Świat

Punisher nie odpuszcza. Ludobójstwo na Filipinach

Wypłatę dostajemy zawsze od głowy. Płacą nam w gotówce.

Blisko siedem tysięcy zabitych. Ciała podziurawione kulami rozkładające się na ulicach. Wśród pomordowanych: dzieci, chorzy, przypadkowi przechodnie. Ponad 43 tysięcy osób gnije w przepełnionych więzieniach. To nie kolejna relacja ze zrujnowanej wojną Syrii. To bilans sześciu miesięcy najbardziej bezwzględnej akcji antynarkotykowej na świecie – filipińskiej wojny z narkotykami.

Szwadrony śmierci polowały na dilerów i użytkowników shabu (metamfetaminy) jeszcze zanim prezydentem stumilionowego kraju w Azji Południowo-Wschodniej został Rodrigo Duterte – twardziel z Mindanao, co to i Harleyem pojeździ i powie papieżowi, że jest „skurwysynem”, a w telewizji pochwali się, że sam z przyjemnością zabił kilku ludzi. – Zrobiłem to, żeby pokazać gościom z policji, że jak ja mogę, to oni też – mówił w grudniu. Rok temu lincze na dilerach shabu zdarzały się prawie wyłącznie w Davao, mieście któremu burmistrzował Duterte. Dopiero po objęciu prezydentury „Punisher”, jak sam nazwał się w zeszłorocznej kampanii Duterte, dał policji zielone światło w całym kraju do mordowania dilerów i uzależnionych. – Jeśli znacie jakichś narkomanów, nie powstrzymujcie się, możecie ich pozabijać – mówił prezydent Filipin, obejmując urząd.

Jak się rozstrzeliwuje narkomanów

Pół roku później, 30 stycznia 2017 szef filipińskiej policji Ronald dela Rosa wychodzi na konferencję prasową, żeby ogłosić „zawieszenie wojny z narkotykami”. Z prasowych nagłówków można wywnioskować, że to koniec koszmaru. Ale jeszcze tego samego dnia Duterte zapowiada wydłużenie dokładnie tej samej „wojny z narkotykami”. Dzień później Amnesty International publikuje raport, w którym przedstawia dowody wiążące filipińską policję z 33 zabójstwami. Wojna trwa, ale nie trwa. Duterte jest za i przeciw. A na ulicach Manili ciągle pojawiają się zwłoki.

Trup ściele się gęsto

Dela Rosa wyszedł kilka dni temu na konferencję prasową nie dlatego, że zreflektował się nagle, że strzelanie do ludzi i wrzucanie ich do zatoki manilskiej (Duterte w kampanii obiecywał, że utuczy filipińskie ryby na zwłokach dilerów) jest co najmniej wątpliwe moralnie. Ciała opatrzone kartonami z napisami „diler”, „ćpun”, „menel” wpisały się na stałe w krajobraz Manili i weszły do prasowych newsów, tak jak informacje o pijackich burdach i kłótniach domowych zasilają kroniki policyjne lokalnych gazet w Polsce.

Ale co innego zabić uzależnionego od shabu mieszkańca slamsów, a co innego południowokoreańskiego biznesmena. Jee Ick Joo został porwany dla okupu 18 października 2016. Kiedy pieniądze były w drodze do porywaczy, Koreańczyk już nie żył. Szczegóły morderstwa znane są pewnie tylko policyjnym śledczym, ale wiemy, że został uduszony, a jego ciało odnaleziono w krematorium należącym do byłego funkcjonariusza policji. Porywacze i mordercy Joo służyli w Specjalnej Grupie ds. Zwalczania Narkotyków, czyli na pierwszej linii frontu filipińskiej wojny narkotykowej.

Śmierć Koreańczyka wywołała oburzenie nie tylko na Filipinach. Pociągnięcia winnych do odpowiedzialności zażądała koreańska ambasada w Manili. Filipińskie gazety wystartowały z serialem o zdegenerowanych gliniarzach. Duterte nie mógłby odpuścić sobie okazji wejścia w buty szeryfa z Davao. – Zrobię porządek w policji. Macie ode mnie rozkaz, żeby aresztować tych, co trzeba – mówił Duterte do przedstawicieli wojska. Do pokazu determinacji w oczyszczeniu policyjnych szeregów z degeneratów ochoczo dołączył Ronald Dela Rosa, twarz antynarkotykowej kampanii. – Musimy oczyścić nasze szeregi. Dopiero jak to zrobimy, możemy zastanowić się nad wznowieniem naszej wojny z narkotykami – powiedział na konferencji 30 stycznia. Duetowi samozwańczych Punisherów udało się wysłać w świat informację, że w filipińskiej wojnie z narkotykami doszło do zawieszenia broni, a priorytetem nie są już dilerzy, tylko policjanci, którzy przeszli na ciemną stronę. Żeby nie stracić poparcia entuzjastów polowań na uzależnionych od shabu, Duterte pospieszył zapewnić ich, że wojna jest tylko zawieszona, ale trwać będzie aż do końca jego kadencji, czyli do 2022 roku, a nie do marca 2017, jak zapowiadał po objęciu najwyższego urzędu w państwie.

Czy afera, która doprowadziła do zawieszenia wojny z narkotykami, może ją skończyć? W końcu nawet najbardziej zagorzali zwolennicy twardego dojeżdżania narkomanów i dilerów po pół roku nieustannej jatki muszą zorientować się, że to nie jest dobry pomysł. Samo utrzymanie policyjnych zabójców i przepełnionych więzień musi pochłaniać gargantuiczne sumy z budżetu. Nie wspominając o kosztach na międzynarodowej arenie politycznej. Na jeden życzliwy reportaż w Virtual Reality z Russia Today przypadają dziesiątki krytyk na najwyższym dyplomatycznym poziomie – które wyszły m.in. z Organizacji Narodów Zjednoczonych i administracji Obamy.

– Wiemy tylko tyle, co przeczytaliśmy w gazetach, ale nie wygląda to dobrze – mówi Ma. Stesha-Mikli Feria Jorge. Jest psycholożką i na co dzień pracuje w filipińskiej fundacji NoBox Transitions, zapewniając użytkownikom narkotyków porady psychologiczne, prawne i dostęp do czystego sprzętu. – Szef filipińskiej policji rozwiązał Specjalną Grupę ds. Zwalczania Narkotyków i zawiesił operację Tokhang. Zapowiedział też, że „czystkę” w policyjnych szeregach zamierza przeprowadzić w ciągu miesiąca.

Dziś normą na Filipinach jest blisko czterdzieści zabójstw dziennie.

Za miesiąc, kiedy gazety znudzą się dramatem z udziałem policji i koreańskiego biznesmena, wszystko wróci do tzw. normy. A dziś normą na Filipinach jest blisko czterdzieści zabójstw dziennie. Winni śmierci Koreańczyka zostaną skazani w pokazowym procesie. Niewykluczone, że do czasu wydania wyroku Duterte przywróci karę śmierci, już stara się wykorzystać nagonkę na skorumpowanych policjantów, żeby włączyć do repertuaru wymiaru sprawiedliwości karę ostateczną.

A jak będzie wyglądało życie użytkowników? – W niektórych miejscowościach musieli zejść do podziemia, co utrudnia dotarcie do nich pracownikom socjalnym. Dużo trudniej jest im również dotrzeć do niezależnych ośrodków redukcji szkód. Boją się po prostu. Cena narkotyków też wyraźnie wzrosła. W mieście Cebu za działkę shabu płaciło się kiedyś 100 peso ($2), a dziś 600 ($12).

Wojna z biedotą

Dzięki opublikowanemu w tym tygodniu raportowi Amnesty International zyskujemy wgląd w przerażającą codzienność zmasowanego ataku policji na życie setek tysięcy Filipińczyków. Efekt kilkumiesięcznego śledztwa to udowodnienie 33 egzekucji zleconych bądź wykonanych przez policję. W raporcie znajdziemy między innymi szczegółowy cennik zabójstw na zlecenie.

„Wypłatę dostajemy zawsze od głowy. Jej wysokość waha się od 8000 peso ($161) do 15000 peso ($302) (…) Płacą nam w gotówce, potajemnie, z centrali. Za aresztowanie nic nam nie płacą” – mówi w raporcie jeden z płatnych zabójców. W gospodarce, w której od lat wraz z dynamicznym w wzrostem PKB rosną nierówności i frustracja społeczna, rynek płatnych zabójstw działa w najlepsze.

Śledczy Amnesty International udokumentowali również to, jak policja obchodzi się z ofiarami wojny Duterte: „Pokryci krwią są wynoszeni na oczach przerażonej rodziny, ich głowy ciągnięte po ziemi, zanim nie zostaną porzuceni na zewnątrz. Ofiary morderstw to ludzie z najuboższych grup społecznych, w tym dzieci, jedno z nich miało 8 lat” – podsumowuje Tirana Hassan, Dyrektorka Amnesty International ds. reagowania kryzysowego.

Amnesty International donosi nie tylko o liczbach i dramatycznych historiach zamordowanych dzieci. W raporcie przeczytamy również o „sprzedawcach skór”, czyli policjantach-mordercach działających w zmowie z zakładami pogrzebowymi i policjantach plądrujących sceny zbrodni.

Trump Tower w Manili

Rzekome zawieszenie wojny z narkotykami może być w istocie początkiem jej nowego, jeszcze bardziej brutalnego etapu. Do pozasądowych morderstw dołączyć mogą wkrótce te wykonywane już w zgodzie z literą prawa i wyrokami sądów. Jednak to nie perspektywa wprowadzenia kary śmierci jest w tej sześciomiesięcznej historii najbardziej niebezpieczna.

Cyniczny spektakl nakręcony przez media i prezydenta Duterte wokół tragicznej śmierci Jee Ick Joo ma pokazać, kogo zabijać można, a kogo nie. Zabójstwo koreańskiego biznesmena jest wypadkiem przy pracy, regularne ludobójstwo ubogich użytkowników narkotyków jest pracą. Nie bez powodu Amnesty International zatytułowało swój raport „Śmiertelna wojna policji z ubogimi”.

Obłudna jest również sama pokazowa próba samooczyszczenia policji. Czego spodziewał się Duterte? Że wypuści w miasto policjantów z licencją na zabijanie, stawiając ich ostentacyjnie ponad prawem, a po robocie, czyli odstrzeleniu kilku uzależnionych, będą posłusznymi, produktywnymi członkami społeczeństwa? Okazuje się, że sami policjanci mają dużo bardziej egalitarne podejście do życia i śmierci niż Duterte. Skoro na co dzień zabijają ludzi z podklasy, to nie widzieli problemu w tym, żeby od święta zająć się kimś z wyższego szczebla drabiny społecznej.

Czego spodziewał się Duterte? Że wypuści w miasto policjantów z licencją na zabijanie, stawiając ich ostentacyjnie ponad prawem, a po robocie, czyli odstrzeleniu kilku uzależnionych, będą posłusznymi, produktywnymi członkami społeczeństwa?

Naturalnie nasuwa się pytanie, kto jest w stanie zatrzymać metodyczne mordowanie na Filipinach? Odpowiedzi brak. Donald Trump patrzy na Duterte prawie tak samo maślanymi oczami jak na Putina. Jeśli wierzyć filipińskiemu prezydentowi, Trump był bardzo wylewny w rozmowie telefonicznej, którą dwaj panowie odbyli w grudniu zeszłego roku – gratulacjom za sukcesy w walce z narkotykami nie było końca. Już wkrótce na jednym z wieżowców w Manili, należącym do Jose Antonio, multimilionera z branży nieruchomości zawisnąć ma gigantyczny szyld: TRUMP TOWER. Czy czułe słówka przez telefon i więzy biznesowe wystarczą, żeby przywrócić Filipinom wsparcie, które cofnęła administracja Obamy? Na razie Duterte w swoim stylu rżnie twardziela i odpowiada beztrosko „Bye-bye America”.

Oświadczeniami wydawanymi przez ONZ, kościoły i organizacje broniące praw człowieka Duterte się nie przejmuje – każdemu, kto go publicznie krytykuje, sprzedaje wiązankę bluzgów. Ten ma spierdalać, tamci są debilami, a Obama skurwysynem – tak wygląda dyplomacja w stylu Duterte. Jest populistyczna, chamska i ośmieszająca dla wszystkich, którzy nie podzielają morderczych skłonności filipińskiego prezydenta.

Duterte boleśnie przypomina o dyplomatycznych porażkach obrońców praw człowieka i zwolenników polityki redukcji szkód. W kwietniu 2016 na Specjalnej Sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w sprawie narkotyków przyjęto deklaracje wyzutą z większości progresywnych postulatów. Delegaci mówili o szerokim konsensusie, krytycy obecnego reżimu narkotykowego wytykali, że konserwatystom udało się wykreślić z dokumentu zakaz stosowania kary śmierci. Dzisiaj to otwarta furtka dla Duterte.

UNGASS, czyli opowieści z zielonego, puchatego dywanu

W marcu 2017 kolejne spotkanie Komisji ds. Środków Odurzających ONZ w Wiedniu. Filipińska rzeź na pewno będzie tematem rozmów między delegatami. Czy stać ich na coś więcej niż oburzenie w kuluarach? Postulat sankcji ekonomicznych pewnie upadłby w Radzie Bezpieczeństwa, gdzie zasiadają m.in. Rosja i Chiny, ale byłby wyraźnym głosem sprzeciwu przeciwko polityce Duterte.

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, kiedy nie musi tłumaczyć się z kompromitacji Witolda Waszczykowskiego, zapewnia, że stara się o miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. MSZ nie zabierał jednak publicznie głosu w sprawie filipińskiej wojny narkotykowej. Z kolei Polskie Radio donosi, że „Instytut Mickiewicza otwiera się na Filipiny”. Krzysztof Olendzki, szef IAM dużo mówi o Papieżu Polaku i siostrze Faustynie Kowalskiej, o ludobójstwie użytkowników shabu się nie zająknął.

Za wojną i przeciw wojnie

Filipiński Punisher obiecał w kampanii wyborczej rozprawienie się z narkomanami i w przeciwieństwie do swoich poprzedników dotrzymuje obietnic wyborczych. Dzięki temu może liczyć na zatrważająco wysokie poparcie. Z najnowszego badania Social Weather Stations wynika, że aż 85% społeczeństwa jest zadowolone z działań państwa w trwającej kampanii narkotykowej (z czego 53% deklaruje, że jest bardzo zadowolone). Jedynie 8% zgłasza niezadowolenie, z czego zaledwie 3% jest bardzo niezadowolonych.

Kiedy jednak pytania wchodzą w szczegóły, wyniki wyglądają, jakby pochodziły z innego kraju. 94% ankietowanych uważa, że to ważne, żeby podejrzani o handel narkotykami byli pojmani żywi, a 69% uznaje szwadrony śmierci za poważny problem.

– Poczekałabym z komentarzem na badania opinii publicznej zrobione już po zabójstwie tego koreańskiego biznesmena. Ale niezależnie od tego, jakie one będą, jest w tym coś piekielnie frustrującego, że potrzeba było śmierci jednego obcokrajowca, żeby zawiesić działania policji. Tak jakby tysiące zamordowanych Filipińczyków nie miało żadnego znaczenia – kwituje Ma. Stesha-Mikli Feria Jorge.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij