowie trwały zamieszki.

„Jestem Ukraińcem i nie mogę zachować spokoju” – brzmiał jeden z popularniejszych internetowych memów po rozpoczęciu protestów na placu Niepodległości. Rzeczywiście, czas spokoju już się skończył. W trakcie zamieszek, trwających od niedzieli, ucierpiało ponad sto osób. W większości milicjantów.

W niedzielę 19 stycznia odbył się – jak co tydzień – wiec, który zawsze przyciąga największą liczbę uczestników. Tak było i tym razem: na Majdan przyszło około osiemdziesięciu tysięcy ludzi. Zebrali się z powodu całego szeregu ustaw ograniczający wolność obywateli, mediów i organizacji pozarządowych, które właśnie przegłosowała Rada Najwyższa. Zgromadzeni pod sceną słuchali, co mówią opozycjoniści i aktywiści. Tym razem jednak przedstawiciele opozycji zostali przywitani gwizdami– uczestników protestu rozzłościło, że liderzy Batkiwszczyny, Swobody i UDAR-u nie są w stanie ustalić, który z nich dostać poparcie wszystkich trzech partii i reprezentować protest.

Po politykach wystąpili bardzo popularni przedstawiciele Automajdanu, którzy zorganizowanymi kolumnami jeżdżą pod domy przedstawicieli władzy (zorganizowali m.in. kilkutysięczny rajd pod niesamowicie drogą posiadłość prezydenta Janukowycza w podkijowskim Meżyhiriji). – Nie mamy więcej czasu, abyście mogli dogadać się w sprawie rozdzielenia posad. Możliwe, że dzisiaj mamy ostatnią szansę, aby się obronić. Potrzebny nam lider sprzeciwu, który weźmie na siebie odpowiedzialność – mówił jeden z działaczy Automajdanu, Dmytro Bułatow, do opozycjonistów. Dali politykom pół godziny na podjęcie decyzji – inaczej pójdą blokować Radę Najwyższą. To nie spodobało się politykom: – Tu jest lider. To ukraiński naród – próbował nieudolnie ratować sytuację przewodniczący Batkiwszczyny Arsenij Jaceniuk i nazwał aktywistów Automajdanu prowokatorami.

Ponieważ ostatecznie żadna decyzja nie zapadła, w stronę budynku rządu i Rady Najwyższej ruszyła kolumna ludzi. Na ulicy Hruszewskiego zatrzymała ich milicyjna barykada. Szybko doszło do przepychanek. Grupa osób w pomarańczowych kaskach zaczęła bić pałkami funkcjonariuszy. Próbował ich rozdzialić Witalij Kliczko, lecz jeden z demonstrantów spryskał go gaśnicą, a inni przekrzykiwali jego wypowiedzi (Kliczko również nazwał ich prowokatorami). W końcu zaniechał kolejnych prób uspokojenia protestujących, oddając im pole.

Zamieszki w Kijowie trwały do dziesiejszego poranka. Demonstranci atakowali pałkami i kamieniami. Flarami podpalali milicyjne ciężarówki i autokary.

Milicja – podobnie jak podczas zamieszek z 1 grudnia – chowała się za tarczami, rzucała granaty hukowe i rozpylała gaz łzawiący. Kilka razy próbowała zaatakować demonstrantów, ale ci skutecznie odpierali szturm funkcjonariuszy. Ci, którzy nie mieli szczęścia i zostali z tyłu, często wpadali pod pałki i nogi agresywnego tłumu.

Po kilku godzinach pojazdy milicji były zupełnie spalone. Nad Hruszewskiego unosiły się tumany dymu. Demonstranci paradowali z zabranymi milicjantom tarczami, rzucali koktajle Mołotowa i stawiali barykady na placu Europejskim. Milicja oddała kilka strzałów z broni gładkolufowej.

W międzyczasie Kliczko pojechał na spotkanie z prezydentem Janukowyczem. Jak twierdzi, Janukowycz jest gotowy do rozmów, chociaż miał „puścić mimo uszu” żądanie przyspieszonych wyborów. To nie pierwsze rozmowy opozycji z prezydentem – okrągły stół zorganizował już Leonid Krawczuk, pierwszy prezydent Ukrainy, ale nie przyniósł on żadnych rezultatów. Do tego został po nim spory niesmak, bo gdy przemawiali Kliczko, Jaceniuk i Ołeh Tiahnybok ze Swobody, transmisja było zagłuszana i w rezultacie żadne media nie mogły pokazać ich wystąpień. „Kto jeszcze wierzy obiecankom Janukowycza, poza Kliczką?” – napisała na swoim Twitterze dziennikarka Myrosława Gongadze i wdowa po zamordowanym w 2000 roku założycielu „Ukraijińskiej Prawdy”.

Chociaż początkowo próbowano przedstawić uczestników zamieszek jako prowokatorów, których nasłała władza, szybko się okazało, że to nieprawda: do ataku na milicję przyznał się radykalny Prawy Sektor, który bierze udział w protestach od samego początku. 30 listopada zorganizował szkolenia, podczas których ćwiczono ataki w szyku – takie, jakie wykorzystywano podczas wczorajszych zamieszek. Prawy Sektor brał udział w szturmie na ratusz 1 grudnia, po czym Swoboda zorganizowała tam swój sztab, mówiąc, że budynek był otwarty, więc po prostu weszli.

Komentatorzy zgodnie oceniają, że odpowiedzialni za te zamieszki są trzej liderzy opozycji, których od samego początku przerasta sytuacja na Majdanie.

Poza mglistymi deklaracjami i zakładaniem kolejnych rad, frontów i komitetów, które znikają tak szybko, jak się pojawiły, nie mają do zaproponiwania żadnych konkretów. Tymczasem wielu Ukraińców uznało już, że pokojowy protest nie ma dalszego sensu, bo władza ich poniża, okłamuje i stosuje represje. Jak napisał politolog z Międzynarodowego Instytutu Demokracji i aktywista partii Wola Serhij Taran na swoim Facebooku: „W przeciwieństwie do 2004 roku na tym Majdanie ludzie kierują politykami, a nie politycy ludźmi. Tym razem są oni znacznie radykalniej nastawieni niż politycy”.

Czytaj także:

Oleksij Radynski: Wszyscy jesteśmy poza prawem

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij