Muzyka

Bożek: Słuchacz, fan, obsesjonat

Popowa fabryka mitów jest potężna, a pole grawitacyjne, które wytwarza, działa na każdego – z tym, że jedni odczuwają je mocniej.

„Byłam w Hammersmith Odeon, gdy Bowie zabił Ziggy’ego w 1973 roku. Niemal mnie tam stratowano!” – powiedziała dwudziestopięcioletnia Julie Fredowi Vermorelowi, redaktorowi zbioru listów, fantazji i marzeń nadesłanych czy opowiedzianych mu przez fanów popu. W jego książce, Starlust: The secret fantasies of fans, David Bowie odgrywa oczywiście niepoślednią rolę, bo w historii popu trudniej chyba o bardziej ikoniczną postać. W historii samego Bowiego zaś koncert w londyńskim Hammersmith Odeon, podczas którego zupełnie nieoczekiwanie skończył ze swoim alter ego, czerwonowłosym kosmitą Ziggym Stardustem, jest równie ważny co Wielki Piątek w historii Jezusa.

Dla jego fanów ten występ mógł być nawet czymś więcej. Julie opisuje koncert jako orgię, święto, podczas którego młodzi ludzie wyzwalali się spod wszelkich ograniczeń. „Faceci zrzucali majtki i obnosili się ze swoimi fiutami. Wylano sporo spermy. Jakaś dziewczyna nawet obciągała komuś i równocześnie starała się słuchać, co jest grane. To że nikt nie miał żadnych zahamowań, wydało mi się nadzwyczajne”. Wiele osób płakało, jeszcze inni byli zszokowani. Wśród nich był Bernard, któremu wydawało się, że Bowie faktycznie jest obcy („Patrzyłem na jego fotografie i myślałem, że on nie może być prawdziwy”).

W świecie popu jednak takie narracje są rzadkie. Zazwyczaj dziennikarze i pisarze skupiają się na estradzie, pieniądzach, relacjach między członkami zespołów. Na przykład w obszernej biografii Bowiego Starman. Człowiek, który spadł na ziemię nie znajdziemy nawet słowa o orgiastycznej reakcji publiczności na śmierć Ziggy’ego Stardusta. W zamian czytelnik dowie się o powodach tego drastycznego posunięcie Bowiego – przez pewien moment wydawało się, że koncert zakończy nie tylko trasę Stardusta, ale sceniczną karierę artysty w ogóle – i o zaskoczeniu chłopaków z zespołu The Spiders from Mars, którzy dopiero na scenie dowiedzieli się, że – jak ujął to basista Trevor Bolder – „Do kurwy nędzy, on nas wywalił!”.

Fani pojawiają się tu za to w innej roli: jako niebezpieczni wariaci. Paul Trynka opisał grupkę wielbicieli, którzy poinformowali Bowiego o śmierci swojego przyjaciela. „Nie winimy cię” – kończył się list. Doradcy artysty sugerowali mu szybką przeprowadzkę. Zresztą Bowie już wcześniej zapisał się na kurs postępowania z publicznością, dzięki któremu dowiedział się, jak zachowywać się podczas przypadkowych spotkań albo jak reagować na niepokojące listy.

Faktycznie, niektóre wyznania i listy zebrane przez Vermorela w Starlust sprawiają, że trudno się dziwić Bowiemu i innym artystom wzbudzającym pożądanie przekraczające rozsądek. „JAK SIĘ CZUJESZ? CHCIAŁBYM, ŻEBYŚ MNIE ODWIEDZIŁ, TAK NAPRAWDĘ JESTEM BOGIEM, WIDZĘ UFO – CZASEM KWAZARY” – pisał do Bowiego Simon, „SZCZUR Z CYBERNETYCZEGO ŚCIEKU”. Roger dziękował mu, że napisał Beauty and the Beast, piosenkę o nim i jego dziewczynie Mary. „Możesz myśleć o mnie, że jestem bestią, ale tak naprawdę nazywam się Kalki, tak jak hinduski bóg, o którym książkę napisał Gore Vidal”. Bowie był też obiektem fantazji o gwałcie czy o śmierci. „Rozumiem tego gościa, który zabił Lennona. Zaczął jako fan, wiesz. Pewnie, też przez to przeszłam” – pisała Carolyn. Oczywiście brutalne fantazje nie ograniczały się tylko do Bowiego, w końcu popkulturowy zwierzyniec jest znacznie rozleglejszy. Osiemnastoletnia Lilian fantazjowała o fizycznym bądź psychicznym bólu Boya George’a z Culture Club albo Chrisa Steina i Debbie Harry z Blondie.

