Reality show „Beauty and The Geek” wchodzi do Polski jako przebrzmiały format, w którym jeden stereotyp goni drugi. Kto w 2021 roku potrzebuje jeszcze programu o atrakcyjnych kobietach, które mają niewiele do powiedzenia, i kujonach w drucianych okularach, którzy panicznie boją się zagadać do dziewczyny? Pisze Karolina Wasielewska.
Kiedy w 2005 roku program startował w amerykańskiej telewizji, był reklamowany jako „największy eksperyment społeczny”. Bo choć formowały się w nim pary, jego cel nie był jednoznacznie randkowy czy erotyczny. Chodziło prawdopodobnie o udowodnienie, że dwie kompletnie różne i − w domyśle − mało atrakcyjne dla siebie nawzajem grupy są w stanie się polubić i ze sobą współpracować.
Brzmi to całkiem sympatycznie. I być może takie by było, gdyby uczestniczki i uczestnicy nie byli dobrani według grubo ciosanych zlepków stereotypów. I teraz, piętnaście lat później, wszystko wskazuje na to, że polscy producenci programu chcą widzów skusić tymi samymi, wytartymi stereotypami.
One to laski − seksowne, pewne siebie i towarzyskie, ale z wiedzą u nich słabiutko. Oni to kujony − intelektualiści o tęgich umysłach, zakochani w komiksach i grach RPG, a przy tym aspołeczni i przerażeni perspektywą kontaktu z atrakcyjnymi kobietami (właściwie nie do końca pasują do opisu geeka, są bardziej na pograniczu geeka i nerda, ale pozostańmy przy nomenklaturze twórców programu).
W pierwszym odcinku dobierają się w pary, które później rywalizują w różnych konkurencjach. Panie mają się w nich wykazać intelektualnie, panowie udowodnić, że temat mody, imprez i celebrytów nie jest im obcy. Kto wypadnie najlepiej w danym odcinku, ma prawo nominować duet, który odpadnie z programu. Na parę, która wytrwa do końca, czeka nagroda finansowa.
Z kim do jacuzzi
„Jeśli jesteś piękna, wysportowana i żądna przygód, jeśli jesteś geniuszem w swojej dziedzinie, ale jeszcze nie byłeś na randce lub marzysz o pocałunku, czekamy na Ciebie!”, pisze na swojej stronie polski producent programu. Już z tej odezwy wynika, jaki jest układ sił: onieśmielone kujony ślinią się na widok wiecznie chichoczących lasek.
Dlaczego to one miałyby imponować im, nie do końca wiadomo. W pierwszym odcinku australijskiej edycji programu, gdy dziewczyny w bikini dołączają do swoich nowo poznanych kolegów w jacuzzi, jeden z nich mówi rozgorączkowany: „To nie miałoby prawa wydarzyć się w prawdziwym życiu”. Czytaj: laski są piękne, a więc z jakiegoś tajemniczego powodu nieosiągalne dla kujonów. To stereotyp stary jak sama popkultura: weźmy choćby introwertycznego geeka Petera Parkera, który marzy o pięknej i przebojowej MJ Watson i w końcu ją zdobywa, ale dopiero wtedy, kiedy nabiera pewności siebie jako Spiderman.
czytaj także
Problem w tym, że laski z Beauty and the Geek pokazywane są jako puste lale o wysokich dziecięcych głosikach, które nie mają żadnych zainteresowań. Trudno uwierzyć, że astrofizyk, paleontolog czy biolog molekularny marzą właśnie o tym, żeby posiedzieć z kimś takim w jacuzzi, nie mówiąc już o dłuższym związku. Twórcy programu lecą tu jednak kolejnym stereotypem: że mężczyznom, zwłaszcza solidnie wyposzczonym, nie zależy na kontakcie intelektualnym z kobietami − chcą po prostu podziwiać ich ciała. Przy okazji lansowany jest tu jeden model atrakcyjności, tak jakby wszystkim heteroseksualnym facetom podobały się tylko blondynki o długich nogach i dużych biustach, odpowiednio wyeksponowanych w kusych sukienkach czy skąpych kostiumach kąpielowych.
W komentarzach pod ogłoszeniem o castingu pojawia się nieraz sugestia, że można by sytuację odwrócić i sparować inteligentne, nieśmiałe dziewczyny ze średnio rozgarniętymi przystojniakami, żeby było „niestereotypowo”. Tylko czy to by coś zmieniło? Przecież z takiego układu nadal wynika, że nie da się być pięknym i mądrym jednocześnie i że wszystkim nam imponuje raczej atrakcyjność seksualna, a nie intelekt.
czytaj także
Czego pragną kobiety
Trudno się nie zżymać na prezentowany w programie ideał kobiety. Jeśli jednak cokolwiek w tej banalnej produkcji jest socjologicznie ciekawe, to powód, dla którego laski w ogóle się do niego zgłosiły. Ich rolą jest nieco uspołecznić kujonów, a same mają rzekomo nabrać ogłady intelektualnej. Z ich wypowiedzi wynika jednak, że poszukują czegoś więcej. „Cieszę się, że ich poznam. Nie miałam dotąd kontaktu ze środowiskiem geeków, w zwykłym życiu pewnie byśmy się nie spotkali”, mówi jedna z nich w brytyjskiej edycji show. Inna po iluś odcinkach podsumowuje: „To najmilsi faceci, jakich w życiu poznałam”.
Bo rzeczywiście są mili. Przynoszą kwiaty i śniadanie do łóżka. Jeden z nich pojawia się na pierwszym spotkaniu z laskami, trzymając w ręku model cząsteczki cukru, „bo jest słodki tak jak wy”. Może to trochę nieporadne i na pewno w jakimś stopniu wyreżyserowane, ale pokazuje męskiej części widowni, że tak, przynajmniej część heteroseksualnych kobiet tęskni za takim podrywem rodem z podstawówki albo komedii romantycznych. Co też prowadzi do smutnego wniosku, że żyjemy w czasach, gdy sztuka uwodzenia leży i kwiczy, a dokładniej, że sprowadza się często do namolnego wymuszania nudesów po wymianie kilku zdawkowych komunikatów na Tinderze.
Może jednak dzięki temu w programie panuje jakaś równowaga i laski tylko początkowo mają nad kujonami przewagę wynikającą z onieśmielającego seksapilu. Mamy tu jednak do czynienia z kolejnym stereotypem, zgodnie z którym geek to zawsze facet, który jest zbyt miły i bystry, żeby uchodzić za atrakcyjnego seksualnie. Najwyraźniej twórcom programu umknęły narodziny niebezpiecznej subkultury inceli, którzy się w tym środowisku zdarzają (choć nie są dla niego powodem do dumy) i w żadnym wypadku nie są mili dla kobiet. Wśród geeków nie brakuje zresztą również mężczyzn, którzy po prostu lubią siebie i nie narzekają na brak powodzenia, jak choćby Elon Musk. Jednak w tym programie zarówno kujony, jak i laski reprezentują jeden typ.
Smutne i trochę niebezpieczne jest też to, że w Beauty and the Geek geeków pokazuje się jako mało atrakcyjnych dla kobiet, podczas gdy wielu z nich wyglądem nie odbiega od światowej średniej. Po prostu nie przypominają mięśniaków z innych reality shows typu Warsaw Shore. Stąd płynie prosty wniosek: jeśli chcesz być sexy, wyglądaj jak męski odpowiednik laski. A jeśli nie spędziłeś połowy życia na siłowni i nie jesteś fanem silikonu ani samoopalacza, cóż, pozostaje ci błyszczeć intelektem i przynosić kwiatki, frajerze − i jest to komunikat adresowany do odbiorców dowolnej płci.
Widz zostaje w strefie komfortu
Jeśli laski i kujony miały w tym programie wyjść ze swoich stref komfortu, przynajmniej w niektórych sytuacjach udało się to całkiem zgrabnie pokazać. Powierzane im zadania, zwłaszcza te w edycji australijskiej, bywają zabawne i pomysłowe. Panowie mają zaprojektować dla pań bikini, używając zgromadzonych w pudle przedmiotów związanych z ich hobby lub dziedziną nauki, którą się zajmują. Panie z kolei, korzystając ze schematów, mają zbudować maszyny latające, na których panowie skoczą z falochronu do morza. Jedna z dziewczyn pyta: „Dlaczego my się tym zajmujemy? To zadanie dla chłopaków”, ale potem przekonuje się, że jest w stanie mu podołać.
czytaj także
Tylko czy w XXI wieku to w ogóle kogoś dziwi? Szokuje raczej fakt, że w dobie licznych inicjatyw na rzecz zwiększenia liczby kobiet w nauce czy branży technologicznej i w czasach, gdy nawet celebrytki nazywają siebie feministkami, ktoś nadal chce nam wcisnąć show, w którym dziewczyna uważa jakieś zadanie za „chłopackie”. Być może polska edycja realizowana piętnaście lat później będzie miała nieco inny charakter, jednak treść ogłoszenia o castingu raczej nie pozostawia nadziei na wielkie zmiany.
Poza tym programów typu reality show nie ogląda się dla głębokich przemyśleń i cudownych przemian bohaterek i bohaterów, ale głównie dla ich porażek. W talent shows może i podziwia się tych, którzy bez chrypki i zadyszki zaśpiewają piosenkę Whitney Houston, ale największych emocji dostarczają jednak ci, którym się tylko wydawało, że są uzdolnieni wokalnie. Dlatego w Beauty and the Geek szansę na przetrwanie będzie miała para złożona ze ślicznej kretynki i nieporadnego mądrali.
Pod tym względem show nijak ma się do sitcomu o geekach i dla geeków, Teoria Wielkiego Podrywu, który wydaje się tu jedną z inspiracji. Tam bowiem geniusze okazywali się zwykłymi ludźmi, wcale nie tak nieprzystosowanymi, za jakich sami chcieli uchodzić, i znajdowali sobie partnerki, na ogół również naukowczynie (imprezowiczka Penny jest tu wyjątkiem, ale nie w typie laski − to nadal błyskotliwa i dowcipna dziewczyna).
Polska, która nie jest w awangardzie walki ze stereotypami, zwłaszcza tymi dotyczącymi płci, naprawdę mogłaby sobie odpuścić taką rozrywkę jak Beauty and The Geek.