To jednak dość ekstremalne przypadki. Znacznie częstsze są różnorodne fantazje seksualne.

Niektóre są dość prozaiczne: szesnastoletni Stephen wyobraża sobie, że spotyka Bruce’a Foxtona z The Jam w szkolnej toalecie, inne bardziej romantyczne. Jeszcze inne agresywnie mieszają się z rzeczywistością; to kategoria zarezerwowana dla szansonisty Barry’ego Manilowa, o którym, jak się okazuje, fantazjowały setki kobiet. Jedna z nich, Joanne, gdy kochała się z mężem, wyobrażała sobie, że to Barry. Po seksie zawsze płakała. Inna kobieta w ogóle przestała spać z mężem, ponieważ czuła, że zdradza swojego idola.

Wariantem fantazji seksualnych są te o bliskości. Najsmutniejszym przykładem z książki Vermorela jest seria listów Cheryl do wokalisty popowego Haircut 100, Nicka Heywarda. Wszystkie pozostały bez odpowiedzi, w końcu samotna dziewczyna z problemami w pracy (szef „nie potrafi trzymać rąk przy sobie”) wpadła w depresję i próbowała popełnić samobójstwo, szczęśliwie bez powodzenia. To oczywiście najbardziej dramatyczny wariant tego scenariusza, inne są o wiele bardziej przyziemne – jest w nich miejsce na dzieci i domek z ogródkiem.

Gdy czytałem Starlust, nieraz musiałem się powstrzymywać przed myśleniem o jego bohaterach jako o wariatach, choć przyznaję, nie było to łatwe. Z drugiej strony – jak daleko od „normalnego” słuchacza do obsesjonata? Czy istnieje ktoś, kto przeszedłby obojętnie koło Davida Bowiego? Popowa fabryka mitów jest potężna, a pole grawitacyjne, które wytwarza, działa na każdego – z tym, że jedni odczuwają je mocniej. Ich niespełnione fantazje seksualne, tęskne, obsesyjne listy bez odpowiedzi, nieprzespane i przepłakane noce, a nawet groźby są odpadem przemysłowym powstałym przy produkowaniu idoli.

Gorzej, że fabryka snów w ogóle nie ma pomysłu, jak rozładować wytwarzane przez siebie frustracje.

Fani w najlepszym razie są ignorowani, w najgorszym – bezczelnie wykorzystywani. Vermorel pisze, że w jednym z biur widział dwie sekretarki, których jedynym obowiązkiem było wyciąganie bilonu i banknotów z korespondencji od fanów i wyrzucanie do śmieci samych listów. A jego kumpel, największy hochsztapler popu Malcolm McLaren, chciał wykorzystać jeden z listów zebranych przez Vermorela w piśmie „Chicken”, które miało być elementem kampanii promocyjnej zespołu Bow Wow Wow. Później Vermorel dowiedział się, że „chicken” to „dziecko” w pedofilskim slangu. Sam list przedstawiał zaś fantazję pewnego chłopca, który marzył o zlizywaniu bitej śmietany z pośladków Clema Burke’a, perkusisty Blondie. Szczęśliwie pismo nigdy się nie ukazało.

Fan to ktoś, kto uwierzył w sen. Trudno mi go za winić. Czego nie mogę powiedzieć, o tych, co zamienili jego sen w koszmar.

Fred Vermorel, „Starlust: The Secret Fantasies of Fans”, Faber and Faber 2011

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij